EN

12.12.2022, 13:14 Wersja do druku

Teatr systemu domkniętego

Nic mi do Teatru Dramatycznego i Teatru Powszechnego w Warszawie, nic mi do Teatru Polskiego w Bydgoszczy. Poza tym, że od czasu do czasu piszę sztuki, ze środowiskiem teatralnym łączy mnie tyle, co przeciętnego widza. Aktorów i reżyserów znam głównie z bankietów i wtedy wydają się całkiem sympatycznymi ludźmi. Ja też staram się wówczas zdusić w sobie wrodzoną zgryźliwość i być sympatycznym członkiem teatralnej socjety. Kiedy coraz trudniej o to. Coraz trudniej kochać teatr. Miłość to przecież akceptacja, więc jeśli ani ja nie akceptuję tego, co teatr mi oferuje, ani teatr nie akceptuje moich wobec niego oczekiwań, to nasze drogi naturalnie się rozchodzą. Pisze Jarosław Jakubowski w felietonie dla portalu Teatrologia.info.

„Coś się zmieniło, nie umiem znaleźć słów i tak jak dawniej nie będzie nigdy już” – śpiewała Edyta Bartosiewicz, muza mojej młodości w słodkich latach 90., kiedy do teatru chodziłem po to, żeby udowodnić dziewczynom, że nie zależy mi tylko na tym, na czym zależy chłopcom. W rzeczy samej teatr traktowałem wtedy jako element kultury wysokiej, wyższej niż kino czy koncert rockowy. Na widowni przeważał ubiór odświętny, bo też ludzie traktowali pójście do teatru jak święto. Na spektaklach spotykało się tych samych znajomych. Tworzyliśmy coś w rodzaju kółka zainteresowań. W antraktach rzucaliśmy sobie porozumiewawcze spojrzenia.

Że coś się zmieniło, zauważyłem całkiem niedawno. Będąc na premierze w bydgoskim Polskim stwierdziłem, że nie znam większości ludzi, którzy na nią przyszli. Kiedyś znałem prawie wszystkich. Czyli – znowu ta przeklęta klasyka – „pomiędzy jednym kornerem a drugim” nastąpił odpływ jednych i przypływ innych. Premierowa publika jest specyficzna, bo składa się głównie z krewnych i znajomych, więc reaguje bardziej niż życzliwie, z zasady urządzając owacje na stojąco, ale i tak coraz częściej zapytuję siebie, czy to ja jestem dotknięty jakimś rodzajem autyzmu niepozwalającego mi angażować się emocjonalnie w pokaz, czy też reakcja publiki jest skłamana? Siedzę pośród stojących i klaszczących, i chociaż bardzo chętnie  dołączyłbym, by znowu być częścią teatralnej socjety, to jednak nie mogę. Coś się zmieniło. Nie chce mi się uczestniczyć w tych rytualnych aktach utwierdzania się w słuszności własnego utwierdzania się, w tych tautologicznych ćwiczeniach z pustych gestów i pustych słów. Premiery, które widuję albo o których czytam, sprawiają na mnie wrażenie czegoś bezsilnie nieinteresującego. Nieinteresującego, bo wymuszonego. Wymuszonego, bo poddanego presji środowiskowych oczekiwań. Nie muszę iść na premierę na Pragę w Warszawie, żeby zobaczyć, co się w Warszawie na Pradze wystawia. Wystarczy, że pójdę do „Konieczki” w Bydgoszczy. Wszystko na jedno kopyto, nuda, panie, nic się nie dzieje. Multiplikacje Teatru Powszechnego imienia Zygmunta Hübnera, który z Zygmuntem Hübnerem nie ma już nic wspólnego. Kolonizowanie kolejnych polskich scen przez to samo niestrawne, postdramatyczne gniotoróbstwo. Wszystkie role w tym teatrze powszednim zostały już obsadzone, aktorzy i widzowie są znudzeni i cały wysiłek wkładają w to, żeby nie zaziewać się na amen.

Wiem, wiem, przesadzam, nie jest tak tragicznie, teatralna karuzela się kręci i zdarzają się na niej jeszcze prawdziwe emocje. Wprawdzie coraz rzadziej związane z przedstawieniami, a coraz częściej ze sprawami personalnymi, ale zawsze to coś. Kogoś jeszcze teatr „rusza”. Dopuszczam możliwość, że to ze mną jest coś nie tak, skoro nie potrafię, nie mogę się zaangażować w dzisiejsze życie teatralne, stawać po określonej stronie barykady albo siadać na niej okrakiem. Mnie się po prostu nie chce. Ja po prostu nie widzę barykady, tylko układy, zrytualizowaną stadność zachowań oraz mechanizmy promujące i mechanizmy wykluczające, jedne i drugie ustawione na full. Zaskoczcie mnie czymś. Zróbcie coś niekiedy wbrew sobie, ale z myślą o widzu takim jak ja. Przewietrzcie swoje waginety. Życie, życie polskie chociażby, jest większe od ideologicznych szufladek, w które – twórcy i krytycy – usiłujecie je wtłoczyć. Ale żeby to zobaczyć, trzeba umieć porzucić nawyki, trzeba być trochę jak niepijący alkoholik. Odkrywający świat na nowo, taki, jaki on jest, a nie jaki byście chcieli, żeby był.

Rozmarzyłem się, ale trzeba wracać do rzeczywistości. Przewidywalnej i szczelnie domkniętej jak system, w którym utrwalacze nazywają się kontestatorami, a kontestatorzy wywołują co najwyżej rechot zblatowanej krytyki i wytresowanej widowni. Chyba że… znajdzie się w tym systemie ktoś, kto odkryje, że król jest nagi, a siła tego odkrycia będzie nie do powstrzymania i zmiecie teatr, który mamy dzisiaj. Cicho, moje serce. Może jeszcze kiedyś pójdziemy na premierę i poczujemy się bezpiecznie wśród znajomych twarzy.

Tytuł oryginalny

TEATR SYSTEMU DOMKNIĘTEGO

Źródło:

„Teatrologia.info”

Link do źródła

Autor:

Jarosław Jakubowski

Data publikacji oryginału:

08.12.2022