Logo
Magazyn

Kaczor Duffy i inni

28.04.2025, 10:39 Wersja do druku

Należy do legend polskiego dubbingu. Stefan Knothe jest w znakomitej formie. Wciąż czaruje głosem.

fot. Wikipedia/ domena publiczna

Wystąpił w wielu filmach i serialach, ma w swoim dorobku liczne role teatralne, jednak szerszej publiczności najbardziej znany jest jego głos. Lektora, narratora, a nade wszystko aktora dubbingowego. Od kilkudziesięciu lat podkłada głos pod kultowego bohatera animacji „Zwariowane melodie" Kaczora Daffy'ego. Dubbingował m.in. w takich filmach jak „Pora na przygodę", „Kraina lodu", „Wiedźmin 3", „Kapitan Ameryka: Pierwsze starcie", „Gwiezdne wojny. Część IV - Nowa nadzieja", a także w serialach animowanych: „Tom i Jerry", „Ulica Sezamkowa", „Flintstonowie", „Tomek i przyjaciele". W ostatnich latach specjalizuje się w audiodeskrypcji. I choć od dawna jest na emeryturze, wciąż pracuje i jest bardzo aktywny.

– Cały czas jestem na pełnych obrotach - mówi na wstępie. - Te obroty zależne są oczywiście od tego, jakie jest na mnie zapotrzebowanie. Emerytem jest już formalnie od 15 lat. - Nic to jednak nie zmieniło w mojej działalności zawodowej. Wciąż pracuję, wszystko jest po staremu. Dalej jest dubbing, różne epizody w filmach i w serialach. Ostatnio jest tego bardzo wiele. Poza tym zajmuje się czymś, co nazywa audiodeskrypcją.

– Jest to dodatkowa ścieżka dźwiękowa przy filmach lub spektaklach teatralnych dla osób niewidzących lub niedowidzących, tzn. dla ludzi z dysfunkcją wzroku. W filmie nagrywamy ścieżkę dźwiękową w taki sposób, aby nie przeszkadzać normalnej, utrwalonej już ścieżce z dźwiękiem. Zatem czyni się to między dialogami. To opis wszystkiego, co jest i dzieje się wokół, a co zdążymy powiedzieć. Trzeba wybrać rzeczy istotne dla akcji i jej rozwoju, dla zrozumienia tego, co się dzieje. Zajmuje się tym około dwudziestu lat. Podobnie jak audiodeskrypcją w teatrze. – Różnica polega na tym, że w teatrze czyta się na żywo. Siedzę w odgrodzonym od widowni miejscu i widzę, co dzieje się na scenie. Czasem jest to zupełnie co innego niż w scenariuszu. Muszę reagować na gorąco. A osoby korzystające z audiodeskrypcji mają specjalną słuchawkę w uchu. I cały tekst płynie tylko do ich uszu, nie przeszkadzając innym widzom, którzy tego nie słyszą. Trafia do nich opis tego, co dzieje się na scenie.

Obecnie w takiej funkcji pracuje między innymi w Teatrze Polskim w Warszawie przy spektaklu „Henryk IV". Jak mówi, może to robić każdy lektor znający się na audiodeskrypcji. - Jest to jednak trudne zadanie i wykonuje je niewielu. Trzeba bowiem uważnie patrzyć, co się dzieje, jednocześnie czytać tekst. Należy reagować na wielość różnych bodźców. W filmie każdy lektor powinien sobie z tym poradzić, w teatrze jest to bardziej skomplikowane, bowiem to okrutny zawód, który uczy pokory, praca na żywo. Bardzo lubię tę robotę, gdyż ci ludzie na teatralnej widowni są bardzo wdzięczni za to, co dla nich robię. Doceniają, że mogą uczestniczyć w realnym życiu.

Jest warszawiakiem z dziada, pradziada. – W czasie nauki w szkole był wysoki poziom przedmiotów humanistycznych. Uczestniczyłem też w zajęciach kółka teatralnego. Przede mną, rok wyżej, w tym samym kółku udzielał się Jan Englert. Podkreśla, że wcale nie marzył o tym, aby zostać aktorem. – Byłem dobrym uczniem, były to długie wyjazdy, ale za to role ciekawe. A kiedy na dobre wróciłem do stolicy, trafiłem do Teatru Narodowego pod dyrekcją Krystyny Skuszanki i Jerzego Krasowskiego. Jednak po pożarze sceny Narodowej przestałem na stałe pracować w teatrze.

Nie angażowałem się, byłem wolnym strzelcem. Na początku przygotował z kolegami projekt literacko-muzyczny dla szkół. – Występowaliśmy w różnych miejscach. Przez 10 lat jeździliśmy po całej Polsce.

Zawsze,  teoretycznie mogłem pójść na studia wszędzie, ale wybrałem kierunek, który był najmniej oczywisty, a który mnie interesował, czyli szkołę teatralną. Nie było pewności, czy się dostanę, bo na Uniwersytet Warszawski czy Politechnikę indeks zdobyłbym na pewno. Ale dostałem się do PWST. I zostałem aktorem do końca życia.

Od razu po studiach debiutował na teatralnej scenie. – Zaraz po ukończeniu uczelni zaangażowano nas, całą grupę, do Teatru im. Jaracza w Olsztynie. Występowałem tam dwa lata i zagrałem kilka wielkich ról. To bardzo ciekawy okres życia. Wiele się nauczyłem. Potem wrócił do Warszawy. Przez kilka lat występował w Teatrze Klasycznym (późniejszy Teatr Studio), kiedy nastąpił rozłam na tę scenę i Teatr Rozmaitości, który wchłonął słynny STS. – Ja trafiłem do Rozmaitości. A po kilku latach przeniosłem się do Teatru Polskiego. Ale nic wielkiego tam nie zagrałem. Potem pojawiał się gościnnie w Teatrach w Rzeszowie, w Elblągu i w Toruniu.

– A kiedy był w Warszawie, pracował w radiu – natychmiast zaczął się dubbing. Jak widać, mój głos się spodobał, bo robię to do dzisiaj. Było to moje stałe miejsce pracy.

Od początku pojawiał się też w filmach, ale zawsze były to epizodyczne role. – Nie pchałem się, to nie było moje marzenie. Wtedy jednak miałem inne spojrzenie. Aktora rozliczało się z pracy w teatrze. Śmieje się, że nawet nie pamięta tytułów filmów, w których wystąpił. Choć, jak dodaje, to przyjemnie zagrać sobie czasem dwa dni zdjęciowe. – Lubię plan filmowy. Ale nigdy nie był to i nie jest mój priorytet.

Na początku kariery najwięcej pracy miał w teatrze i w radiu. – Potem moje zawodowe życie zdominowała praca lektora dubbingowego. A z czasem także audiodeskrypcja. Jak podkreśla, przetłumaczył również sporo piosenek, które go interesowały, na przykład Gilberta Becaud. – Wydałem nawet płytę zatytułowaną „Stubarwny ptak". Utwory tego francuskiego piosenkarza wykonują polscy artyści, m.in. Danuta Błażejczyk, Kacper Kuszewski, Jerzy Kryszak, Zbigniew Zamachowski. Pisałem też własne piosenki.

Praca głosem zdominowała jego aktywność zawodową i na dobre związał się z radiem. Ale nie brakowało zajęć w teatrze, jak również roboty lektorskiej. - Pochłaniało to mnóstwo czasu. Praca w dubbingu rozwijała się przy okazji. Na przykład przy „Sadze rodu Pailiserów" lub kolejnym serialu „Saga rodu Forsyte'ów". Zacząłem mieć ogrom pracy. Sporo było filmów animowanych. - Stałą pierwszą rolą był Kaczor Daffy w filmie Warner Bros „Looney Tunes" („Zwariowane melodie").

Jak dostałem tę rolę? Wygrałem casting przed ekipą, która przyjechała z Ameryki. I do dziś podkładam głos Kaczora Daffy'ego. Trwa to już dwadzieścia lat. Jest to jednak, jak tłumaczy, jedna z najtrudniejszych ról. - Daffy bowiem sepleni, pluje, wrzeszczy, często mówi bardzo szybko i śpiewa. Wydaje dziwne dźwięki. To bardzo barwna, oryginalna postać. Ale zżyłem się z nim i starzejemy się razem. W dubbingu nagrał setki ról. Ze stałych miło wspomina postać Alfreda Pennywortha we wszystkich odcinkach „Batmana". - Był też serial „Pora na przygodę", gdzie grałem jedną z głównych ról - dubbingowałem Psa Jake' a. Występowałem też we wszystkich „Żółwiach Ninja". Mnóstwo było tych ról. Jak mówi, w tej chwili najciekawsze jest podkładanie głosu pod role filmowe „ludzkie", np. ojca (Pan Banks) z trudnymi piosenkami w „Mary Poppins". - Wszystko odbywa się naprzemiennie. Jednego dnia podkładam prezydenta Ronalda Reagana, a drugiego Psa Jake' a. Stały jest Kaczor Daffy.

Na teatralnej scenie pojawiał się coraz rzadziej. - Ostatni mój występ to był spektakl „Cyrano de Bergerac" u boku Marka Perepeczki, blisko 30 lat temu. Później było jeszcze kilka przedstawień Teatru Telewizji i koniec. Filmu nigdy mu nie brakowało, bo cały czas w nim funkcjonuje przy okazji audiodeskrypcji.

– A przy dubbingu doszły w pewnym momencie gry komputerowe. Dużo grałem we wszystkich polskich projektach w tej mierze, które poszły w świat. Do dzisiaj grywa epizody w filmach i serialach. - Mam tyle lat, ile mam. I wciąż jestem aktywny na wielu polach. Zapytany, gdzie czuje się lepiej, w teatrze czy w dubbingu, odpowiada: – To jest okrutny zawód, który uczy pokory. Jestem w tym szczęśliwym położeniu, że zawsze moją pracę wykonywałem z przyjemnością. W moim życiu nie było pustki. 

Tytuł oryginalny

Szukamy ciągu dalszego

Źródło:

„Tygodnik Angora” nr 18

Autor:

Tomasz Gawiński

Data publikacji oryginału:

28.04.2025

Sprawdź także