„Fizyka kwantowa, czyli rozmowy nigdy nieprzeprowadzone” w reż. reż. Julii Wyszyńskiej w Komunie Warszawa. Pisze Tomasz Miłkowski w „Dzienniku Trybuna”.
Bohater monodramu „Fizyka kwantowa, czyli rozmowy nigdy nieprzeprowadzone” jest psychicznie poraniony. Julia Wyszyńska portretuje bolesny proces dojrzewania w opresyjnej szkole, lodowatej rodzinie i przemocowym środowisku rówieśników. Typowe polskie drogi.
Wyszyńska krąży po Polsce z tym monodramem. Premiera miała miejsce poza teatrem instytucjonalnym w Teatrze Komuna Warszawa 4 lutego 2022 roku. Potem monodram pojawił się trzykrotnie na afiszu stołecznego Teatru Powszechnego, a ostatnio w Instytucie Teatralnym. To znaczy, że w Warszawie odbyło się raptem sześć spektakli. Teatry nie są specjalnie zainteresowane.
Tytuł
Dlaczego Wyszyńska dała temu tekstowi tytuł „Fizyka kwantowa”? Nawiązała w ten sposób do nowego postrzegania świata, jakie proponuje właśnie fizyka kwantowa, wedle obiegowych definicji dział fizyki, który „uwzględnia w opisywaniu świata efekty, które pojawiają się w przypadku badania niezmiernie małych obiektów takich jak atomy, cząstki elementarne, tak zwane efekty kwantowe”. Już sam tytuł podpowiada, że w spektaklu zwracać się będzie uwagę na pozornie drobne, niewiele znaczące zdarzenia, które jednak w istotny sposób wpływają na bieg życia. Liczy się też podejście: fizyka kwantowa bada małe obiekty, a przekładając to na świat społeczny w spektaklu chodzi o spojrzenie od dołu, z perspektywy jednostki i to w dodatku kruchej, przynajmniej na początku, z perspektywy małego ośmioletniego Julka, którego przeżycia stanowić będą osnowę znacznej części spektaklu.
Równie istotna znaczeniowo jest druga część tytułu: „rozmowy nigdy nieprzeprowadzone”. Autorka kładzie akcent na tym, co w jej odczuciu jest w teatrze najważniejsze, czyli na podejmowaniu tematów, które zwykle omija się szerokim łukiem albo zamiata pod dywan. Teatr według Wyszyńskiej jest dobrym miejscem do prowadzenia rozmów, których unikamy.
Teatr w teatrze
Swój monodram, który powstawał dobre kilka lat, wpisała autorka w ramy „teatru w teatrze”, Kiedy spektakl się zaczyna i zapada na widowni ciemność, na ekranie zajmującym horyzont sceny widać publiczność, a co więcej słychać nagrane wcześniej fikcyjne dialogi widzów, którzy zawczasu martwią się, czy będzie rozwinięta jakaś silna interakcja między widzami i aktorką, czy to długo będzie trwało, czy będzie nudno. Słowem, mnożą wątpliwości, czy dobrze wybrali. Kiedy tę sekwencję mamy już za sobą, pojawia się aktorka w kostiumie sympatycznego misia, obrośniętego brązowo-rudym futerkiem, takiego do przytulania. To, oczywiście, zabieg, do pewnego stopnia mylący, bo szczególnie miło nie będzie, ale i zabieg celowy: Wyszyńska ociepla wizerunek bohatera (a będzie nim początkowo ośmioletni Julek) i stara się trudnym tematom nadać pewien ton łagodnego przebrania. Ostatecznie – jak się okaże, łagodność w monodramie zwycięży.
Na razie aktorka zapowiada, że za chwilę wyjdzie i jak znowu się pojawi, będzie już kimś innym, właśnie Julkiem, tylko musi się odpowiednio przygotować, przebrać (?). To jednak tylko konwencja bo za chwilę aktorka pojawi się w tym samym kostiumie i nic a nic nie będzie próbowała udawać ośmioletniego dziecka. Rozpocznie monolog, w który wpisany będzie też intensywny ruch, wideo, napięcie, zmienność nastrojów – mówiony w imieniu kogoś, kto kiedyś był ośmiolatkiem i teraz wydobywa z podświadomości wyparte z pamięci wspomnienia.
Nie zapomina też o „teatrze w teatrze”, bo wplata w tekst monologu cierpkie uwagi o „recenzentach”, którzy prawdopodobnie nie zrozumieją jej intencji albo je wykrzywią. I pewnie nie tylko krytyków teatralnych będzie miała na myśli.
Terapia
Tak powstaje emocjonalny spektakl, ukazujący dramaty dorastania i zdobywania samowiedzy przez młodych ludzi, doznających upokorzeń w szkole, w domu i wśród rówieśników, zmagających się z przeklętymi polskimi problemami. Julia Wyszyńska kładzie na kozetce psychoterapeuty swoje pokolenie. Opowiada o przemocy, z jaką spotykały się dzieci wychowywane w reżimie bezwzględnego posłuszeństwa w szkole i w domu, pozbawiane podmiotowości, zmuszane do podległości i praktycznie odtrącane przez zapracowanych ojców.
Bohater monodramu nie przeżywa jakiejś wielkiej tragedii na miarę antyczną. To raczej kwestia mikrourazów, drobnych zdarzeń, których masa krytyczna w pewnym momencie wywołuje eksplozję. To pewnie dlatego Julek, podlegający obróbce wychowawczej, znajdzie się w grupie rówieśniczej, gdzie także panuje przemoc i ustalona hierarchia w świecie odwróconych wartości. Wiąże się z „kibolami”, przejmuje ich chwytliwe hasła nacjonalistyczne, jego świat się zaburza. Błądzi.
A mimo wszystko autorka/aktorka odnajduje drogę wyjścia. Nie przez odrzucenie i wieczny jałowy bunt, ale ugodę z samym sobą, przepracowanie, akceptację samego siebie, odrzucenie nienawiści jako regulatora stosunków z innymi ludźmi. Dlatego tak potrzebne było przeprowadzenie rozmów z samym/samą sobą.
Powrót do monodramu
„Fizyką kwantową” Julia Wyszyńska powróciła do monodramu. Debiutowała w teatrze jednego aktora obsypaną nagrodami „Medeą” Magdaleny Marciniak (reż. Ewelina Marciniak, Laboratorium Dramatu, Warszawa, próba otwarta 18 lutego 2011). Zdobyła tym monodramem Grand Prix 9. Ogólnopolskiego Przeglądu Monodramu Współczesnego (Warszawa 2011); Nagrodę II Monobloku (Gdańsk 2011), Grand Prix 42. OFTJA (Wrocław 2013). Portretowała dziewczynę ze Śląska, która przyjechała do dużego miasta podbić świat. To był silnie interaktywny spektakl, Wyszyńska grała wśród widzów, przedzierała się między nimi, wchodziła w bezpośredni kontakt. Wymagało to niezwykłej odwagi. „Aktorka wybrała formę otwartą – oceniał juror OFTJA, profesor Janusz Degler – trudną, na granicy ryzyka, wymagającą właściwie pewnej odwagi, umiejętności improwizacji, wejścia w dialog, w akcję, w interakcję z widownią, nie raz prowadzącą do przesady, do szarży, ale jak sądzę forma przystawała (…) do tej osobowości”.
Z perspektywy lat Julia Wyszyńska wyznaje, że nie gustuje w teatrze, który tak blisko atakuje widza, pozbawia go poczucia bezpieczeństwa (mówiła o tym wprost w wywiadzie udzielonym mi dla tygodnika „Przegląd”). Stąd też w „Fizyce kwantowej” obiera inną formę. I choć zwraca się wprost do widzów, to atakuje ich tylko monologiem i swoim perfekcyjnym aktorstwem, a nie wciąganiem do wspólnego działania.
Tym razem sama, bez wsparcia autorki i reżyserki, jak to było poprzednio w „Medei”, podjęła ryzyko wyłącznie na swoją odpowiedzialność. Mimo że korzystała ze wsparcia kilku koleżanek i kolegów (kostiumy – Emil Wysocki, muzyka – Filip Kaniecki, choreografia – Paweł Sakowicz, światła – Katarzyna Łuszczyk, konsultacje i opieka artystyczna – Miłosz Konieczny, głosy z offu – Klara Bielawa, Miłosz Konieczny, Mateusz Łastowski) to „Fizyka kwantowa” pozostała jej monodramem autorskim. Wyszyńska wraca więc do źródeł współczesnego monodramu, do heroicznych czasów narodzin teatru jednego aktora, który powstał z buntu przeciw teatrowi panującemu. Nawet jeśli wcale nie o to jej chodziło, bo na widoku miała raczej spowiedź „dziecięcia wieku”, które szuka swego miejsca w pogubionym świecie. Ale mimo to i tak realizuje norwidowski ideał dramatopisarza/dramatopisarki, czyli „aktora z piórem w ręku” (tak pisał Cyprian Norwid o Williamie Szekspirze). Sama przecież napisała tekst, sama wyreżyserowała spektakl i sama go wykonuje.
Dodać do tego trzeba koniecznie, że zrealizowała ten monodram jako własną produkcję, czyli na własny koszt. Ryzyko podjęła więc całkowite. Powstał spektakl w pełni jej własny, a co ważniejsze potwierdzający wielką skalę talentu i możliwości warsztatowych artystki. Publiczność przyjmuje ten monodram znakomicie, chętnie rozmawia z aktorką po przedstawieniach. Trzeba ten spektakl zobaczyć i przeżyć.
Julia Wyszyńska, absolwentka PWST (2010), jedna z najzdolniejszych aktorek młodego pokolenia. Zwróciła na siebie uwagę błyskotliwym monodramem „Medea” (2011). Przez kilka lat w zespole Teatru Powszechnego w Warszawie, gdzie zasłynęła odważną rolą w spektaklu Oliviera Firleja „Klątwa” (2017), po którym spotkała się z falą wyjątkowo napastliwego hejtu. Po rezygnacji z etatu w teatrze występuje na różnych scenach, w tym nadal w „Klątwie”. Ostatnio przygotowała własnym sumptem autorski monodram „Fizyka kwantowa”, rodzaj grupowej terapii dla rodaków.