Logo
Recenzje

Średni remake świetnej książki

16.04.2025, 17:01 Wersja do druku

„Skóra po dziadku” Mateusza Pakuły w reż. autora w Teatrze Łaźnia Nowa w Krakowie. Pisze Tadeusz Marek na stronie Radio Kraków Kultura.

fot. Klaudyna Schubert / mat. teatru

Zadanie domowe odrobiłem. Książkę Mateusza Pakuły pt. „Skóra po dziadku” przeczytałem w dwie godziny przed spektaklem Mateusza Pakuły „Skóra po dziadku”. I był to błąd. Biegłem do Łaźni Nowej z ekscytacją, ciekawy co wyniknie z przepuszczenia tej świetnej prozy przez teatralną maszynkę do produkowania emocji. Niestety wynikło niewiele.

Lubię wsłuchiwać się w zwierzenia i albo się cieszyć, że u mnie lepiej, albo zazdrościć, bo gorzej. Najważniejsze są jednak momenty, w których proste porównania przestają obowiązywać, a to dlatego, że zwierzający się nieznajomy nagle staje się znajomy. W jego traumach odnajduję swoje traumy, w jego krzywdach swoje krzywdy, w jego „kur*ach” swoje „kur*y”. Mateusz Pakuła potrafi opowiadać, zachowuje w swojej prozie rytm i dynamikę poszatkowanej pamięci. Tej dynamice się wierzy. Dlatego też z łatwością dołącza się do serwowanej przez autora wędrówki w stronę źródeł zła.

Opowiada Pakuła o pogromie kieleckim, kiedy to w 1946 roku ocalałych z niemieckich obozów zagłady żydów wymordował kielecki tłum. Opowiada o swoim dziadku, który jako nastolatek byłby zgnił albo i zawisł w miejskim więzieniu – katowni za głupie żarty. Opowiada o pewnym Żydzie, ubeku, który dziadka w kilka lat po pogromie z katowni wyciągnął, a żeby to zrobić powrócił w miejsce kaźni współziomków, w miejsce, w którym kilkadziesiąt lat wcześniej został ocalony. Opowiada o sprawiedliwych i głupich. O wrażliwych i skur*ysynach. Tka z tych opowieści misterny portret poturbowanej tożsamości i stawia pytania o odpowiedzialność wnucząt za wyrządzone przez dziadów i babki, dostojnych nestorów i poczciwe kumy, zło. Przeszłość, na gruncie tych rozważań, staje się materiałem plastycznym, tematem nigdy niedomkniętym, jak niedomknięta jest ta książka.

Brak domknięcia wzmaga głód. Tym silniejszy, gdy właśnie skończyło się lekturę. Teatr zaś daje obietnicę, że głód ten zaspokoi. Że opowie więcej, dopowie albo, jeszcze lepiej, skomplikuje. Że rozbudzi emocje raz już uruchomione. Tutaj jednak zaczynają się trudności. Oto okazuje się, że ktoś włączył „replay” i cała taśma poleciała od początku. Słowo w słowo. Tylko, że jakby bledsza, jakby tu i ówdzie przycięta, a i tak za długa. Spektakl „Skóra po dziadku” to teatralny remake książki. Jego największym problemem jest fakt, że aktorzy w oryginalnej wersji byli... lepsi – bo prawdziwi. Tutaj w miejscu narratora - Pakuły pojawia się aktor grający narratora - Pakułę, w miejsce opowieści dziadka włożono nagrany wcześniej głos z offu i wypuszczono przez zbyt głośne kolumny. To, co w książce składało się na dynamiczną, nieoczywistą narrację łączącą gatunki, na scenie zamienia się w nużące monologowanie (i to z błędami i przejęzyczeniami) tylko raz po raz przerwane dobrą sceną. To, co na papierze wciągało i otwierało oczy, w teatrze się nie obroniło. Tak było zwłaszcza z wyemitowanym z głośników (tak, znów w ten sposób!) kilkuminutowym wywodem autora o „Akademii Pana Kleksa”. To nie miało prawa się udać. 

„Skóra po dziadku” jest próbą przeniesienia na scenę literackiego, autobiograficznego eseju. W takich sytuacjach zawsze przybywam do teatru z pytaniem o to, co też teatr da mi nowego, czy otrzymam coś, czego nie otrzymałem w trakcie lektury tekstu. Świetnym przykładem byłyby tutaj „Szczeliny istnienia” Iwony Kempy według tekstu Jolanty Brach-Czainy. Teoretyczny konstrukt „konkretu egzystencjalnego” pojawiający się w tekstach filozofki, na scenie wypełniony został treścią osobistego doświadczenia (prawdziwego czy fikcyjnego – nieważne) aktorek grających w przedstawieniu. Owa konfesyjność sprawiła, że spektakl ten wyróżnił się na tle innych, licznych współcześnie, teatralnych opowieści na kilka aktorskich głosów.

Dlatego też „Skórze po dziadku” najbardziej wierzyłem w momentach, w których siedzący na scenie aktorzy naprawdę patrzyli mi w oczy – tak było w finale. Albo wtedy, gdy stojące w tekście wielokropki urastały na scenie do rangi najwymowniejszej z wymownych, elektryzującej ciszy, od której nie można oderwać wzroku (świetni: Jan Jurkowski, Ewelina Gronowska, Zuzanna Skolias-Pakuła!). Ta cisza powiedziała znacznie więcej niż poprzedzające ją kilkadziesiąt minut paplaniny. Przez nadmiar słów przebiły się emocje. W końcu! I szkoda, że podobnych momentów było tak niewiele.

Raz jeszcze powtórzę: żałuję, że jak nudny prymus przeczytałem tę książkę tuż przed wizytą w teatrze. Wszystkie wzruszenia i poruszenia, związane z tą opowieścią, zamiast w teatrze przeżyłem w zatłoczonym i nieco śmierdzącym pociągu, przewracając z przejęciem stronę za stroną. Gdybym zmienił kolejność wszystko zapewne ułożyłoby się inaczej. Teraz zaś muszę napisać, że Pakuła napisał świetnie, a wyreżyserował miernie. W tej sytuacji wyjątkowo zgodzę się z mamą, która zawsze mi powtarzała: książka zawsze jest lepsza niż… (wstaw dowolne słowo). 

Tytuł oryginalny

'Skóra po dziadku' – średni remake świetnej książki

Źródło:

Radio Kraków Kultura
Link do źródła

Autor:

Tadeusz Marek

Sprawdź także