„Ferdydurke” Witolda Gombrowicza w reż. Magdaleny Miklasz, koprodukcja Teatru Malabar Hotel i Teatru Dramatycznego w Warszawie. Pisze Katarzyna Harłacz w Teatrze dla Wszystkich.
Jak odczytać Gombrowicza na nowo, we współczesnych czasach? Jego specyficzny język, niepowtarzalny styl, ironię i absurd, jakimi się posługuje? Wciąż nas zachwyca głębia jego myśli, świeżość spojrzenia na rzeczywistość, świadomość uwikłań i uzależnień, na jakie człowiek jest skazany – i bezkompromisowość, by o tym bezceremonialnie opowiadać. Teatr Dramatyczny w Warszawie podjął próbę realizacji pełnej nonsensownych zdarzeń, szalonej powieści „Ferdydurke”.
Wiele treści z twórczości Gombrowicza do dziś pozostaje aktualna. Nadal niezmienne pozostaje pytanie czym jest dojrzałość i jakie decyzje w życiu człowieka o niej świadczą (a nie – jakie autorytety zewnętrzne o niej decydują). Wciąż aktualny jest temat zakładania masek i przybierania sztucznych póz – ozdób, którymi ludzie się przystrajają, by dopasować się do większości lub by pokazać się kimś innym niż się jest w rzeczywistości. Wszakże szkoła, niestety, nadal pozostaje miejscem „upupiania” (może nawet większym niż kiedyś?). I wielu osobom takie sformatowanie z czasów edukacji już zostaje do końca życia…
Gombrowicz podejmuje się także próby rozpoznania tematu niewinności – cechy tak bardzo promowanej przez różne autorytety i religie. Niewinność przecież jest przypisana do dziecka. Pozostawanie niewinnym przez dorosłego człowieka prowadzi do infantylności, dorosły człowiek zawsze popełnia jakieś błędy, inaczej nie byłoby rozwoju. Autor naśmiewa się też ze sztucznej nowoczesności – jako konceptu umysłu wynikającego z pozy i chęci bycia modnym, a nie z mądrości, otwartości i szerokich horyzontów myślowych.
Język Gombrowicza i jego styl wypowiedzi jest prowokacyjny. Liczne bójki, którymi okrasza swe opowieści, mocne przepychanki pomiędzy bohaterami i wzajemne policzkowanie się, mogą przyprawić o zawrót głowy. Naigrawanie się ze wszelkich „świętości” jest u niego na porządku dziennym. To jest świadomy i prowokacyjny zamysł. Gombrowicz podejmuje ciągły dialog z zastałymi ludzkimi umysłami. Drażni i prowokuje do myślenia. Pyta o to, do czego można się posunąć, by – dopasowując się do społecznych reguł – zatracić siebie. Spektakl Teatru Dramatycznego oddaje ducha tego przesłania – choć nie odnosi się tylko do społeczeństwa z XIX czy XX wieku, ale i do współczesnych czasów. Pod względem przekazu spektakl spełnił swoje zadanie.
Jednak w sztuce brakowało czasami naturalności i prostoty wyrazu, niektóre sceny były zagmatwane, niektóre się dłużyły. W pewnym sensie, oczywiście, to skomplikowanie wiąże się ze specyficznym językiem Gombrowicza i stylem konstrukcji tytułowej powieści (liczne wtrącenia, które wprawdzie są powiązane tematycznie z głównym wątkiem, ale przez nieoczywistość zestawień i wprowadzenie nowych postaci mogą nieco wybijać z rytmu). Niemniej jednak sceniczna realizacja dzieła literackiego może nieco pewne kwestie wydobyć lub zinterpretować na nowo, by stały się czytelniejsze dla odbiorcy, a tu niekiedy zabrakło takiej adaptacji.
Plusem przedstawienia były ciekawe i zabawne odniesienia do aktualnej sytuacji naszego kraju. Dużo było kpin z nabożności Polaków, strojone były żarty dotyczące decyzji niektórych władz. Oberwało się także Wilgotnej Pani – czyli „charakterystycznej rzeźbie”, nomen omen, dziecku Teatru Dramatycznego. Dystans, ironia i nieprzyzwoite nagromadzenie nonsensownych zdarzeń dobrze oddały gombrowiczowskiego ducha.
Natomiast scenografia była nieco chaotyczna, za dużo było bałaganu, zbyt wiele niepotrzebnych artefaktów uczestniczyło we wszystkich scenach, nieczytelne były także przeznaczenia niektórych miejsc. Choć w przypadku scen dotyczących szkoły udało się określić ich przeznaczenie – rząd ławek szkolnych w stylu vintage nadał styl miejscu – co stało się klarowne, mimo chaosu, jaki panował wokół. Innym sekwencjom zabrakło tej czytelności, zwykłe przestawienie mebli na inne miejsce nie zawsze wystarczało, by nadać charakter nowym scenom.
Bardzo ciekawie za to zostały zaaranżowane kostiumy – historyczne wymieszane były ze współczesnymi. Każdy wybór miał swój sens, przeznaczenie i wymowę. Np. Józio z Miętusem – jako jednostki bardziej świadome i poszukujące – nosili kostiumy współczesne, ale swobodne; jaśniepaństwo Hurleccy ubrani byli w kostiumy nawiązujące do mody ziemiańskiej początku XX wieku (i do swej nadętej jaśniepańskości), szczycąca się nowoczesnością rodzina Młodziaków była wręcz nonszalancko ubrana, a biegający po scenie w uroczym kombinezonie z krótkimi kalesonkami bardzo nowoczesny kawaler Kopyrda wyrażał swym strojem i zachowaniem fircykowatość i głupotę.
Nie jest łatwo oddać niedorzeczność i wielowarstwowość twórczości Gombrowicza. Trzeba naprawdę wysokiego kunsztu, by dobrze użyć absurdu, by odpowiednio podkreślić idiotyzm jakiejś sytuacji, ale jednocześnie nie przedobrzyć. Teatrowi Dramatycznemu udało się przekazać sens gombrowiczowskiej myśli, niemniej jednak bardzo przeszkadzał chaos w przestrzeni oraz niespójność i niejasność niektórych scen.