„Imperial” Anki Herbut w chor. Pawła Sakowicza w Komunie Warszawa. Pisze Reda Paweł Haddad w Teatrze dla Wszystkich.
Jak pisać o tańcu współczesnym, aby wyrazić to, co się widzi i czuje? Zagorzali semiotycy, tacy jak legendarny Grzegorz Sinko, podejmowali próby uchwycenia sztuk scenicznych, ale ruch to nie logika, nie da się zrozumieć przedstawienia z żywymi ludźmi bez tekstu, tylko na poziomie konsekwencji dynamiki akcji w upływającym czasie. Taniec jest pierwotny, prymarny, gadzi. Uruchamia nieopisywalne, atawistyczne skojarzenia. Próba jego opisu ma sens tylko poza nudnymi, eksperckimi dywagacjami. Można też próbować czytać wywiady z twórcami, ale słowa i zamierzenia to nie są działania na scenie. Dlatego odbiór tańca musi odbywać się poprzez intuicję, czucie, zmysły, zamiast racjonalnie wytresowanego umysłu.
Spektakl tańca współczesnego musi obronić się sam
Performerzy teatru tańca mają chyba najtrudniejsze zadanie ze wszystkich artystów scenicznych. Nie mogą schować się za tekst lub piosenkę, albo ogrodzić się w konwencji jak mim lub aktor teatru lalek. Ich jedynym środkiem wyrazu są zdyscyplinowane, kontrolowane w każdym aspekcie, performujące ciała. Ważny jest każdy centymetr oznaczanej przestrzeni, każda sekunda czasowego continuum, umiejętność koncentracji i zdobywania zaangażowania uwagi widza dla siebie. To ciała, które walczą o to, aby być ważne. Chcą być zauważone i zaakceptowane. Chcą znaczyć i być interpretowane.
Imperial znaczy cesarski, królewski, pomost, platforma *
Na początku trójka performerów bardzo powoli celebruje każdy ruch. Nie są zainteresowani sobą. Nie ma powodu, aby szukać między nimi akcji dramatycznej. To ciała wydobyte światłem (reżyseria światła – Jacqueline Sobiszewski) w przestrzeni. Ten początek zabiera nas w bezczas. Gdy przymrużyć oczy można dostrzec za dużo, bo pojawia się niebezpieczeństwo rozpłynięcia się w tej mandali światła, czasu i prawie nieruchomej przestrzeni. Jesteśmy w bezkresie wyobraźni. Brak akcji i spowolnienie tempa do minimum po pewnym czasie wywołuje stan transowy, przestajemy się opierać i czujemy, że na pograniczu tego snu możemy zatracić swoje ego w zbiorowej halucynacji.. Tak jak w udanych przedstawieniach tańca butoh, w których intensywność, skrajna koncentracja performera wywołuje w nas dziwny, jednocześnie niepokojący i intrygujący entuzjazm – poczucie uczestniczenia w misterium. Może nawet, prowadzeni przez autora choreografii i pomysłodawcę przedstawienia Pawła Sakowicza, czujemy przyjemną, podskórną ekscytację, gdy stopniowo znika świat i nie wiemy już co jest realne. Nagle jednak wszystko ulega zmianie. Tancerze zaczynają wirować wokół własnej osi, z prawej na lewą stronę sali. Niczym derwisze zapamiętani w tańcu wykonują setki obrotów i tysiące - raz dwa trzy- potrójnych kroków definiujących walca. W objęciu i bez. Razem i oddzielnie. To szaleństwo, to święto wiosny, tak jakby ten dający radość dynamiczny kołowy ruch – stan naturalnego haju, był prawdziwszym wyrazem ludzkiej egzystencji. Tempo, siła witalna, zatracenie, a wcześniej prawie bezruch i absolutny spokój. Kontrapunkt. Cykl świata, życia, medytacja uspokajająca umysł, który potem może odpalić, zwariować, ale zawsze mieszcząc się w formalnych założeniach kultury, cywilizacji, formy. Raz dwa trzy, raz dwa trzy, raz dwa trzy!
Szkoła miasta
Komuna Warszawa, w której odbyła się premiera Imperialu to przestrzeń eksperymentu w samym centrum miasta. Wgryza się w tkankę Warszawy i podgryza, trochę jak Szkoła Frankfurcka, stare, skostniałe formy. Siedziba Komuny Warszawa mieści się bardzo blisko Teatru Roma grającego efektowne, mieszczańskie musicale na amerykańskiej (imperialnej?) licencji. I tu i tu są kolejki widzów i pełne sale. Podoba mi się taka teatralna Warszawa.