„Tango” Sławomira Mrożka w reż. Wawrzyńca Kostrzewskiego w Teatrze Polskim w Warszawie. Pisze Jan Bończa-Szabłowski w „Rzeczpospolitej”.
W stołecznym Polskim znów oglądamy arcydzieło Mrożka. Aktorzy w poczuciu bezradności nienaturalnie wykrzykują kwestie. Czy to ma być ta groteska?
Teatr Polski w Warszawie, decydując się na inscenizację „Tanga" Sławomira Mrożka, musiał zdawać sobie sprawę, że tym samym staje w szranki z genialną realizacją Jerzego Jarockiego. Ciągle pozostającą w pamięci, choć od telewizyjnej premiery minęło już ponad dziesięć lat. Premiera w Polskim okazała się, niestety, porażką i tym trudniej to pojąć, gdy inscenizatorem jest wybitny reżyser średniego pokolenia Wawrzyniec Kostrzewski.
„Tango" jako dramat o kryzysie, upadku wartości, odwiecznej walce pokoleń, kondycji polskiego inteligenta, rozrachunku z romantyzmem (tragiczna niemożność zbawienia świata) odczytywany był także jako ostrzeżenie, że tam, gdzie nie ma żadnych wartości, pojawi się wypełniająca te lukę brutalna siła grożąca zniewoleniem jednostki.
Niezorientowany widz może w Polskim mieć wrażenie, że ogląda nie jeden z najważniejszych utworów polskiej dramaturgii, dzieło autora zaliczanego do nurtu teatru absurdu, lecz nieco już zwietrzałą komedię Gabrieli Zapolskiej w jakimś teatrze-muzeum.
Spektakl nie ma żadnej spójności, wielka scena wyraźnie przytłacza aktorów, którzy mając poczucie bezradności, nienaturalnie wykrzykują swoje kwestie. Czy to ma być ta groteska?
Najbardziej Mrożkowym w tym towarzystwie wydaje się Jerzy Schejbal grający Wuja Eugeniusza. Gra inteligenta, który elegancją i nienagannymi manierami przykrywa swój konformizm. Bo zamiast głośnego sprzeciwu woli milczącą niezgodę. Edek, Eleonora, Stomil właściwie w tej opowieści nie istnieją. Sporym zawodem jest dla mnie Babcia Eugenia w interpretacji Haliny Łabonarskiej.
Postać Babci ma w tym utworze szczególny wymiar. Nie akceptuje ona świata, który „wypadł z formy", sekunduje Arturowi w próbie jego naprawy, a kiedy czuje, że nic z tego nie wyjdzie, w ramach protestu po prostu umiera. Historia teatru pokazała, że do tej roli szczególnie predystynowane są aktorki mające w sobie świadomość komizmu, stąd Ludwiżanka, Stanisławska, Lothe, Szaflarska, Kwiatkowska, Feldman, Andrycz, Krafftówna czy ostatnio Ewa Wiśniewska. Halina Łabonarska jest aktorką wybitną, ale jak się okazało, pozbawioną genu komizmu. Najbardziej współcześni są w tej opowieści Ala i Artur. Anna Cieślak grająca Alę znakomicie uchwyciła cechy współczesnych celebrytek.
Najbardziej zaskakujące skojarzenia pojawiają się w przypadku Artura. Fizyczne podobieństwo Pawła Krucza do Szymona Hołowni mogłoby sugerować, że dzisiejszy Artur ma właśnie cechy współtwórcy ruchu Polska 2050. Do któregoś momentu można to sobie nawet wyobrazić. Bo przecież Arturowi dostrzegającemu wszelkie dziwactwa i nieprawidłowości w funkcjonowaniu świata swoich najbliższych nie sposób odmówić szlachetnych idei, wykształcenia i elokwencji. Jak Hołownia ma chwilę hamletyzowania i skory jest do wzruszeń. Ma też poczucie, że ta próba przewietrzenia narodowej graciarni spotka się z oporem współbliźnich. Gorzko przeżywa chwilę hejtu i fakt, że zaczynają go opuszczać najbliżsi. A Mrozek sugerowałby nawet, że jego idee rozsypią się w końcu jak domek z kart, wykazując jego niedojrzałość do roli przywódcy.
Skoro Artur utożsamiany może być z Hołownią, to kogo reprezentują pozostałe postacie dramatu? Mrożek wyraźnie pisał, że zależało mu, aby na końcu Edek i Eugeniusz odtańczyli La Cumparsitę, która ma w sobie coś tak niepokojącego, podkreślającego zatracenie, jak chocholi taniec w „Weselu". Tu obaj bohaterowie pląsają sobie słodko w takt tanga skomponowanego przez Piotra Łabonarskiego.