„Szczyt” Teatru Ósmego Dnia z Poznania na Festiwalu Teatrów Ulicznych OFF ART w Radzyminie. Pisze Wiesław Kowalski w Teatrze dla Wszystkich.
W Radzyminie Teatr Ósmego Dnia zainaugurował festiwal OFF ART spektaklem „Szczyt” – mocną, wizualnie spektakularną i przejmującą opowieścią o władzy, obojętności i samotnym oporze. Teatr uliczny, który nie szuka poklasku, ale stawia trudne pytania.
Trudno wyobrazić sobie bardziej wymowną inaugurację festiwalu OFF ART niż spektakl „Szczyt” Teatru Ósmego Dnia. Wczorajszy wieczór w Radzyminie pokazał, że teatr uliczny – wbrew obiegowym opiniom – wciąż potrafi być sztuką totalną: jednocześnie obrazoburczą, widowiskową i głęboko humanistyczną.
Teatr Ósmego Dnia nie musi już niczego udowadniać – jego język jest rozpoznawalny, estetyka ukształtowana, a polityczny i społeczny pazur – ostry jak zawsze. Ale to, co wydarzyło się w Radzyminie, nie było wyłącznie odtworzeniem znanego już scenariusza. „Szczyt” zyskał tu dodatkowy wymiar: lokalnej obecności, fizycznego zderzenia z publicznością, która nie przyszła do teatru – to teatr przyszedł do niej.
Już sam początek był spektakularny. Monumentalne, niemal groteskowe machiny wytoczyły się z ciemności jak zjawy z przyszłości. Ich powolny ruch, chłód stali i migoczące światła przypominały paradę technologicznej pychy, zderzoną z absurdalnym karnawałem władzy i konsumpcji. Aktorzy umieszczeni wysoko, ponad głowami widzów, jak nowi bogowie współczesności – wycofani z realności, odklejeni od ludzkich emocji – przypominali, że władza nie tylko dzieli, ale i izoluje.
Groteska, ironia i pastisz – to pierwsza warstwa spektaklu. Kiedy pojawiają się figury jak z politycznego kabaretu, można się śmiać. Można nawet poczuć się bezpiecznie – oto świat został ujęty w ramy satyry, a widzowie mają chwilę na dystans. Ale Teatr Ósmego Dnia nie pozwala na komfort. W pewnym momencie ton się zmienia, a spektakl zderza nas z tym, co najbardziej bolesne: samotnością jednostki wobec systemu przemocy.
Najbardziej przejmująca scena – postać na szczudłach z torbami, osaczona przez maszyny – nie potrzebuje żadnych słów. Ten obraz zostaje w widzu na długo. W tym jednym momencie Ósemki robią coś, co niewielu dziś potrafi: odzyskują dla teatru ulicznego jego pierwotną siłę – gest oporu, akt obecności, symboliczny krzyk w miejscu, gdzie na co dzień panuje obojętność.
Nie sposób nie docenić precyzji inscenizacji. Ruch, światło i dźwięk zostały podporządkowane jednej, spójnej wizji: ukazaniu, że „szczyt” to nie triumf, lecz punkt graniczny – miejsce, z którego można już tylko spadać. Spektakl nie daje łatwego katharsis, ale też nie zostawia widza w rozpaczy. Finał, w którym samotna postać znów się podnosi, to znak, że wrażliwość i opór wciąż są możliwe.
„Szczyt” to spektakl, który ogląda się z zapartym tchem – nie tylko dlatego, że robi wrażenie wizualne, ale dlatego, że dotyka czegoś bardzo współczesnego. Pyta: gdzie jesteśmy jako społeczeństwo? I czy jeszcze nas coś porusza?
W Radzyminie poruszyło. Publiczność dopisała, ale ważniejsze niż ilość osób były emocje, które dało się wyczuć po spektaklu. Długie oklaski nie były tylko formą uznania – były reakcją na coś prawdziwego, trudnego, bolesnego, ale i niezbędnego.
Teatr Ósmego Dnia przypomniał nam, że teatr uliczny to nie tylko forma artystyczna. To także forma sumienia – żywa, obecna i potrzebna.