EN

13.04.2023, 08:30 Wersja do druku

„Szewcy” w Teatrze im. Ludwika Solskiego w Tarnowie

 „Szewcy” Stanisława Ignacego Witkiewicza w reż. Tomasza Mana w Teatrze Solskiego w Tarnowie. Pisze Artur Duda, członek Komisji Artystycznej VIII Konkursu na Inscenizację Dawnych Dzieł Literatury Polskiej „Klasyka Żywa”.

fot. Artur Gawle / mat. teatru

Tarnowskich Szewców oglądałem na pokazie przedpremierowym, ale całość była już mocno dopracowana, włącznie z kreacjami aktorskimi i wykonaniami wokalnymi. Na uwagę zasługuje przemyślana inscenizacja, co do adaptacji – w tekście reżyser Tomasz Man dokonał licznych skreśleń, szczególnie kwestii filozoficznych, które mogłyby być niezrozumiane przez współczesnego widza. Jest to oczywiście jakoś uzasadnione, nie ma co tego biednego widza męczyć Leibnizami i Holbachami.

Reżyser za to niezwykle konsekwentnie podąża za podtytułem dramatu („naukowa sztuka ze śpiewkami”), opatrując swój spektakl w udaną formę dźwiękowo-muzyczną oraz oprawę plastyczną z wykorzystaniem dwóch wąskich prostokątnych ekranów po bokach sceny. Na samym początku w tle sceny widnieje napis „Szewcy” oraz piktogram przedstawiający but. Na ekranach natomiast widnieją napisy „Czysta Forma” oraz fragment jednego z tekstów teoretycznych Witkacego, być może Wstępu do teorii Czystej Formy w teatrze. Z biegiem czasu będą się tam pojawiały piktogramy określające polityczny profil scenicznych bohaterów i napisy, co wytwarza u widza wrażenie uczestniczenia w przedstawieniu z nurtu plakatowego teatru politycznego. Dodam, groteskowego teatru politycznego, który sam Witkiewicz we wspomnianym wyżej manifeście opisywał drwiąco tak:

„Nie byłby teatr miejscem wypowiadania «poglądów» autora na upadłe kobiety, czteroprzymiotnikowe głosowanie, znaczenie syndykalizmu czy jakąkolwiek inną kwestię przez źle zaaranżowane sytuacje mające poglądy te dobitnie ilustrować. Czy nie lepiej napisać traktat, broszurkę lub skromny aforyzm, zamiast kręcić po scenie kilka manekinów przez trzy godziny na to, aby widz sobie powiedział wychodząc, stukając się palcem w głowę: «A więc faktycznie grzech bywa karany, a cnota wynagradzana?», «Więc jednak nie ma dobrych teściowych! Co za szkoda!» albo «Psiakrew! Więc syndykalizm nie jest ostatecznym rozwiązaniem walki klasowej».”

fot. Artur Gawle / mat. teatru

Spektakl Tomasza Mana dostarcza widzowi wyjątkowej zabawy w stylu niesłusznie zapomnianej dziś formuły kabaretu literackiego z epoki Polski Ludowej. W umownym kanale orkiestrowym pomiędzy sceną i widownią został ulokowany akompaniujący nieustannie na klawiszach Dyrygent (Piotr Niedojadło, gościnnie). Z tyłu sceny ulokowano instrumentarium rockowego bandu z perkusją i gitarami – klasyczną i elektryczną, ale ten band nie zagłusza raczej widzom scenicznych zdarzeń, można powiedzieć, że subtelnie towarzyszy im. Aranżacje piosenek, których na moje ucho jest więcej niż w oryginale, zostały zaaranżowane w zróżnicowany sposób. Część na rockowo, inne w rytmie bluesa i nawet reggae. Umuzycznienie służy oczywiście kreowaniu efektów groteskowych, do warstwy dźwiękowej należy dodać rytmiczne stukania szewców, które mają walor bardziej perkusyjny niż – że tak rzecz nazwę – użytkowy. Nikt tu butów nie szyje, praca rzemieślników stała się zbędna, są jak dinozaury, niedzisiejsi, wyjęci z innej epoki. Nad wyraz udanie wybrzmiewa w tarnowskim spektaklu Witkacowska fraza – słowa jędrne, dowcipne, także kaskadowe przekleństwa. Postaci wypowiadające na scenie znane nam skądinąd idee społeczne i polityczne doprowadzają je wszystkie – czerwone i brunatne, postępowe i autorytarne – do absurdu. I mimo że w żadnym momencie reżyser nie czyni aktualizujących aluzji, można mieć wrażenie, że oto błazeński śmiech autora Nienasycenia wytwarza dystans do politycznego chaosu wartości na zupełnie współczesnej scenie politycznej w Polsce. Dostaje się w końcu wszystkim – domorosłym faszystom, i „babomatriarchatowi”, na który może jeszcze kiedyś przyjdzie czas, jak sugeruje Towarzysz X.

Z czego bowiem, zdaniem Mana, Witkacy robi sobie najwięcej drwin? Z naszych kompulsywnych dążeń do naprawiania świata kosztem innych i poszukiwania osobistego szczęścia w drobnomieszczańskim ciepełku, a także z arcyludzkiej autodefinicji „Mówię, więc jestem”, logorei, która pozbawiona jest głębokich sensów, ale zapewnia ludziom poczucie istnienia. W kostiumach postaci w tarnowskich Szewcach przewijają się czerwone akcenty. Rewolucyjna czerwona apaszka na szyi Sajetana Tempego (ciekawa kreacja Jerzego Pala) koresponduje z czerwonymi rękawiczkami prokuratora Scurvy’ego (Kamil Toliński, gościnnie) i czerwoną apaszką na jego szyi. Ręce prokuratora ubrudzone zostały we krwi skazanych, a na szyi pojawia się nieprzyjemna czerwień poderżniętego gardła (choć może to tylko asocjacje widza nawykłego do nieustannego wyszukiwania znaków i symboli w kostiumach, które w tym wypadku zaprojektowała Anetta Piekarska-Man).

Jeszcze Księżna Zbereźnicka-Podbereska bryluje po scenie w eleganckich czarnych kabaretkach i czerwonych bucikach. Księżna Matyldy Baczyńskiej stanowi prawdziwe objawienie tego spektaklu. Kolorowy ptak z przeniebieszczonym makijażem na powiekach, w czarnym topie, czarnych, skórzanych spodenkach z czarnym trenem, z zielonymi rękaw(icz)kami, w białej peruce, wokół której „fruwają” zielono-żółte motyle. Prawdziwie ekscentryczna osóbka, wokół której koncentruje się uwaga wszystkich postaci na scenie. Dużą sztuką wydaje się nieuczynienie z Księżnej jakiejś płaskiej, trywialnej kokoty w duchu mizoginicznych stereotypów. Powiodło się to Matyldzie Baczyńskiej w szczególności dzięki temu, że niemal cała erotyczność Księżnej jest w tarnowskim przedstawieniu artykułowana w słowach, nie znajdując (na całe szczęście) grubych dopowiedzeń w zachowaniach i pozach cielesnych. W finale Księżna pojawia się w zmienionym kostiumie, jaskrawozielony makijaż i wdzianko w tymże kolorze kontrastują z długimi, rudymi włosami peruki. Wciąż perorująca, groteskowa femme fatale, z którą żaden z męskich bohaterów nie znajduje spełnienia. Księżna jest księżną, nic sobie nie robi z kolejnych uwięzień, z dystansem przyjmuje wszelkie hołdy. Milknie, ale to nie znaczy, że jej nie ma. Zagarnia dla siebie scenę i uwagę widzów. Niezależna i chyba samotna. Do szpiku kości groteskowa, ale współczesna.

Stanisław Ignacy Witkiewicz, Szewcy, reż. Tomasz Man, Teatr im. Ludwika Solskiego w Tarnowie, prem. 26 marca 2023.
Źródło:

Materiał własny

Autor:

Artur Duda

Wątki tematyczne