Wielkiej klasy śpiewak, najwybitniejszy polski bas w całych naszych muzycznych dziejach i jeden z największych basów w Europie, a nawet na świecie. Znakomity aktor, wielki polski patriota i po prostu dobry człowiek. Świętej pamięci Bernard Ładysz odszedł 25 lipca, dzień po swoich 98. urodzinach. Wybitnego artystę pożegnamy 5 sierpnia - pisze Temida Stankiewicz-Podhorecka w Naszym Dzienniku.
W piątek 24 lipca do Radia Maryja zadzwoniła słuchaczka, by w ramach koncertu życzeń złożyć życzenia urodzinowe Bernardowi Ładyszowi. Jako muzyczny załącznik poprosiła o pieśń „Moja matko, ja wiem” w wykonaniu małżeńskiego duetu: Bernarda Ładysza i jego żony Leokadii Rymkiewicz-Ładysz. Do prośby słuchaczki chętnie przychylił się o. Dariusz Drążek, który właśnie miał dyżur. Prócz życzeń, jakie złożył jubilatowi od Radia Maryja, dodał, iż ten wielki artysta miał dobre relacje z katolicką rozgłośnią.
Następnego dnia podano wiadomość, że zmarł Bernard Ładysz. Zastanawiam się, czy usłyszał w Radiu Maryja życzenia dla siebie i po raz ostatni wysłuchał tej pieśni, do której był niezwykle przywiązany. Na pytania dziennikarzy, kogo uważa za najważniejszą osobę w swoim życiu, zawsze odpowiadał: matkę.
Serce dla Wilna
Ten wielki artysta był tak zakochany w Polsce, że nigdy nie zamierzał wyjechać, by osiedlić się na stałe na Zachodzie. A mógł tam zrobić wręcz oszałamiającą karierę, bo miał znakomite warunki głosowe, talent artystyczny, a także propozycje z największych teatrów operowych świata. Ale z tych możliwości nie skorzystał. Wychowany w katolickiej, patriotycznej rodzinie, pielęgnował w całym swoim życiu wartości wyniesione z domu. W obszernym wywiadzie udzielonym w 2008 r. „Naszemu Dziennikowi” powiedział: „Chodziłem do kościoła, kochałem Polskę, kochałem ojca, matkę. Nam nikt nie musiał mówić o Ojczyźnie, wiedzieliśmy, czym ona jest. Tę rolę pełniło prawdziwe wychowanie, jakie się odbierało w domu. Mój tata był biednym chłopem, a za Polskę duszę by oddał. A kto go tego nauczył? W domu słyszał o tym od swoich rodziców. U nas w domu żyliśmy ciszej, spokojniej i bardzo bogobojnie”.
Swoje dzieciństwo w Wilnie, gdzie się urodził w 1922 roku, artysta wspominał z ogromnym wzruszeniem i tęsknotą za domem rodzinnym, za ludźmi, za miastem nad Wilią, które było jego ukochaniem. A potem nagle musiał szybko dorosnąć, gdy wybuchła II wojna światowa. Wstąpił w szeregi Armii Krajowej. Za udział w akcji „Burza” został w 1944 roku aresztowany przez NKWD i zesłany do Kaługi, gdzie w nieludzkich warunkach pracował ponad ludzkie siły przy wyrębie lasu. Opuścił łagier dopiero w 1946 roku. Nie mógł powrócić do swojego ukochanego Wilna, bo ono już do Polski nie należało. Przyjechał więc do Warszawy. Po latach powiedział, że nieopisane wzruszenie towarzyszyło mu, gdy wkraczał do stolicy przedstawiającej jedno wielkie gruzowisko. „I ta biedna, zburzona Warszawa – mówił – oddała nam serce. Pokochałem to miasto. Byliśmy partyzantami i wróciliśmy z ’nieludzkiej ziemi’. Było nas dwadzieścia osób w dwudziestometrowym pokoju. Gdy w kawiarni śpiewaliśmy, ludzie płakali, a my z nimi. To był nasz wspólny płacz nad polskim losem”.
Niezapomniany bas
Bernard Ładysz to wielki, samorodny talent wokalny o niespotykanej barwie głosu. Studiował wprawdzie wokalistykę w Wyższej Szkole Muzycznej w Warszawie, ale jej nie ukończył (stanął w obronie prawdy przeciw kłamstwu profesora, za co się z nim pożegnano). Pochodził z rodziny umuzykalnionej, wszyscy śpiewali, byli zaangażowani w chórach.
W karierze artystycznej Bernarda Ładysza ważnym punktem był udział w konkursie wokalnym we Włoszech, w Vercelli, w 1956 roku. Otrzymał tam pierwszą nagrodę, czego następstwem były występy we Włoszech z udziałem znanych śpiewaków. Wpłynęło to na popularność artysty w skali międzynarodowej. Wspominając ten czas, mówił w „Naszym Dzienniku”, iż „Polska dowiedziała się, że istnieje taki człowiek jak ja. Nikt wcześniej o mnie nie mówił”. A przecież już od 1950 był związany z Operą Warszawską, gdzie w partii Mefista w „Fauście” Charles’a Gounoda zachwycił nie tylko publiczność, ale i krytyków. Rola ta ukazała potencjał możliwości nie tylko wokalnych, jakimi dysponował artysta, ale także aktorskich. Zresztą aktorstwo zawsze było mu bliskie. W każdej roli operowej wykazywał także prawdziwy temperament sceniczny.
Trzy lata po wygranym konkursie, w 1959 roku, Bernard Ładysz jako jedyny polski śpiewak wystąpił wspólnie z Marią Callas w Londynie w nagraniu „Łucji z Lammermooru” Gaetana Donizettiego pod dyrekcją Tullia Serafina. Wspominając tamto spotkanie z Callas, mówił, jak wielkiego formatu była to artystka – nie tylko z powodu niezwykłej skali głosu, ale też z racji wyjątkowej osobowości artystycznej. „Wielka dama, dziś już takich nie ma i chyba nie będzie” – opowiadał.
Artysta zjeździł niemal cały świat, śpiewał na największych scenach operowych świata, łącznie z tymi najodleglejszymi – w Australii czy Chinach. Wśród ogromnego dorobku Bernarda Ładysza do najważniejszych i najwybitniejszych należą role moniuszkowskie w „Halce” i „Strasznym dworze” ze słynną arią Skołuby („Ten zegar stary”) oraz cała plejada ról w repertuarze międzynarodowym, także tym współczesnym (dzieła Krzysztofa Pendereckiego). Dla samego artysty, jak często powtarzał, ważne były pieśni religijne, wielkopostne, kolędy, których nagrał bardzo wiele. Nie zabrakło też pieśni z repertuaru lżejszego, popularnego. Wśród swoich kreacji operowych najbardziej cenił partię Borysa w „Borysie Godunowie” Modesta Musorgskiego. To rola jak gdyby specjalnie napisana dla Ładysza – jak po premierze w Operze Narodowej podkreślali krytycy. I chyba najwybitniejsza w dorobku artysty. Choć tych wybitnych ról było wiele, bo cokolwiek wziął na swój artystyczny warsztat, poprzez jego wykonanie natychmiast zyskiwało dodatkową wielkość.
Należałoby oczekiwać zainteresowania ze strony TVP, na przykład zrealizowania ambitnego serialu poświęconego osobie i twórczości Bernarda Ładysza, wszak śpiewaka takiego formatu mieliśmy tylko jednego.
Pogrzeb śp. Bernarda Ładysza odbędzie się w środę 5 sierpnia w Warszawie. Rozpocznie się o godz. 10.00 Mszą Świętą w katedrze Wojska Polskiego, po czym artysta, żołnierz Armii Krajowej, spocznie w Alei Zasłużonych na Powązkach Wojskowych.