„Apetyt na czereśnie” Agnieszki Osieckiej pod opieką reżyserską Przemysława Dąbrowskiego z Adria Art w Bydgoszczy w Teatrze Imka w Warszawie oraz „Apetyt na czereśnie” Agnieszki Osieckiej w reż. Anny Sroki-Hryń w Teatrze Telewizji. Pisze Paulina Sygnatowicz w Teatrze dla Wszystkich.
Nazwisko Agnieszki Osieckiej na plakacie może gwarantować frekwencyjny sukces. Nie zagwarantuje jednak sukcesu artystycznego. Na ten zapracować sobie musi cały zespół – od reżysera, przez scenografa po aktorów. Doskonałym przykładem na to są dwie ostatnie realizacje „Apetytu na czereśnie” – teatralna i telewizyjna.
Nie ma wątpliwości, że Agnieszka Osiecka była mistrzynią słowa. Nie jest tajemnicą, że większość jej tekstów jest w jakimś stopniu autobiograficzna. Wiadomo też, że na relacjach damsko-męskich znała się jak nikt. Wreszcie, że znakomicie potrafiła o nich opowiadać w piosenkach, które miały często reportażową formę (o sobie mówiła, że jest dziennikarką, którą zresztą była z wykształcenia). Wszystkie te cechy ma „Apetyt na czereśnie”, mini musical, który swoją premierę miał w 1968 roku w Teatrze Ateneum w Warszawie. Od tego czasu doczekał się ponad 30 inscenizacji. Jedną z najnowszych jest produkcja Adria-Art z Marią Niklińską i Rafałem Olbrychskim w rolach głównych, która swoją premierę miała na scenie warszawskiego Teatru Imka oraz telewizyjna wersja w reżyserii Anny Sroki-Hryń. I o ile ten pierwszy spektakl jest jak wczesne, niedojrzałe czereśnie – kompletnie nijaki, o tyle telewizyjna realizacja jest dojrzała, mięsista i smakuje wybornie.
Scenariusz dla dwojga
Ona (alter ego Osieckiej) i on spotykają się na peronie kolejowego dworca. Ona wraca właśnie z rozprawy rozwodowej. On też jest tuż po zakończeniu małżeństwa. Opowiadają o swoich zdradach, pragnieniach i oczekiwaniach. Próbują rozliczyć się z przeszłością, aby móc wyruszyć w przyszłość. Wcielają się w kolejne role, odgrywają scenki ze swojego życia. Urok tej historii polega na buzujących emocjach wyrażanych nie tylko w słowach ale i piosence oraz zaskakującej puencie. To wymarzony materiał dla każdego aktora. Ale i niesłychanie wymagający. Nie tylko wokalnie, ale i aktorsko.
Bez reżysera
Maria Niklińska i Rafał Olbrychski wokalnie przygotowani są nieźle. Przyjemnie słucha się muzycznych aranżacji Macieja Małeckiego granych na fortepianie przez Lenę Ledoff. Niklińska i Olbrychski w warstwie muzycznej czują klimat utworów Osieckiej. W warstwie aktorskiej polegli jednak na całej linii. W ich relacji brakuje temperatury i napięcia. Dialogi pozbawione są podtekstów i znaczeń, czyli tego, co przez cały spektakl powinno pracować na jego nieoczywiste zakończenie. Poetyckie teksty Osieckiej deklamowane przez Olbrychskiego brzmią jak na słabej szkolnej akademii. Niklińska aktorsko radzi sobie lepiej, ale brakuje jej partnera. I reżysera. Co prawda opiekę reżyserską sprawuje Przemysław Dąbrowski, aktor Teatru Nowego w Łodzi, ale w tej materii brakuje mu doświadczenia i wyczucia. Twórcy nie mają pomysłu na aktorskie etiudy, z których składa się ten tekst. Poprawna scenografia, dająca spore możliwości inscenizacyjne pozostaje kompletnie nie wykorzystana. A to sprawia, że przyjemny w warstwie muzycznej spektakl jest jak pierwsze czereśnie – dużo obiecujący, ale w efekcie rozczarowuje swoją nijakością.
Dojrzała realizacja, która pracuje na aktorów
Swoją wersję „Apetytu na czereśnie” we wrześniu 2023 roku zrealizowała w teatrze telewizji także Anna Sroka-Hryń. Ten spektakl jest jak dobre, dojrzałe czereśnie – słodko-gorzki, mięsisty i wyrazisty. To realizacja, w której buzują emocje. Katarzyna Dąbrowska i Arkadiusz Brykalski rozmawiają, kłócą się, uwodzą. Załatwiają nierozliczone tematy z nadzieją, że to pomoże im spokojniej wyruszyć w przyszłość. Jest między nimi chemia, namiętność, miłość i nienawiść. Dotykają strun, które każdy z nas w sobie nosi – niezależnie od tego, jaka jest kondycja jego związku.
Duże telewizyjne studio pozwala na stworzenie ciekawej przestrzeni do gry. Twórcy zdecydowali się jednak pozostać w teatralnej umowności. Sroka-Hryń wraz ze scenografami – Marcelem Sławińskim i Katarzyną Sobańską doskonale wykorzystują te warunki. Dużą rolę w kształtowaniu kolejnych miejsc akcji ma tu światło i rekwizyty (czego kompletnie zabrakło w Imce). A to wszystko pracuje na fenomenalne aktorskie kreacje. Scena z przestawianymi schodami to teatralny majstersztyk zarówno na poziomie reżyserskim, scenograficznym, jak i aktorskim. Nie jedyny w tym spektaklu zresztą.
Podczas gdy o spektaklu w Imce szybko się zapomina, telewizyjną realizację „Apetytu na czereśnie” można oglądać kilka razy, znajdując w niej coraz to nowe smaki.