Aktor jest nieszczęśliwy, kiedy gra i kiedy nie gra. Jednak „Dezerter” jest moim najlepszym doświadczeniem filmowym – mówi PAP Małgorzata Mikołajczak. Premiera polsko-niemieckiego serialu na podstawie bestsellerowej powieści Siegfrieda Lenza w sobotę 12 września.
PAP: Grasz główną rolę kobiecą w "Dezerterze", jaka jest twoja bohaterka: uczuciowa czy bezwzględna; odważna czy miękka i czuła?
Małgorzata Mikołajczak: Każda (śmiech), ona jest kobietą. Kobiety chyba mają każdy z tych odcieni. To zależy od sytuacji, kontekstu, w jakim są osadzone. Wanda jest partyzantką, mieszka w lesie z grupą partyzantów, przy czym ona nie jest pielęgniarką, ale jest żołnierzem, więc walczy i chyba też musi mieć oczy dookoła głowy i trochę zachowywać się jak zwierzę, bo chce przetrwać, więc czasem musi być bezwzględna. I wykonuje rozkazy jako żołnierz, ale z drugiej strony potrafi pokochać swojego wroga, otworzyć się na uczucie i pójść w to, zaryzykować.
PAP: Jakie jest twoje najciekawsze wspomnienie z tego planu filmowego, co było największym wyzwaniem?
Małgorzata Mikołajczak: Scena w rosyjskim obozie, gdzie Wanda wychodzi i śpiewa najpierw polską, a potem rosyjską piosenkę. Śpiewa dla rosyjskich żołnierzy i pamiętam, odbywało się to w starym technikum leśnym, w przepięknym budynku. Graliśmy tę scenę w specjalnej auli i tam było światło punktowe. Ja miałam śpiewać dla tych wszystkich mężczyzn, było strasznie dużo statystów, tylko mężczyźni. Byłam przerażona i miałam nogi jak z waty. Jestem przekonana, że nie śpiewam pięknie, tymczasem w tej scenie Wanda musiała być bardzo pewna siebie i flirtować z rosyjskimi żołnierzami, co nie było łatwe. A potem była też scena śpiewania "Kalinki", gdzie Wanda też tańczy i chodzi między nimi, zabawia ich - to wszystko było już improwizowane. To było straszne, ale też super, bo trzeba było się w tym puścić, inaczej by to chyba nie wyszło - to było największe wyzwanie, niewątpliwie.
PAP: Czy udział w filmie historycznym, kostiumowym wymaga szczególnych predyspozycji, przygotowań?
Małgorzata Mikołajczak: Na pewno trzeba poznać kontekst historyczny i realia, w których bohaterowie są osadzeni, więc taki research przeprowadziłam. Jeżeli chodzi o kostium i pracę z ciałem, to przygotowywałam się do tej roli z Anią Godowską, pracując techniką "śniącego ciała". To jest technika, która wychodzi od ciała i otwiera ścieżkę emocjonalną. Kostiumografka mi trochę podpowiedziała, jak znaleźć w sobie inną wrażliwość, abym nie czuła się na planie aż tak współczesną dziewczyną.
PAP: Jakie są twoje plany na przyszłość? Czy wymarzony kierunek to rodzima kinematografia czy produkcje zagraniczne?
Małgorzata Mikołajczak: Nie wiem, jak Bóg da, zobaczymy. W dzisiejszych czasach liczy się każde zlecenie, ale trzeba robić rzeczy w zgodzie z samym ze sobą, podejmować świadome decyzje. Teraz uczestniczę w zdjęciach do kolejnej niemieckiej produkcji, co mnie bardzo cieszy i jest ogromnym zaszczytem, bo naprawdę nie znam języka niemieckiego i wciąż nie mogę uwierzyć, że gram po niemiecku w kolejnym filmie telewizyjnym. Od niedawna zaczęłam współpracę z niemieckim agentem, będę tam próbować swoich sił, bo czuję, że ten rynek jest dla mnie otwarty. Moje kolejne plany? Zaczynam dwie produkcje teatralne, wczoraj miałam pierwszą próbę. Będziemy realizować teatralną adaptację "Seksmisji" na warszawskiej Scenie Relax, polskiej komedii opartej na filmie Juliusza Machulskiego, równolegle też pracujemy nad kolejnym projektem z moją offową grupą teatralną POTEM-O-TEM.
PAP: A propos "Seksmisji": przypomniał mi się Jerzy Stuhr, który grał w "Kontrabasiście" po włosku, znając tylko tekst sztuki i melodię języka.
Małgorzata Mikołajczak: Coś w tym jest. To jest super. Grając po niemiecku miałam bardzo konkretną partyturę, musiałam się w niej zmieścić i bardzo mi to pomogło być taką konkretną, taką "direct" w tym graniu, więc chciałabym tego więcej - po włosku, po hiszpańsku. To jest cudowne doświadczenie pracować za granicą.
PAP: Czy zechciałabyś powiedzieć parę słów o trudach wydeptywania sobie ścieżki w zawodzie, co na początku nie było takie proste...
Małgorzata Mikołajczak: Ja jestem na początku! Nigdy nie jest łatwo. Kiedy kończy się szkołę teatralną, filmową, następuje zderzenie z rzeczywistością, która nie jest zawsze przyjazna. Myślę jednak, że wszystkie trudne doświadczenia umacniały mnie i pokazywały mi, czego nie chcę, a to jest już dużo. Ważne, żeby stawiać swoje granice i mieć ich świadomość. W momencie, kiedy się odmawia niektórych rzeczy, pojawiają się z czasem inne propozycje. Bywa, że propozycje, w których niekoniecznie chciałabym się realizować, są jedynymi, jakie mam. Jest takie powiedzenie: aktor jest nieszczęśliwy kiedy gra i kiedy nie gra (śmiech). To nie jest łatwy zawód. Ale "Dezerter" jest najlepszym doświadczeniem filmowym, jakie mi się do tej pory trafiło. Skupiłam się przede wszystkim na opowiedzeniu historii. Było śmiesznie i koleżeńsko, naprawdę super!
PAP: Jak zachęciłabyś widzów do obejrzenia serialu?
Małgorzata Mikołajczak: Myślę, że warto poznać historię ludzkiej bezradności i prób podejmowania mimo tego stanu trudnych decyzji, bycia szczerym ze sobą. To może być ciekawe, pozwolić poszerzyć perspektywę i niekoniecznie oceniać tak schematycznie ludzkie wybory. A przy tym to świetna historia miłosna polskiej partyzantki i niemieckiego żołnierza, którzy walczą o tę swoją miłość i nie poddają się. Tak bardzo chcą miłości i pokoju, że są w stanie pokochać wroga. I to najlepszy dowód na to, że wojna nie ma sensu.
"Dezerter" to wysokobudżetowa, polsko-niemiecka produkcja stworzona na podstawie bestsellerowej powieści Siegfrieda Lenza. Opowiada o niemieckim żołnierzu, który ucieka do Armii Czerwonej i zakochuje się w polskiej partyzantce, Wandzie. Większość zdjęć powstała w naszym kraju, a ekipa pracująca przy serialu to w przeważającej części Polacy. Jedną z głównych ról zagrała Małgorzata Mikołajczak.
"Dezerter" to ekranizacja kontrowersyjnej powieści Siegfrieda Lenza, która została napisana w 1951 r., ale opublikowana dopiero w 2016 r., dwa lata po śmierci autora. Premiera serialu 12 września na kanale Epic Drama.