Mojego rozmówcę poznałem kilkadziesiąt lat temu. Uganialiśmy się wówczas za dziennikarskimi tematami dla „Dziennika Częstochowskiego 24 Godziny”. Ja, aby napisać tekst, a mój rozmówca, żeby ubrać dziennikarskie teksty w fotografie. Wojciech Kowalski, nauczyciel języka polskiego, pedagog, aktor - pisze Waldemar Jabłczyński portalu zdrowaczestochowa.pl.
Red.: - Wojtku popraw mnie, jeżeli coś przekręcę. Kiedy się poznaliśmy w „24 Godzinach”, byłeś jeszcze studentem filologii polskiej na częstochowskiej Wyższej Szkole Pedagogicznej. Działałeś wtedy w Teatrze WiFiFi. Nazwa od nazwisk współtwórców teatru: Witoszek, Filipski. Czy to wtedy nastąpił twój pierwszy kontakt ze scenicznymi, teatralnymi występami?
Wojciech Kowalski: - Tak, jestem nauczycielem języka polskiego po częstochowskiej WSP. 13 lat pracowałem jako nauczyciel. Nie biorąc za bardzo poważnie występów z wierszami w przedszkolu czy szkole, występ w teatrze WiFiFi był moim scenicznym debiutem. Występ z przypadku. Wracałem z próby z moim saksofonem i ktoś z nich podszedł i zapytał, czy zagrałbym w czasie jednego z przedstawień tego teatru. Przyszedłem do nich z nastawieniem, że zagram przewidzianą melodię. A w ostateczności zagrałem główną rolę i tak się zaczęło. A co do nazwy, to koledzy nie opowiadali, że nazwa teatru WiFiFi powstała od ich nazwisk.
Red.: - Niosłeś saksofon? Bo?...
Wojtek: - Grałem prawie od 15. roku życia. Występowałem w wielu częstochowskich kapelach z tamtych lat, między innymi w Milicji Narodów.
Red.: - Zastanawia mnie, czy gdyby twoja kariera nauczycielska zaczęła wymagać więcej czasu na przygotowanie się do lekcji, to byłby czas na teatr? Opanowanie tekstu, występy? A ty musisz samemu wykonać działania, jakie w zawodowym teatrze ma do wykonania zespół pracowników.
Wojtek: - Teatr byłby. On był. Praca zawodowa nie miała żadnego wpływu na moją teatralną aktywność. Miałem jedynie mniej czasu dla samego siebie. Grałem cały czas. Nie miałem żadnych przerw. Przygotowywałem się do nowych spektakli. Jak ktoś pozna scenę, to ona ciągnie. Występy przed publicznością są jak heroina. Gdy nie masz tych występów, to zaczyna ci czegoś brakować. Tej adrenaliny przed wyjściem na scenę i tego spełnienia, kiedy schodzisz cały mokry po występie. Może to dziwnie zabrzmi. Kiedy wiem, że zbliża się mój występ, staram się żyć bardzo higienicznie. Naładować te swoje akumulatory pozytywną energią, aby po wyjściu na scenę oddać publiczności wszystko, całego siebie. Kiedyś ktoś mnie spytał, czy zagrałbym dwa spektakle pod rząd. Nie, nie mógłbym. Kiedy wychodzę na scenę i gram, to rozładowuję swoje akumulatory na maksa. Schodzę ze sceny cały mokry, wypluty, lecz szczęśliwy, zrealizowany, bo zagrałem na pełnych obrotach, bo poszedłem na całość bez oszczędzania sił.
Red.: - Bo najczęściej jest to teatr jednego aktora.
Wojtek: - Tak. Jestem sam na scenie. Nie ma nikogo, kto gra inną postać, a ja mogę odpocząć. Wystawiam się sam na pożarcie publiczności, która obserwuje każdy mój ruch, śledzi każde słowo.
Red.: - Teatralny początek to teatr WiFiFi, gdzie o postaci, jaką zagrasz, decydowali nasi wspólni koledzy prowadzący teatr. Masz w pamięci postać, jaką przydzielono ci do zagrania i która sprawiła ci najwięcej pracy? Opanowaniem partii tekstu do przekazania, scenicznego ruchu?
Wojtek: - Nie, to nie. Najwięcej problemów w pierwszym okresie występów sprawiło mi, żebyłem bardzo zakompleksiony z powodu swojego wyglądu. Nadwaga. A Witoszek z Filipskim w pierwszych dwóch spektaklach rozebrali mnie do majtek i musiałem pokazać się publiczności, jak wyglądam bez ubrania. Zrobili z mojej otyłości atut. Myślę że zrobili to z premedytacją, abym dzięki tej terapii szokowej zaakceptował swoje ciało. To wyzwanie bardzo dużo mi dało, bo zaakceptowałem siebie, mój wygląd. A odnośnie tekstu? Zawsze miałem łatwość do szybkiego przyswajania tekstów. Ponadto Teatr WiFiFi to był teatr eksperymentalny, w którym czasem zamiast tekstu były wymyślone przez nas wyrazy, większe znaczenie miały: symbol, gest, wizualne przedstawienie scenicznych działań.
Red.: - Ta przygoda z rolą, w której musiałeś wystąpić w samych majtkach, później zaowocowała tym, że umiesz wykorzystać swoją budowę do zbudowania scenicznej postaci. Wspomnę „Szwejka” i jego rubaszność.
Wojtek: - W ogóle nie byłoby teatru Wojtka Kowalskiego, gdyby nie doświadczenia z lat ubiegłych. Kiedy rozpadł się Teatr WiFiFi, zostałem sam i stwierdziłem, że chcę na tej scenie zostać. Wtedy w 1998 roku zrobiłem swój pierwszy monodram „Yatoya”. W 2000 roku, po powrocie Jarka Filipskiego z Anglii, powstał Teatr From Poland i premiera „Saksofonisty”, przedstawienia, które napisał Jarek. Spektakl ten przypadł do gustu jurorom i publiczności. „Saksofonista” otrzymał wiele prestiżowych nagród, zagraliśmy go do tej pory ponad 200 razy. Co, jak na teatr amatorski, offowy nie zawodowy jest dużym wyczynem. A mój całkowicie autorski teatr, czyli Teatr Wojtka Kowalskiego z Częstochowy narodził się w 2009 roku, wtedy była premiera „Porad dobrego wojaka Szwejka”.
Red.: - Prowadzisz teraz własny, autorski teatr. Co sprawia, że ten, a nie inny tekst wybierasz do stworzenia z niego przedstawienia?
Wojtek: - 100-procentowe przekonanie, pewność, że mnie się ten tekst podoba, że mnie ten tekst kręci i że ten tekst jest o czymś. Nie byłbym w stanie rozpocząć pracy nad żadnym tekstem, gdybym nie był do niego przekonany. Dużo czytam i cały czas szukam tematu, który mógłbym przenieść do teatru. Kiedyś sąsiad powiedział mi, że czytał Michaiła Zoszczenkę, że powinienem go przeczytać, że mi się spodoba. Zacząłem go czytać i stwierdziłem, że to jest to, że tak jakbym ja to sam napisał i tak powstał „Homosowieticus”.
Red.: - Czyli autor i jego tekst muszą poruszyć twoje wnętrze?
Wojtek: - Tak, Waldemar. To jest tak, że kiedy zamierzam coś zrobić - Ostatnio „Hrabala” czy wcześniej „Koń by się uśmiał” według Wiecha - to czytam wszystko, co ten pisarz napisał. I z tej całej literatury wybieram kilka historyjek, z których buduję przedstawienie. Na przykład z kilkudziesięciu Wiecha wykorzystałem tylko sześć historii. Staram się przeczytać wszystko, aby mieć pewność, że to, co później przedstawię na scenie, jest najlepsze. Podobnie, gdy tworzyłem „Hrabalu Ty mój”, przeczytałem wszystkie teksty Hrabala. U mnie nie jest tak, że zainteresuje mnie jedno opowiadanie i już przygotowuję przedstawienie. Nie, skoro w tym jest tu dobry, to sprawdźmy, jaka jest cała twórczość tego autora. Bo może znajdzie się coś jeszcze ciekawego!
Red.: - Ile czasu zajmuje ci przygotowanie spektaklu, aż uznasz, że jest to dobrze ustawione i możesz robić premierę?
Wojtek: - Nad „Hrabalem” pracowałem osiem miesięcy. Dwa, trzy razy w tygodniu próby po dwie, trzy godziny. Ostatnie trzy spektakle, jakie zrobiłem, są grane zawsze z muzykiem na żywo. Sceny, które tego wymagają, muszą być w dokładnie przewidzianym czasie podkreślone muzyką. To nie może być przypadek. To jest bardzo zaplanowane, dopracowane do najmniejszych szczegółów. Powiedzmy drapię się po głowie i widz słyszy dzwoneczek.
Red.: - Wojtku, teatr teatrem. Pracujesz w…
Wojtek: - Współpracuję z Miejskim Domu Kultury w Częstochowie. Prowadzę zajęcia teatralne dla dzieci i młodzieży. Od pięciu lat współpracuję ze Stowarzyszeniem Yava z Częstochowy, dla którego podopiecznych prowadzę terapię przez teatr. Nazywa się to Teatr na Yavie i mam już za sobą kilka spektakli. Mam nieprawdopodobną frajdę z pracy z tymi ludźmi, bo oni w ten teatr wchodzą całym sobą. A od czasu do czasu dzwoni telefon i dostaję pytanie, czy mógłbym gdzieś wystąpić z przedstawieniem, bo ktoś gdzieś mnie widział i stwierdził, że byłoby dobrze, abym zagrał w ich mieście.
Red.: - A teraz przygotowujesz się do udziału w kolejnym festiwalu. W ilu przeglądach, festiwalach wziąłeś udział i który z nich pamiętasz najlepiej? Niekoniecznie zdobyciem nagrody, a atmosferą imprezy, spotkanymi osobami...
Wojtek: - Tych przeglądów i festiwali było dużo. Szczególnie na początku teatralnej drogi. Część z tych przeglądów upadła. Trudno jest policzyć. Teraz przygotowuję się wyjazdu na 44. Biesiadę Teatralną w Horyńcu-Zdrój, gdzie wystąpię z moim najnowszym spektaklem „Hrabalu, Ty mój”. Ta teatralna biesiada wymyślona kiedyś przez Aleksandra Bardiniego jest takim najlepszym miejscem, gdzie każdy szanujący się teatr, twórca, chce wystąpić. Tam jest zawsze wspaniałe jury, atmosfera, organizacja, publiczność. A zdobycie tam nagrody otwiera wiele drzwi.
Red.: - Poznaliśmy się w czasie wspólnej pracy w „Dzienniku Częstochowskim”. Mimo działań teatralnych zamiłowanie do dziennikarstwa też wypełnia część twojego życia. Prowadzisz swój autorski cykl nagrań filmowych „Ludzie, pasje, miasto”.
Wojtek: - Dziennikarstwo zawsze gdzieś było blisko mnie. Po „Dzienniku Częstochowskim 24 Godziny” były „Życie Częstochowy”, radio „Fon” czy produkcja dla telewizji „Polsat”. Dzięki uprzejmości Miejskiego Domu Kultury mam możliwość tworzenia tego cyklu. Ba, w piątki o 19.00 jest on emitowany w TV Orion i cieszy się dobrym odbiorem. Idea była taka, żeby pokazać w rozmowie osoby, które coś ciekawego robią. Pomyślałem kiedyś, że byłoby dobrze utrwalić na nagraniach tych ludzi, że jeżeli ja tego nie zrobię, to może nikt? A byłoby żal. To także spełnienie własnej przyjemności, bo ja bardzo lubię spotykać się z ludźmi, rozmawiać.
Red.: - A twój ulubiony gatunek literacki?
Wojtek: - … No teraz mam kłopot, co powiedzieć.
Red.: - Z tego, co dziś się dowiedziałem od ciebie, chyba wiem, skąd ta rozterka. Wojtku, ty sięgając po książkę, pierwsze co myślisz, to czy znajdziesz w niej coś pod teatr. Nieważne romans czy kryminał. Pierwsza myśl to czy jest w niej coś na scenę.
Wojtek: - Tak, masz rację. Może to jakieś skrzywienie, że do każdej książki podchodzę od strony, czy to się da i co przenieść na scenę. Teatr tak bardzo mnie pochłonął, że idąc prywatnie na przedstawienie do teatru, łapię się na tym, że zamiast śledzić akcję, skupiam się nad tym, jak jest prowadzona muzyka, jak jest prowadzone światło, rozmieszczenie planów.
Red.: - A gatunek muzyczny?
Wojtek: - Mam. Reggae, Bob Marley. W sumie swoją drogę muzyczną zaczynałem od formacji Wschód, to była moja grupa muzyczna, taka postpunkowa. A nazwa grupy była napisana specjalnie z błędami ortograficznymi, czyli Fshut. Był też piękny czas grania w zespole Habakuk. Do tej pory jestem zakochany w muzyce reggae.
Red.: - Dziękuję Wojtku za rozmowę, za ożywienie wspomnień z lat pracy w jednej gazecie. I do kolejnego twojego przedstawienia.
Wojtek: - Dziękuję. Zapraszam ciebie oraz czytelników twojej gazety „Zdrowa Częstochowa” do mojego teatru. Teatru Wojtka Kowalskiego.