Lektura niedawno wydanej książki Łukasza Rudzińskiego zatytułowanej „Joanna Bogacka. Portret wielokrotny” kazała mi połączyć ją z inną – autorstwa Marii Bojarskiej pt. „Król Lear nie żyje”. Nie wiem, czy tych dwoje wielkich Aktorów spotkało się na scenie, powinienem to wiedzieć. Wciąż słyszę wspólny im sceniczny (aktorski, z postaci wywiedziony) śmiech, który każe mi łączyć ze sobą te dwie wielkie osobowości aktorskie. (Słyszę wciąż ich głosy, a przecież mówią, że Teatr umiera wraz ze spektaklami i Oni już też umarli oboje…). Pisze Waldemar Matuszewski.
Tadeusz Łomnicki (1927-1992) w roli Hrabiego Fantazego Dafnickiego (premiera „Fantazego”, rok 1980, Teatr Na Woli w Warszawie) i Joanna Bogacka (1945-2012), aktorka Teatru Wybrzeże, gościnnie grająca w Teatrze Dramatycznym w Warszawie w spektaklu „Ach, Combray!...” wg Marcela Prousta rolę Babki (premiera w roku 1991) – łączy Ich ten sam szczególny śmiech, który gdy tylko się pojawiał wkrótce potrafił przemienić się w płacz, w rozpacz, w łkanie – to było coś, co powodowało u widza ściśnięcie gardła, dreszcz, „gęsią skórkę”, jak to słowami wyrazić?...
Tego aktorskiego wyrazu (środka? sposobu?) używał Łomnicki – np. jako tytułowy Fantazy, w akcie V komedio-dramatu Słowackiego w scenie na cmentarzu, kiedy dowiaduje się, że to pani Rzecznicka została porwana zamiast hrabiny Idalii: wielokrotne „Ha! ha! ha!...” zostało wpisane przez autora w aktorską partyturę, ale za trzecim razem słychać już w nim śmierć. Wstrząśnięta nim Idalia (Halina Łabonarska) mówi tylko: „Ten śmiech”. Fantazy zaprasza ją do samobójczego rytuału. (Słyszałem to wielokrotnie, ten jego uduchowiony, namiętny szept, najwyraźniej, najbliżej - jako statysta w spektaklu oczekujący w kulisach Teatru Na Woli). I to łapało za serce, kiedy Mistrz wypowiadał słowa: „…w tej lasce, w tej złotej gałce… jest snu na tysiąc lat…”, a potem wołał Idalię: „…chodź, chodź do kaplicy…”. Wciąż słyszę tamten namiętny i narkotyczny głos Fantazego-Łomnickiego z pogranicza śmiechu i rozpaczy…
Kiedy Joanna Bogacka w Teatrze Dramatycznym, w wiele lat później (1991), uczyła swojego scenicznego wnuka Marcela (Jarosław Gajewski) miłości do Piękna – zachwycając się promieniami słonecznymi przenikającymi szybki witraży kościoła w Combray, przechodzące od koloru kapuścianego do śliwkowego, lub zachwycając się mieniącymi się w świetle dnia kroplami letniego deszczu, pełna śmiechu uczyła go chwytać je w dłonie, a potem nagle przygotowywała go na swoją śmierć, wtedy nagle ten śmiech zmieniał się w swoje przeciwieństwo… „A gdybym wyjechała na miesiące… na lata, na… Staraj się zawsze zachować kawał nieba nad swoim życiem, mój mały. Masz piękną duszę, rzadkiej ceny, naturę artysty, nie pozwól, aby jej brakło tego, co najważniejsze.” I znowu – jak w wypadku mojego Mistrza i Nauczyciela - ten śmiech idący z zabawy nagle przemieniał się w skurcz śmierci.
Mieli go oboje: Joanna Bogacka i Tadeusz Łomnicki. Pani Joanna ze śmiechem opowiadała, że czasem mówili o niej, że jest takim „Łomem w spódnicy”. Dane mi było być blisko Nich – i ciągle Ich słyszę i tęsknię za nimi. A przecież mówią, że Teatr umiera wraz ze spektaklami...