„Trójkąt Bermudzki” Marka Kochana w reż. Bodo Koxa w Teatrze Telewizji. Pisze Krzysztof Krzak na blogu KTO - Kulturalne To i Owo.
Przedstawienie „Trójkąt Bermudzki”, które pokazano 21 września 2020 roku w Teatrze Telewizji dowodzi, że nawet ze słabego tekstu można zrobić całkiem znośny spektakl. Pod warunkiem, że podejdzie się do niego z dystansem, jak to uczynił reżyser Bodo Kox.
Marek Kochan, autor scenariuszy takich spektakli zrealizowanych w Teatrze Telewizji, jak „Rio” czy „Traktat o miłości”, tym razem postanowił napisać komedię na stosunki panujące w Polsce, a zwłaszcza na panujący w naszym kraju podział między różnymi grupami społecznymi, który jest tak trwały, że wręcz niemożliwy do zniwelowania. Co więcej, złagodzeniu sporów nie sprzyja nawet sytuacja ewidentnego zagrożenia, także ze strony „sił trzecich”, którymi w „Trójkącie Bermudzkim” są nadciągający w finale piraci.
Bohaterami sztuki są dwaj rozbitkowie, którzy uratowali się z rozbitego samolotu wiozącego ich na egzotyczne wczasy. I oto Mirosław i Radomir lądują na bezludnej wyspie w okolicach Bermudów. Mimo „pacyfistycznych” imion (sławiący pokój i dbający o niego) obaj panowie od początku są w stosunkach antagonistycznych. Grany przez Radosława Pazurę Mirosław to przedstawiciel „lepszego sortu”, erudyta, inteligent drwiący z tradycyjnych wartości, takich, jak wiara, rodzina czy ojczyzna i gardzący ludźmi w jego mniemaniu prostymi, niewykształconymi, czasami nawet nieokrzesanymi, jak Radomir, którego gra Cezary Pazura. Ale to właśnie on, zwyczajny budowlaniec (ubrany przez kostiumolożkę Katarzynę Adamczyk w skarpety do sandałów), w sytuacji zagrożenia próbuje ratować siebie i towarzysza niedoli, który odmawia mu wręcz prawa istnienia. Mirosław potrafi tylko pleść swoje napuszone obcym słownictwem dywagacje, natomiast Radomir to człowiek czynu, próbujący znaleźć wyjście z sytuacji. Po pewnym czasie dołącza do nich trzecia uratowana cudem, a właściwie szczęśliwym zbiegiem okoliczności (był nim pobyt w toalecie w momencie katastrofy) osoba, czyli Piękna Pani grana przez Annę Karczmarczyk, która istotnie wnosi do spektaklu kobiecy wdzięk i urok, choć do stworzenia jakiejś znaczącej kreacji nie ma okazji. Obaj panowie próbują niewieście zaimponować: jeden przeintelektualizowanym gadulstwem, drugi budując tratwę, umożliwiającą im wydostanie się z wyspy zanim eksploduje wrak samolotu.
Tekst Marka Kochana obfituje w proste, by nie powiedzieć prymitywne odniesienia do sytuacji panującej w Polsce. O podziałach społecznych i stosunku do tradycyjnych wartości była już mowa, ale trudno nie skojarzyć wraku samolotu z wiadomym wydarzeniem sprzed dekady; trudno nie odczytać krytyki ludzi korzystających z programu „500+” dość powszechnej w środowisku reprezentowanym przez wywyższającego się Mirosława, a w Pięknej Pani nie dostrzec Polski (dobrze, ze nie ubrano aktorki w biało – czerwony kostium). Słabo ukryty bogoojczyźniany podtekst potęguje w „Trójkącie Bermudzkim” parafrazowanie Mickiewicza czy cytowanie Wyspiańskiego, zupełnie niepotrzebne. Męczące są tyrady wygłaszane przez Pazurę młodszego w roli Mirosława, tym bardziej, że kolejne nie wnoszą praktycznie żadnych nowych elementów do charakterystyki tej postaci ogarniętej pogardą do towarzysza niedoli. Humoru też tu nie za wiele, bowiem koleje losu bohaterów są w zasadzie od początku do przewidzenia.
„Trójkąt Bermudzki” w Teatrze Telewizji ratuje konwencja i forma komiksu, którą obrał reżyser Bodo Kox. Dzięki temu zyskuje efekt „przymrużenia oka” i strawność w oglądaniu. Iście komiksową i nad wyraz funkcjonalną scenografię stworzył w nim Wojciech Żogała. Wraz z bardzo dobrym momentami aktorstwem Cezarego Pazury (aktorowi udało się stworzyć postać pełniejszą niż zarysowana przez autora i wyjść zwycięsko z bratersko – aktorskiej konfrontacji) sprawia ona, że przedstawienie oparte na w sumie dość miałkim, acz niepozbawionym ambicji, tekście da się oglądać bez paraliżującego zażenowania.