"Amadeusz" Petera Shaffera w reż. Łukasza Gajdzisa w Teatrze Polskim w Bydgoszczy. Pisze Aram Stern w Teatrze dla Wszystkich.
Łukasz Gajdzis swoje dyrektorowanie w Teatrze Polskim w Bydgoszczy otworzył i zamknął spektaklami penetrującymi szeroko zjawisko TALENTU. Podobnie jak w 2017 roku w „Beksińskich” w reż. Michała Siegoczyńskiego, twórcom nie zależało na prezentowaniu faktograficznej finezji dwóch introwertycznych geniuszy, tak też i w „Amadeuszu” wg sztuki Petera Shaffer’a, wyreżyserowanej przez dyrektora Gajdzisa na pożegnanie z bydgoską sceną znajdujemy wiele wielkoformatowych i oryginalnych założeń reżyserskich. Bardzo dalekich od akcji samego quasi-biograficznego konfliktu pomiędzy Mozartem i Salierim, znanego choćby szerokiej publiczności z filmu Miloša Formana o tym samym tytule, który 35 lat temu rozbił oscarowy bank. Również teatromani pamiętający jeszcze „Amadeusza” wystawianego kilka lat przed filmem w Teatrze na Woli w Warszawie z Romanem Polańskim (po latach nieobecności w Polsce!) w roli Mozarta i Salierim Tadeusza Łomnickiego czy w Teatrze Telewizji z 1993 roku w reżyserii Macieja Wojtyszki ze Zbigniewami: Zapasiewiczem (Salieri) i Zamachowskim (Mozart) – mogą poczuć się nieco zawiedzeni.
Otóż jedną z dominant inscenizacji „Amadeusza” Łukasza Gajdzisa w Bydgoszczy jest bowiem nie tyle zjadliwa konfrontacja dwóch postaw: pomiędzy nadambitnym „nadwornym fachurą od dźwięków” – Salierim, owładniętym nieznośną zawiścią wobec Mozarta – wiecznego „dzieciaka”, obdarzonego geniuszem i temperamentem, lecz swoista zmiana dotychczasowej optyki w relacji obu adwersarzy. Postawienia wykrzyknika nad TALENTEM obu kompozytorów. Zarówno Antonio Salieri (w tej roli Michał Surówka), jak i Wolfgang Amadeusz Mozart (tegoroczny absolwent łódzkiej Filmówki, Karol Franek Nowiński) w spektaklu Gajdzisa są artystami utalentowanymi równoważnie, osobowościami tak sugestywnie nakreślonymi w sztuce Shaffera, w Teatrze Polskim w Bydgoszczy usadowionymi jednak w nieco innych punktach wyjścia. To Salieri, a nie Mozart co i rusz wynurza się z przepastnego łoża, pełnego półnagich kobiet, to Antonio raz po raz ze spokojem obserwuje z balkonu dyrygenckie „wykrętasy” Wolfganga, wreszcie przeszywająco dyskutuje z sobą nad opresyjnym kuriozum TALENTU oraz pełen gniewu i rozpaczy złorzeczy Bogu. Porażająco ekstatyczna kreacja Michała Surówki z jego wewnętrznie tryumfalnym „Ja”, z pewnością zapadnie wielu widzom w pamięci. Z kolei Mozart w kreacji Karola Franka Nowińskiego jest artystą niezmiernie skupionym, nie wybucha niestrawnym śmiechem, pozostaje naiwnie szczery i infantylny niż sprośny i wulgarny. Jest młody, pragnie wielkiej kariery i bezgranicznie do niej dąży, na miarę swojego TALENTU. Nadzwyczajna rola! Przedstawienie Gajdzisa nie pozostaje jednakże tylko popisem tych dwóch aktorów, jako iż świetnie wypada cały zespół, szczególnie Mirosław Guzowski w roli wyłaniającego się z kanałów starego Salieriego czy Jakub Ulewicz jako „syn Marii Teresy i brat Marii Antoniny” – cesarz Józef II, snob meloman i pierwszy „fan” Mozarta. Tylko sprawna aktorsko Michalina Rodak jako Konstancja Mozart „gubi się” ciut w tym ogromnym przedstawieniu.
I tu dochodzimy wreszcie do clou reżyserskiej idei przewodniej całego spektaklu, a dokładniej mówiąc wielkiego widowiska, które na pożegnanie z Bydgoszczą serwuje nam Łukasz Gajdzis. Reżyser kieruje się wyraźnie zdaniem wypowiadanym przez cesarza w spektaklu: „Nawet nieźle, tylko… za dużo nut. No właśnie… za dużo nut”, określającym kompozycje Mozarta, tyle że wraz z cudownymi dźwiękami, wykonywanymi na żywo przez muzyków Filharmonii Pomorskiej, Gajdzis wprowadza również na scenę tłum statystów: tancerek i tancerzy oraz w imponującym finale także chór Opery Nova! Zamierzona wielogłosowość i różnorodność stylów, mieszanie nut muzyki klasycznej z hipnotyzującym trans-ambientem w przepięknych ustawieniach baletowych (muzyka: Krzysztof Kroschel, niezwykle oryginalna choreografia: Milena Czarnik) – mogą jednych widzów fascynować, innych zaś zrażać tak szybkim mieszaniem przez reżysera pierwiastków poważnych i komicznych w kolejnych scenach, w projekcji, na proscenium oraz w kanale orkiestry. Tyle że Łukasz Gajdzis czyni to celowo i wyraźnie podporządkowuje esencję spektaklu terminowi „karnawalizacji rzeczywistości” Michaiła Bachtina (użytego przez jego autora w mniej dosłownym sensie) z jego zarówno skandalizującymi i wzniosłymi elementami, relatywizmem moralnym, wreszcie parodią. I choć w całości tak groteskowy rys przedstawienia może niektórych zrażać, to feeria scen zakreślana przy pomocy dramaturżki, Darii Sobik, i scenografa, Łukasza Blażejewskiego, szczególnie w zaprojektowanych przez niego kostiumach glamour, wydają się być dokładnie przemyślane.
Ma to przełożenie przede wszystkim w przeniesieniu rywalizacji Salieri–Mozart na współczesny, bardzo konsekwentny persyflaż, żartobliwie rozpracowujący wszelkie TALENTshow w stacjach telewizyjnych różnej maści: z gwiazdorskim jury, ośmieszającymi uczestników popisami na scenie, ckliwymi życzeniami od rodziny, z jej nagraną na filmiku historyjką z życia bohatera, jak choćby w nieco surrealistycznym przypadku śpiewaczki-sportsmenki (Olga Mysłowska) czy prowadzącymi show, także Venticelli (kapitalni: Emilia Piech i Damian Kwiatkowski). Puste, deklasyfikujące TALENT-programy, wypluwające kolejne gwiazdy, teraz, w tej edycji, potem niech radzą sobie same, zapomniane najczęściej w wirze pędzącego świata. Choć ten ostatni zatrzymał się na moment w 2020 roku i przerzedził publiczność, to wrócił już w starej wszechpotędze, wciągającej jak odkurzacz kolejne TALENTY na jedną edycję.
Translokacja Mozarta do czasów współczesnych i uczynienie z niego kolejnego uczestnika TALENTshow, o którym zaraz mielibyśmy zapomnieć, jest niezwykle efektownym i oszałamiającym „psikusem” Łukasza Gajdzisa na „do widzenia” z miastem muzyki. Żartem drogim, którego inne instytucje, podległe Urzędowi Marszałkowskiemu Województwa Kujawsko-Pomorskiego, mogą Teatrowi Polskiemu w Bydgoszczy tylko pozazdrościć. Teatralnego widza zaś, otwartego na teatr postdramatyczny, szczególnie po miesiącach oglądania przedstawień na ekranie komputera lub telewizora, tak feeryczny spektakl powinien bardzo ucieszyć i przyprawić o dreszcze.