„3Siostry” według Antona Czechowa w reż. Luka Percevala, koprodukcja TR Warszawa i Narodowego Starego Teatru w Krakowie. Pisze Maciej Stroiński.
Dobra, też wróciłem, ale ja tylko na pięćdziesiąt procent, a i tak zaraz wakacje, bo choć przerwa w graniu trwała prawie cały sezon, no to przecież urlop sam na siebie nie pojedzie. Wracam na pół gwizdka, odtąd będę dawał wyłącznie miłe recenzje, a prawdziwe – tylko ustnie i wyłącznie w Charlotte. Po latach w zawodzie dochodzę do wniosku, że prawda jest nudna i się nie opłaca.
Ale ta opinia wyjątkowo będzie i prawdziwa, i pochlebna.
Słynna Dupa w słynnym Krumie (*) zadaje słynne pytanie: „Jak to zrobić, żeby były tylko pierwsze rzuty oka?”. Chodzi o jej piękność, która przy drugim wejrzeniu okazuje się nie istnieć. Z Trzema siostrami Luca Percevala – które, by uprościć, będę pisał, jak się czyta – szpadel jest odwrotny, chodzi bowiem o to, żeby pierwszych rzutów oka nie było w ogóle.
Za pierwszym podejściem to wspaniałe przedstawienie zdało mi się niewspaniałe, delikatnie mówiąc. Piękne i puste, wielkie i o niczym. „Ładne, nie powiem, lecz po co tym razem?” (Demirski, nie-boska). Trochę żal mi było, że mówią do lustra zamiast do widowni, lecz tak widać im kazano, że najpierw na lewo, a potem do samych siebie i dopiero potem do siebie nawzajem, o nas na tej orgii jakby zapomniano. Nie zwykłem teatru oglądać na głowę, by potem tłumaczyć sobie, że jednak zachwyca, ale na afterze zostałem przegłosowany, że Perceval jednak super. Zdaniem kolegów należy oglądać, dopóki nie siądzie.
Na ten spektakl nie idźcie nigdy po raz pierwszy: poczytajcie sobie o nim, posłuchajcie od znajomych, bo podcastów teatralnych chyba jeszcze u nas nie ma, dorwijcie się do streamingu, jeżeli istnieje, albo tekstu sztuki, który istnieje na pewno i w tym wystawieniu nie wahano się go użyć. Przecież nie będzie spojlerem, kiedy się okaże, że to smutna historia i bez happy endu. Trzy siostry Czechowa nie jest łatwo zaspojlować.
Proszę nie ufać zapowiedziom PR-owym, bo u Luca Percevala jest dokładnie o tym, o czym w dramacie Czechowa, a nie o tanich liniach lotniczych i starzejącej się Europie. Przemijanie, śmierć i Weltschmertz, owszem, mogą się nie kliknąć, lecz pykną na lajfie i będziecie wdzięczni. Plotki na mieście, że się rozbierają, też są przesadzone, bo chociaż zzuwają majtki, to przy takim oświetleniu, że i tak nie widać. Miał być taki wygib, że sufit miał zlecieć. Nie wykorzystano motywu polskiego, a dramą tego dramatu jest wyjazd do Polski, panów wojskowych właśnie do nas wysyłają, więc w tę stronę mają swoje „wyjeżdżamy”, swą najgorszą destynację, swoje „nie chcę, ale muszę”.
(* Skojarzenie z Krumem może nie od rzeczy, bo to, zdaje się, poprzednia produkcja tego typu, międzystołecznego: między nią a Percevalem nie było już innych współprac Starego z TR-em, poza odbiciem Justyny Wasilewskiej, Małgorzaty Gorol i Moniki Frajczyk, dzięki. Pozdrawiam z tego miejsca naszych w Trzech siostrach, Józefczaka, Romanowskiego, Ojrzyńską, Zawadzką, bo ślicznie zagrali i pełnoplastycznie. Szczególnie Zawadzka dokłada do pieca, po stronie warszawskiej rządzi Maria Maj, królowa. Perceval trafił w obsadę. Z TR-u również nie wskazał the usual suspects, wszyscy czekali co najmniej na Wasię, a się okazuje, że niezastąpionych nie ma, niezastępowalnych).
Spektakl się składa z ciszy i mówienia, początku, środka i końca, rąk i nóg. Jest wysoka podaż pauzy, którą uwielbiamy. Dekor jest odpicowany, co tylko w głowie Nataszy oznacza bogactwo. Natasza to ta postać z beznadziejnym gustem i, całe szczęście, nie ona dokonywała wyborów wnętrzarskich. Ten, kto dokonywał, postawił na minimalizm, funkcjonalizm i niegenerowanie śladu węglowego. Inaczej mówiąc, jest niedoświetlone.
Za to nagłośnienie boskie, doceniamy super bass, który rzyga na widzów spoza scenografii, robiąc drżące lustro jak w Podróży zimowej Mai Kleczewskiej. Perceval jeżeli zrzynał, to chyba nie od niej. Percevalowi, poza talentem, można zazdrościć nazwiska – jak Hermanisowi i świętej pamięci Nekrošiusowi.
Ta wersja Czechowa jest bardzo fantastisch, a reżyser super, nawet więcej: mega – ze wszystkich podanych powyżej powodów, a poza tym też z takiego, że gdy robił adaptację, zrobił adaptację, nie sałatkę typu Cezar. Te postaci, ta historia, tylko po drobnym liftingu, w którym chodzi o to, żeby było widać efekt, a nie szwy za uchem. Czy ten wykon jest lupiczny? Jeśli w tym pytaniu chodzi, czy spektakl się snuje niczym smród po gaciach, to tak, rzeczywiście, ale ja bym nie oceniał, że to znaczy nuda, bo właśnie nie znaczy. Teatr może działać przy połowie widzów, jeśli sam się składa, jak fotele w rzędzie, z wieloodcinkowej pauzy.
Trzy siostry w reżyserii Luca Percevala, twórcy z RFN-u, boleśnie dowodzą, że jesteśmy wiochą i należy importować. Nawet dobrze się składa, bo jesienią do Kielc powraca z Islandii reżyserka Una, a późną jesienią Philippe Quesne z Paryża robi nam wjazd na Warszawę. Warlika również liczymy jako zagranicę i oto świeżo powrócił.
Polski teatr jest bez sensu jak życie bogacza, więc może jak bogacz czasem sobie strzelić wielkie dzieło sztuki