Logo
Magazyn

Dziś potrzebne są nam mocny gest, ekscytacja, gra wyobraźni

26.09.2025, 08:15 Wersja do druku

Obecny sezon zapowiada się w cieniu katastrofy i apokalipsy, które wszyscy wyczuwamy. Potrzebne są nam mocny gest, ekscytacja, gra wyobraźni - mówił PAP dyrektor krakowskiego Teatru Łaźnia Nowa Bartosz Szydłowski. Łaźnia przygotowuje cztery premiery, na początek „Proces Eligiusza Niewiadomskiego”. Z Bartoszem Szydłowskim rozmawia Julia Kalęba-Wysocka w Polskiej Agencji Prasowej.

fot. PAP/Leszek Szymański

PAP: Łaźnia Nowa wraz z działającym przy niej Domem Utopii otrzymała tytuł Krakowskiego Ambasadora Wielokulturowości za działania na rzecz wspierania osób z doświadczeniem migracji i tworzenia przestrzeni integracyjnej. Co dla teatru znaczy to wyróżnienie?

Bartosz Szydłowski: W idei wielokulturowości doceniam otwarcie się na Innego, ciekawość, pokorę wobec tego, co mniej znane i zaskakujące, często niedocenianie. W Łaźni na samym początku byli tymi Innymi zapomniani i odrzuceni ludzie po transformacji ekonomicznej, potem Romowie, seniorzy, osoby w spektrum autyzmu. Dom Utopii powstał już jako miejsce inkluzywne i pełniące funkcję integrującą w Nowej Hucie, ale przede wszystkim zainteresowane przekroczeniem perspektywy polskocentrycznej. Stąd artyści rezydenci z całego świata, by otworzyć się na głosy i wrażliwość, a także historie spoza naszego kręgu kulturowego.

PAP: Od tego się zaczęło. Później to miejsce stało się schronieniem.

B.S.: Wojna zmieniła wiele, była sprawdzianem. Zareagowaliśmy na nią jak wielu Polaków - cały Dom Utopii był przeznaczony na wsparcie dla uchodźców z Ukrainy. Pamiętam ten moment, kiedy pojawili się u nas artyści ukraińscy, cała społeczność i kiedy uświadomiłem sobie, jak mało wiemy o ich kulturze. Bardzo się tym zawstydziłem. Uważaliśmy fałszywie, że ta kultura nie funkcjonuje partnersko w stosunku do polskiej. No i trzeba się do tego wyższościowego patrzenia przyznać. To się powoli zmienia. Widzimy ciekawych twórców, którzy wzbogacają polskie życie kulturalne, wnoszą nową perspektywę, która naszą konstelację wyobrażeń musi zmienić.

PAP: Jak te zaproszenia, które skierowaliście w różne strony świata, przekładają się na kolejne działania teatru? Podczas pobytu artystów z Chile w teatrze powstał spektakl „Ostatnia nadzieja”.

B.S.: Dla naszych gości pobyt w Nowej Hucie to szansa na doświadczenie Polski, Krakowa, nawiązanie bezpośrednich relacji. W ten sposób rezydujący artyści stają się ambasadorami naszej kultury we własnych krajach. Z drugiej strony my otrzymujemy coś niezwykle istotnego – możliwość przyglądania się całkiem innym doświadczeniom. Tak powstała nie tylko „Ostatnia nadzieja”. Wraz z Jaha Koo z Korei Południowej koprodukowaliśmy „Haribo Kimchi” – poetycki, wzruszający spektakl, pokazujący rodzaj nostalgii za miejscem, w którym się było wychowanym, a równocześnie opowiadający o instynkcie ucieczki z tego miejsca, które pęta i ogranicza.

PAP: W przypadku „Haribo Kimchi” teatr poszedł dalej i zorganizował m.in. warsztaty kulinarne. Dlaczego tak ważne jest spotkanie z drugą kulturą na scenie i poza nią?

B.S.: Myślę, że to jest też ważne w sytuacji, w której dominuje coraz bardziej ksenofobiczny język - mówi się, że to, co obce i zewnętrzne, nie jest tożsame z nami i na wstępie należy mieć do tego dystans i podejrzliwość. Działania w teatrze poszerzają to pole, pokazują, że jednak jest więcej elementów łączących nas niż dzielących i że sztuczne granice stawiane przez polityków są fałszywym obrazem świata.

Zresztą współpracę z Jaha Koo będziemy kontynuować w tym sezonie - pokażemy jego słynny spektakl „Cuckoo”, rozpoczynamy koprodukcję spektaklu o k-popie – fenomenie koreańskiej kultury. Poza tym będziemy gościć artystów z Kirgistanu i Kazachstanu, rozmawiamy z rezydentami ze Stanów Zjednoczonych.

Okazuje się, że dzisiaj, bez względu na kontynent, mamy przejmujące wspólne doświadczenie destabilizacji wszystkich punktów odniesienia, które tworzyły dotychczas w miarę przewidywalne ramy działania. Oligarchizacja władzy, globalne decyzje zaburzonych emocjonalnie starców, upadek instytucji Kościoła, przeciętność klasy politycznej, a także pogłębiający się konformizm elit i instytucji pożytku publicznego wpływają na pogłębiający się kryzys, brak zaufania, stan lęku.

PAP: Jak w tych okolicznościach swoją rolę widzi teatr – polski, krakowski, nowohucki?

B.S.: Nie wolno lekceważyć widza, on jest najważniejszy. Zasługuje na jakość, wręcz troskę. I nie chodzi mi o tzw. frekwencję, ale autentyczne identyfikowanie się z teatrem, z myślą, która z niego idzie, z określonym wymiarem wartości, a może nawet postawy. Potrzebna jest dociekliwość, poszukiwanie perspektyw ryzykownych w opisywaniu świata. Powielanie diagnoz, lenistwo intelektualne, konformizm i efekciarstwo, kokietowanie wytartymi dowcipami, utwierdzanie w opiniach banalnych i wszechobecnych w życiu publicznym to plaga i zdrada misyjności instytucji publicznej. Teatr ma potencjał wejścia na nową orbitę i to na poziomie emocjonalnego doświadczenia. Traci szansę, gdy zajmuje się sam sobą lub z założenia adresuje swe propozycje do wąskiej grupy. Fenomen instytucji kultury polega na mocnym oddziaływaniu na wyobraźnię symboliczną, i to w szerszej skali niż liczba miejsc w teatrze. Właśnie taka dynamika mnie fascynuje, bo widzę w tym potencjał na zmniejszanie polaryzacji społecznej, rozwój innej jakości spotkania.

PAP: Wracamy do hasła - wspólnota?

B.S.: Pojęcia, hasła szybko się zużywają. Zwłaszcza gdy idą tylko z głowy, a nie z doświadczania. Jak dać nowe życie np. idei demokracji? Jakiej formuły użyć, by ożywić tego golema, który ochroni nas przed autorytaryzmem, populistyczną papką, która najpierw mieli mózgi, a potem weźmie nas nieodwracalnie za mordę? Jak wykorzystać teatr do przywracania zaufania, jak nie powielać schematu tak obecnego w polityce, że jak już możesz coś zrobić, to odwracasz się do ludzi plecami, a przynajmniej oni to tak odbierają?

Inkluzywność w teatrze może przecież dotyczyć tych, którzy stoją mocno przy bardzo tradycyjnych wartościach. To większe wyzwanie niż strategie artystyczne, których celem tak naprawdę jest komunikowanie ze swoim środowiskiem i sprawianie wrażenia czule pochylających się nad ludem, który i tak ich przecież nie obchodzi. Moment, kiedy wygrywa się wybory po ośmiu latach rządów radykałów, wymaga przewartościowania, a nie utwierdzenie się, że miało się i ma się rację. To zbyt przewidywalne powielenie schematu podziałów. Idee, którymi się posługujemy jak sztandarem, muszą zyskać wiarygodność w działaniu.

PAP: To rodzaj powinności?

B.S.: Z powinnościami trzeba uważać. Ale dlaczego nie poszerzać pola komunikowania się, wyjść poza swoje strefy komfortu nie tylko poprzez tematy, które się porusza, ale także inną aktywność instytucji. W ten sposób rozmawia się z potencjalnym widzem, tym, który ma dystans do samego teatru.

PAP: Łaźnia ma na to pomysł?

B.S.: Wracamy do pomysłu wydawania „Lodołamacza”. Zacząłem wydawać ten miesięcznik, jeszcze zanim pojawiły się pierwsze premiery w Łaźni. To pismo nie tylko opowiadało o tym, co się dzieje w teatrze. Ważniejsze było odzyskanie języka afirmacji wobec Nowej Huty. Pokazywaliśmy tę dzielnicę jako miejsce fascynujące, pełne ciekawych ludzi, w czasie kiedy narracja o tej części miasta była całkiem inna. Od stycznia znowu chcemy je wydawać, również w wersji papierowej. Żeby zatrzymać się, zastanowić, poszukać, pogrzebać, ale też potraktować „Lodołamacza” jako miejsce eksploracji dzielnicy. To jest powrót do pierwotnych idei, które pozwoliły Łaźni zaistnieć w świadomości mieszkańców jako miejsce ważne nie tylko ze względu na repertuar. Myślę, że będziemy sięgali po teksty, których źródłem będą sami mieszkańcy.

Kolejną rzeczą jest Odyseja Nowohucka. Otwarcie już 26 września. To projekt, w ramach którego odzyskujemy dla publiczności część miasta – w zeszłym roku to była zamknięta restauracja Jubilatka, teraz to będzie Centrum Administracyjne Kombinatu. Zaprosiliśmy do współpracy ponad 20 artystów, którzy pokażą tam swoje prace muzyczne, wizualne i performerskie.

Pola aktywności łaźniowej, bo ich jest dużo, będą się poszerzać i zmieniać. Wprowadzam nowe cykliczne projekty: „Noce niepoprawności” i „Antysalon krakowski”. Potrzebujemy więcej radykalności, dzisiaj tylko podstawianie krzywego zwierciadła, niepoprawnie ujęte tematy dają szansę naruszenie fasady i oczyszczenie.

W Krakowie nawet dotychczas offowe i ostre miejsca mają ambicję stawania się salonem, więc ja chętnie z tego skorzystam i wrócę do kondycji prowokacyjnej. Za dobrze się poczuliśmy, sami stajemy się punktem odniesienia, nie ryzykujemy… Ten proces chciałbym odwrócić. To również dotyczy materii teatralnej, gdzie zapanowała moda na promowanie nowej dramaturgii i słowa jako głównego teatralnego narzędzia. Pod prąd zatem będą indywidualne projekty i wypowiedzi kompozytorów teatralnych, artystów multimediów, reżyserów światła czy scenografów. Być może uda się wzbogacić to teatralne słowopisanie. To wszystko pojawi się od stycznia.

PAP: Na samej scenie odbędą się cztery premiery.

B.S.: Zaczniemy w listopadzie od „Procesu Eligiusza Niewiadomskiego” odwołującego się do dokumentów z procesu zabójcy prezydenta Narutowicza. Muszę przyznać, że kiedy czyta się te dokumenty, włos na głowie się jeży, jak bardzo współczesnymi kalkami mówi główny bohater, wygłaszając swoje memento, chlubiąc się motywacjami, które doprowadziły do mordu. Mamy tam schematyczne wzorce o tym, co jest na kolanach, a co nie. Kto zdradza ojczyznę, kto nie. Tekst wydrukowany w latach 20. nie jest tylko suchym dokumentem, ale ma znamiona materiału propagandowego, podnoszącego do rangi ideowej ikonę mordercy. To też jest bardzo współczesne, bo jak łatwo się „załapać” na oszołamiającą karierę polityczną, wiemy nie tylko z doświadczeń polskich.

Pracuję jeszcze nad spektaklem „Czekając na barbarzyńców” na podstawie powieści Coetzeego, który premierę będzie miał w styczniu. To przepiękna opowieść, która bardzo rezonuje z dzisiejszymi wydarzeniami. Jest tam wojna totalna, która się rodzi z etniczno-emigranckich napięć. Jest tam bezradność, nieumiejętność reagowania na zło, a potem opóźniona świadomość, wstyd i próba pozostania uczciwym w łamiącym charaktery systemie przemocy. To też pytania o granice prawa i władzy, demokrację i sypiący się system, przesiąknięty strachem przed swoim końcem. Później pojawi się inscenizacja opowiadania Hemingwaya „Stary człowiek i morze”, którą wyreżyseruje Tomasz Fryzeł, i adaptacja opowiadania „Larwy” Agnieszki Szpili – eksperyment formalny młodej reżyserki Pameli Leończyk. Pokażemy też spektakle gościnne, w tym m.in. „The Employees” Łukasza Twarkowskiego. A sezon zakończymy wyjazdem do Chin na Aranya Festiwal ze spektaklem „Czerwone i Czarne”. To już trzeci wyjazd z moim spektaklem, zdaje się, że mamy już tam wierną publiczność.

PAP: Władza, zło, człowiek wobec natury i starość – to tematy tego sezonu?

B.S.: Myślę, że w ogóle ten sezon zapowiada się w cieniu katastrofy i apokalipsy, które wszyscy wyczuwamy. Poszukiwać będziemy tego, co trwale ludzkie, ale analizować też będziemy przyczyny naszego zatracenia się, badać granice władzy. Dobór twórców w tym sezonie daje gwarancję, że nie zatrzymamy się na diagnozach publicystycznych, ale sięgniemy po zakłócenie siłami irracjonalnymi, tym samym opowiadając o sprawach uniwersalnych, choć zakorzenionych we współczesnej Polsce. Potrzebny nam jest artystyczny, mocny gest, ekscytacja, gra wyobraźni.

PAP: Poprzedni, jubileuszowy sezon przebiegał pod hasłem „Zachowaj czystość umysłu”. Jak można go podsumować?

B.S.: Intensywność tego sezonu była nieproporcjonalna do możliwości naszej instytucji. Temperatura wrzenia przez 11 miesięcy, łącznie z letnim festiwalem Bulwar(t) Sztuki. Z jednej strony na scenie pojawiły się cztery premiery młodych twórców oraz wsparliśmy inicjatywy offowe, z drugiej powstały trzy duże i bardzo ważne inscenizacje. Ale ja nie przepadam za podsumowywaniami. Działam tu i teraz, realizuję projekty impulsywnie, przeżywam i inspiruję się. Jestem zakładnikiem rzeczywistości i tego, co nadchodzi.

Rozmawiała Julia Kalęba-Wysocka

***

Bartosz Szydłowski jest dyrektorem Teatru Łaźnia Nowa, reżyserem teatralnym, absolwentem Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej. W 1995 r. wspólnie z Małgorzatą Szydłowską założył Teatr Łaźnia – niezależną scenę teatralną na krakowskim Kazimierzu. W 2004 r. stworzona przez nich scena przeniosła się do Nowej Huty i rozpoczęła działalność pod nazwą Teatr Łaźnia Nowa, już jako miejska instytucja kultury.

Jest także pomysłodawcą i autorem wielu cyklicznych projektów oraz imprez w Krakowie i Nowej Hucie. W 2008 r. stworzył autorską formułę Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego Boska Komedia, który pod jego przewodnictwem stał się najważniejszym festiwalem teatralnym w Polsce.

Źródło:

PAP

Wątki tematyczne

Sprawdź także