Życie kulturalne na Pomorzu nie musi być nudne. Życie teatralne tworzy wiele elementów. Najważniejsze są oczywiście składniki artystyczne, bo z nich komponowane jest menu, ale bez przypraw i sosów nawet najlepsze produkty nie uzyskają pełnego smaku. By do głosu doszły wszystkie ingrediencje należy serwować potrawy w odpowiedniej oprawie. I niekoniecznie muszą to być srebra i porcelany stawiane na ręcznie wyszywanych obrusach, czasami lepszy jest street – byle podawane było wszystko w odpowiedniej atmosferze.
Na atmosferę życia teatralnego wpływają przede wszystkim osobowości: artystów, krytyków, dyrektorów teatru. Pamiętam czas, gdy premiera teatralna była świętem, a nie tylko wydarzeniem towarzyskim dla urzędników i znajomych. Pamiętam wszędobylskiego Jana Ciechowicza zbierającego opinie po premierach większości reżyserów, w tym jednego szczególnie oraz jego obezwładniające pytanie:
– Panie Piotrze, ale czy było coś, co się panu podobało?
Brakuje mi jak tlenu rozmów, najczęściej sporów z Joanną Puzyną-Chojką, opinii Andrzeja Żurowskiego, bezpośredniości Ewy Nawrockiej a nawet lęku przed Jerzym Limonem. Z dyrektorów teatrów najbardziej Marka Weissa, który na początku był aktywny środowiskowo, przychodził, zabierał głos, dodawał sznytu i podnosił poprzeczkę intelektualną. Nawet Krystyny Łubieńskiej mi brakuje, choć ocena jej aktywności jest uzgodniona. A dzisiaj? Jest jak jest, czyli nuda. Nuda coraz większa.
Na początku, chyba jak większość, miałem spory dystans. Nawet nie do osoby, bo jej nie znałem, ale do procedury i, najogólniej rzecz biorąc, sytuacji. Wyłanianie dyrektora jednoosobowo przez namaszczanie? Bez cienia dyskusji, bez konsultacji, bez pozorów transparentności w instytucji publicznej? No way, przecież to średniowiecze, a nie demokracja i jawność. Tak sobie w zaciszu myślałem. Podobnie, a nawet bardziej radykalnie, oczywiście bardzo poza protokołem, wypowiadali się inni. Wypowiedzi poza protokołem są swego rodzaju moralnym alibi, bo oczywiście nikt z osób mających wpływ na cokolwiek nie zaprotestował, a opinii publicznej u nas nie ma, więc pozostało obserwować przebieg wypadków.
Pierwszym, pozytywnym sygnałem, był wywiad. Owszem, mocno przycięty i autoryzowany, ale i tak inny. Rzekłbym w standardzie, jaki powinien być. Znaczy, że dziennikarz może zadawać niewygodne pytania i nie ponosi konsekwencji „ogólnospołecznych”. U nas jest tak, że jeśli ktoś zadaje niewygodne pytania, jest eliminowany. W zależności od rangi i wpływu stosowane są „kary”, najlżejsze to brak informacji i akredytacji, czarny pr, plotki itd. – materiał na osobny temat. W wywiadzie nie obrażała się, potrafiła przejąć inicjatywę. Szkoda, że nie można było puścić w całości zapisu, ale i tak bardzo pozytywne zaskoczenie.
Na szali „racje czy relacje” zawsze wybierałam relacje: rozmowa z Agatą Grendą
Po czynach ich poznacie
Nie jest łatwo przejąć schedę po wszechmocnym liderze lokalnym przez osobę z zewnątrz. Trzeba najpierw wszystkich poznać, „powąchać”, skonfrontować plotki i opinie, ustalić lokalną hierarchię. Najłatwiej było chyba z urzędnikami, bo sama była przez wiele lat urzędniczką i wie „z własnej autopsji” jak z nimi rozmawiać. I nie tylko z nimi, bo komunikowanie się i tworzenie relacji jest jej specjalnością. Przygotowanie gruntu trochę trwało, ale nie było trudne, bo u nas nie ma wielkich zawiłości – od zeszłego tysiąclecia wiadomo: kto, jak, po co i dlaczego, a ludzie kultury, wg nomenklatury Kisiela, są najbardziej „bojowi” ze wszystkich grup branżowych. Bez wielkich napięć przebiegało też „wietrzenie szatni”.
Jej pierwszy Festiwal Szekspirowski był programowany jeszcze przed objęciem przez nią stanowiska, poza tym powstawał w niepewności pandemicznej, więc trudno do końca ocenić. Drugi natomiast, z 2022 roku, już w całości można i należy zapisać na jej rachunek. Zbierała doświadczenia, popełniła sporo błędów, bo jej wybory były nierzadko chybione. Największym błędem było chyba powierzenie roli selekcjonerki Joannie Klass.
Teatr nie jest produktem albo po co nam Festiwal Szekspirowski
Poza tym bardzo niesmaczna ustawka z nagrodą dziennikarzy (Pod prąd*: Teatr nie jest dla idiotów albo dlaczego Narodowy nie wygrał Szekspirowskiego) i ogólnie, najdelikatniej jak można, nierówny zestaw.
Tworzenie programu nie było łatwe, promesy finansowe zamieniały się w potwierdzenia w ostatniej chwili, co znalazło odbicie w zaskakujących decyzjach. Były także plusy: festiwal przyjął moją (uśmiech) propozycję ustanowienia nagrody dziennikarzy, pojawił się spektakl plenerowy Teatru A Part, nowe miejsca (Stocznia) i ogólnie czuło się, że jest coś nowego, ale dokoła, jak zwykle, wycofanie z niewielką zawartością wywyższeniowej bucerki („obsługa” nagrody dziennikarzy, spersonalizowane komentarze pracowników).
Oprócz festiwalu
Najbardziej kontrowersyjną decyzją było oczywiście wynajmowanie Teatru specjalistom od mordobicia. Przypominało to trochę dawne czasy, jakie znamy z filmów o gangsterach w Chicago i na Kubie: vipowskie stoliki, hostessy i krew. To po prostu nasze nowe elity. Ten przełomowy moment w historii Gdańskiego Teatru Szekspirowskiego przeszedł prawie bez echa. To prawie to jedynie tysiące komentarzy, ale otwarcie na komercjalizację Teatru zyskało aprobatę Organizatorów, a to jest u nas najważniejsze. Gdzieś tam kwili głosik, że skoro tak, to GTS powinien sobie radzić sam, bez dotacji publicznej. To jednak hejt, ludzie, którzy tak sądzą, to nie ludzie – to wilki!
Minusy są udziałem każdej instytucji kultury, ale tak dużo plusów, ile uzbierał Teatr pod jej zarządem, nie uzbierał nikt. GTS był współproducentem najlepszego spektaklu („1989”: Śpiewogra lekko hagiograficzna, czyli przyjemne w odbiorze zmiękczanie historii) i miejscem prezentacji najważniejszego spektaklu zewnętrznego (krakowskie „Dziady” – plus nie tylko za bardzo rzadką u nas odwagę). Rezydentem w ramach grantu był Teatr Razem, powstał spektakl edukacyjny, z którym można objeżdżać tereny przyległe. Szekspirowski najszybciej i najmocniej reaguje na trendy i wydarzenia globalne (feminizm, wojna w Ukrainie). Powoli wyłania się nowy obraz Teatru. Jej Teatru.
Wyjątkowości
To jedyna dyrektorka, która nie ma ambicji i praktyki artystycznej, co pozwala jej na koncentrację na zarządzaniu instytucją. Niektórzy zarzucają jej sentymenty poznańsko-krakowsko-wrocławsko-amerykańskie, ale sentymenty pozaregionalne to nie nowina u nas, bo na Pomorzu nie ma ścieżki rozwojowej dla rdzennych aktywistów i kulturalników. Z drugiej strony może być to także kontynuacja opinii poprzednika na temat poziomu humanistyki na Pomorzu.
To jedyna kobieta u sterów teatru instytucjonalnego na Pomorzu, co bez wątpienia wpływa na kulturę komunikacyjną – panowie na jej tle są albo brutalni, albo wycofani (uśmiech). To wreszcie najaktywniejsza w sieci dyrektorka, panowie, z wyjątkiem Słupska, w ten sposób ze społecznością (niestety)nie muszą się kontaktować – mają komfort, bo tylko prowadzą teatr. Wie, że jest skazana na aktywność, bo nie ma i nie będzie miała takiego statusu jak jej poprzednik, który tak naprawdę mógł wszystko.
Teatr albo żyje, albo gnije
Pod jej przewodnictwem GTS wkroczył na nową drogę. Jej działania są ofensywne, odważne, czasem kontrowersyjne, a nawet nie do przyjęcia, ale są widoczne. Na bardzo płytkim rynku teatralnym Trójmiasta brakuje nie tylko teatrów i miejsc teatralnych, ale przede wszystkim osób, które są wyraziste i nieoczywiste, brakuje idei, działań ofensywnych, zaskakujących. Dlatego rok 2022, choć to dopiero pierwszy pełny rok jej urzędowania, był Jej rokiem.