EN

31.12.2022, 14:52 Wersja do druku

„Teatralne zbydlęcenie”? Absurd. Pokazali, co ludzie myślą o Smoleńsku

„Smoleńsk Late Night Show” wg scen. Piotra Pacześniaka, Jakuba Zalasy i Bartosza Cwalińskiego w reż. Jakuba Zalasy w Teatrze Nowym w Łodzi. Pisze Przemek Gulda w portalu WP.pl.

fot. HaWa

Owszem, w jednej ze scen para uprawia seks w pozycji "na Smoleńsk", w innej torreador macha czerwoną płachtą na tle wraku, ale trzeba się mocno napracować, żeby z tego spektaklu zrobić skandal.

Jedna z ostatnich tegorocznych polskich premier teatralnych to spektakl pokazywany w łódzkim Teatrze Nowym, "Smoleńsk Late Night Show". Dzieło reżysera Jakuba Zalasy, na podstawie tekstu, który napisał wspólnie z Piotrem Pacześniakiem i Bartkiem Cwalińskim. Ten pierwszy był w tym projekcie także dramaturgiem, drugi - wystąpił w głównej roli, dynamicznego i diabolicznego Conana Barbarzyńcy, prowadzącego tytułowe telewizyjne show.

Czy to spektakl ważny? Na pewno. Ważny, potrzebny i ciekawy. Czy jest obrazoburczy, jak chciałaby prawica, która natychmiast po premierze wpadła w etyczne wzmożenie i ogłosiła skandal? Ani trochę. W żadnym stopniu.

Dużo grzybów w barszczu

Na pierwszym planie spektaklu "Smoleńsk Late Night Show" są dwie pary, "zwykli Polacy", którzy trafiają do telewizyjnego programu, gdzie właśnie tacy ludzie mają rozmawiać o ważnych sprawach. Już na miejscu, w telewizyjnym studiu, dowiadują się, że tematem tego wydania ma być katastrofa smoleńska. I wtedy okazuje się, że w tym kontekście ich obecność w programie wcale nie jest tak przypadkowa, jak się mogło początkowo wydawać: jedna z kobiet jest kontrolerką ruchu lotniczego, druga - stewardessą, jeden z mężczyzn - urzędnikiem państwowym, drugi - profesorem mykologii, nauki o grzybach.

Mimo wysiłków prowadzącego program okazuje się niewypałem i kończy w zaskakujący sposób: cała czwórka w przerwie na reklamy wychodzi ze studia i jedzie do domu. W drugiej części show bohaterem staje się artysta, performer w stroju orła, specjalizujący się w radykalnych działaniach w przestrzeni publicznej. Rozmowa z nim sprawia, że prowadzący porzuca swój dotychczasowy wszystkowiedzący i bezczelny ton i obnaża się - dosłownie i w przenośni - przed widownią, niejako przyznając się do klęski: nie udało mu się ani wywołać skandalu, ani odpowiedzieć na ważne pytania, ani doprowadzić do narodowego pojednania.

Dajcie spokój z tym Smoleńskiem…

No dobrze, ale co to wszystko mówi o Smoleńsku? Z niemal każdej sceny tego spektaklu wyłania się mocna deklaracja jego twórców, której wymowę można streścić w jednym zdaniu: "dajcież nam już wreszcie spokój z tym Smoleńskiem". Żeby rozwinąć jej sens, trzeba zacząć od ważnej informacji: autorzy spektaklu urodzeni są na przełomie wieków, w chwili katastrofy smoleńskiej mieli około dziesięciu lat i znacznie bardziej niż ona obchodziły ich wtedy gry komputerowe czy zabawy na podwórku.

I jeśli potraktować ten spektakl jako wypowiedź pokoleniową, trzeba uznać, że dla dzisiejszych dwudziestokilkulatków to temat, który sam w sobie nie jest w żaden sposób interesujący. Dla nich sprawa jest prosta: to była katastrofa lotnicza, która pokazała fatalne funkcjonowanie struktur państwowych, osobista tragedia dla rodzin ofiar. I tyle. Nie ma się tu nad czym zastanawiać, nie ma czego roztrząsać, zdają się mówić twórcy przedstawienia, żartując sobie tu i ówdzie z prac podkomisji badającej sprawę, publicznego rozdrapywania ran czy pomnika w formie "schodów donikąd".

Ciszej nad tymi trumnami

Problemem jest bowiem, zdaniem autorów spektaklu, zupełnie co innego: to, co się dzieje wokół tej sprawy od ponad dekady - Smoleńsk to bowiem, jak mówi ze sceny jedna z postaci, "narodowa trauma, która zamieniła się w wielki medialny cyrk", a co więcej skutecznie podzieliła Polskę.

W tym kontekście spektakl Zalasy, okazuje się potężnym oskarżeniem wobec wszystkich tych, którzy od lat "grają" tematem Smoleńska i doprowadzili do tego, że ta niepodważalna tragedia została "już dawno wywleczona ze świątyni. To już nie jest sacrum, to profanum". O "ciszę nad tymi trumnami" w spektaklu apeluje m.in. stewardessa, która zapytana o to, jak jej środowisko, inne stewardessy, upamiętniają śmierć koleżanek, z wściekłością odpowiada brylującemu i popisującemu się prowadzącemu: "na pewno nie w takich miejscach, jak to". Ktoś inny dodaje: "są konflikty, których nie da się rozwiązać. A telewizja to najgorsze miejsce, żeby o nich rozmawiać".

fot. HaWa

Prawica chce widzieć w tym spektaklu skandal? Skandalem, zdaniem jego twórców, jest właśnie to, co robi prawa strona sceny politycznej od ponad dziesięciu lat: sprowadzanie tragedii smoleńskiej do wymiaru krwawego spektaklu, rozgrywajacego się nieustannie na ekranie telewizji, na miesięcznicach czy mszach świętych.

Nasz dom, nasz świat

Skoro więc młodzi twórcy nie chcą grać w tę grę, co proponują w zamian w swoim spektaklu? Przerzucają piłkę na dwa inne boiska. Jednym jest sfera prywatna, w której - być może? - łatwiej będzie uzyskać porozumienie, niż na oświetlonej jasnymi reflektorami arenie publicznego sporu. Symbolicznym, świadomie kiczowatym, narzędziem, na którego skuteczność liczy jeden z bohaterów, jest całkiem prywatna "czarna skrzynka" - pudełko z zaręczynowym pierścionkiem. Za jego pomocą chce naprawić napięte relacje ze swoją dziewczyną.

Jedna z bohaterek, wyprowadzając gości programu ze studia, zaprasza ich do swego domu. Tam, z dała od zgiełku ulicznej demonstracji i złośliwych komentarzy prowadzącego, rozmowa wchodzi na zupełnie inne tory.

Drugą przestrzenią, w której, zdaniem twórców spektaklu pojawiają się problemy o wiele ważniejsze niż kłótnie nad smoleńskim wrakiem, jest dzisiejszy stan świata. "Ta planeta umiera, a my zajmujemy się problemem z przeszłości" - mówi jedna z postaci. Inna, było nie było: biolog z zawodu, podaje rozwiązania problemów, wywodzące się ze świata natury. A grzybnia, o której wciąż wspomina, szybko staje się mocnym symbolem wspólnoty i współdziałania.

Spektakl, który się dobrze ogląda

Łódzki "Smoleńsk Late Night Show" jest, zwłaszcza zważywszy na powagę tematu i oczekiwań z nim związanych, zaskakująco lekki, na swój sposób nawet mocno zabawny, a do tego nader atrakcyjny wizualnie. Największy element scenografii: wykrojony kształt samolotu obniżającego lot, robi duże wrażenie, wzrok mocno przyciąga także błyszczący, świecący garnitur prowadzącego. Formuła telewizyjnego talk show, niemal intuicyjnie znana wszystkim, bo przecież każdy oglądał jakieś programy tego typu, sprawia, że spektakl po prostu dobrze się ogląda. Pomagają w tym nawiązujące do popowych przebojów piosenki, czy zabawna scena taneczna, oparta na rozpoznawalnym dla każdej osoby, która kiedykolwiek leciała samolotem, "tańcu" stewardessy, pokazującej wyjścia awaryjne z kabiny.

Świetnie radzi sobie cała obsada, odgrywająca wyraziste ludzkie typy i charakterystyczne zachowania: cichy oportunizm czy mesjanistyczny zapał. Największe wrażenie robi debiutujący na profesjonalnej scenie student krakowskiej Akademii Sztuk Teatralnych, Bartek Cwaliński. Drażniącego prowadzącego gra w taki sposób, że nieustannie ma się ochotę przełączyć program, a jednocześnie nie sposób oderwać wzroku od jego "płynących" ruchów, celowo przejaskrawionych gestów, mówiących wszystko min.

A jego złośliwe, często bardzo błyskotliwe, komentarze - niektóre zawarte w tekście, inne improwizowane na scenie - trafiają w samo sedno. Jak wtedy, kiedy na sugestię mykologa, że Polska mogłaby być wspólną grzybnią, odpowiada, że "pewnie chodzi o pleśń". Albo kiedy niszczy kłaniającego się mu i zadowolonego z siebie gościa programu uwagą o tym, że "akceptacja własnej małości jest mechanizmem przetrwania Polaka".

Inny ring, ważniejsze walki

Prawica od samej premiery łódzkiego spektaklu bije na alarm w wielkie dzwony, pisząc np. na łamach "Gazety Polskiej" o "teatralnym zbydlęceniu". Raz, że w ten sposób dobitnie potwierdza rozpoznania twórców łódzkiego przedstawienia na temat tego, że Smoleńsk jest i jeszcze długo pozostanie znakomitym narzędziem do kręcenia politycznych batów z piasku.

Dwa, ośmiesza się niezwykle skutecznie, bo trzeba się naprawdę mocno nagimnastykować, żeby w tym spektaklu znaleźć materiał na skandal. Owszem, jest tu scena z seksem w pozycji "na Smoleńsk", owszem, mykolog wspomina coś o rozkładaniu się zwłok. I to chyba w zasadzie wszystkie "skandaliczne" wypowiedzi, bardzo mocno zresztą osadzone w wymowie spektaklu i uzasadnione wcześniejszymi zachowaniami i wypowiedziami postaci.

A najbardziej "skandaliczna" powinna się w tym kontekście okazać scena, znakomicie pokazująca praktyki tych wszystkich, którzy chcą wykorzystywać Smoleńsk do dalszego dzielenia Polski: to moment, w którym prowadzący show stoi na tle wraku prezydenckiego samolotu i czerwoną płachtą, gestem torreadora, zachęca do rzucenia się na siebie z pięściami. Na szczęście młode pokolenie, jak jasno wynika z tego spektaklu, obchodzi ten ring szerokim łukiem, bo ma do stoczenia znacznie ważniejsze walki.

Tytuł oryginalny

"Teatralne zbydlęcenie"? Absurd. Pokazali, co ludzie myślą o Smoleńsku

Źródło:

ksiazki.wp.pl
Link do źródła

Autor:

Przemek Gulda

Data publikacji oryginału:

31.12.2022