Mija 10 lat od śmierci scenografki Małgorzaty Treutler de Traubenberg (12 XII 1945, Kraków – 17 VII 2013, Warszawa). Pisze Waldemar Matuszewski.
Osobowość artystki najcelniej i najpiękniej oddają słowa ostatniego pożegnania, pod którymi podpisali się rodzina i przyjaciele:
Nie było, nie ma i nie będzie osoby choćby trochę podobnej do Niej. Była nieprzeciętnie inteligentna, błyskotliwie dowcipna, niebywale zdolna, uwielbiała życie, zabawę, ludzi (pod warunkiem, że nie byli nudni, głupi czy fałszywi), a przede wszystkim kochała teatr. Fantastyczny scenograf, służyła swoim intelektem i erudycją reżyserom, wychowała pokolenie aktorskiej młodzieży. Żyła wesoło, tak jak chciała i umarła, jak chciała – podczas snu, we własnym łóżku, w swej czarodziejskiej pracowni przy Placu Zamkowym. Tam przez wiele lat bywaliśmy, żeby rozmawiać o sztuce i o życiu, śmiać się i płakać, a kto nie bywał z nami, nigdy nie zrozumie Kogo straciliśmy.
Żyła pięknie. Była autorką ogromnej liczby scenografii – red. Ewa Szymańska, opracowująca muzycznie nasze spektakle, zadała sobie trud spisania ich wszystkich – było ich grubo ponad 200, a z realizacjami telewizyjnymi i zagranicznymi blisko 300. Autor dzisiejszego wspomnienia współpracował z Artystką jako reżyser już przy pierwszym swoim przedstawieniu („Sędziowie” i „Klątwa” S. Wyspiańskiego w Teatrze na Woli, premiera w październiku 1980 roku). Był wtedy z nami aktor Maciej Kujawski. To był nasz wspólny „szczęsny czas”, bardzo dokazywaliśmy, żyliśmy wesoło i serdecznie – tak, jak lubiła Małgosia, a jej pracownia była dla nas domem. Dorobiliśmy się nawet własnego, wspólnego dla nas trojga języka, bo Maciek był kopalnią powiedzonek, które bawiły nas do łez. Wspólny język pomagał nam w pracy. Tworzyliśmy zgraną trójcę, przebywanie ze sobą zaowocowało przyjaźnią i pięknym spektaklem „Sługi dwóch panów” (w tym samym Teatrze na Woli, premiera w lipcu 1983 roku). Maciej odszedł całkiem niedawno (w maju 2023 roku) i zrobiło się podwójnie pusto, Maciek współtworzył tamten świat naszej wspólnej młodości i zawsze pielęgnował pamięć o Małgosi. W duecie reżyser – scenograf zrobiliśmy z Małgosią kilkanaście spektakli i ten ostatni dla Małgosi zaczęliśmy też robić razem (miał to być „Hamlet” w Teatrze im. Wandy Siemaszkowej w Rzeszowie, z zupełnie nie artystycznych względów do realizacji jednak nie doszło, szkoda, bo zanosiło się na kolejny piękny nasz teatralny lot…). „Sługę” robiliśmy wielokrotnie i wspominałem już tę naszą współpracę. Dziś zaś wpadły mi w ręce projekty kostiumów autorstwa Małgosi – do adaptacji scenicznej „W poszukiwaniu straconego czasu” na dwoje aktorów, której nadałem tytuł „Ach, ten Marcel!...” (nawiązując do spektaklu opartego na tekście tej samej powieści Marcela Prousta, noszącego tytuł „Ach, Combray!...”, zrealizowanego na scenie Teatru Dramatycznego w Warszawie w kwietniu 1991 roku). Cytatami z tej niezwykłej powieści rozmawialiśmy już od lat – w czarodziejskiej pracowni przy Placu Zamkowym albo w podróży, gdy realizowaliśmy jakiś tytuł w teatrach pozawarszawskich (Tarnów, Koszalin, Olsztyn, Poznań, Płock, Rzeszów).
Bliskie było nam wyrafinowane poczucie humoru Prousta – dialogowaliśmy tekstami postaci Prousta: Swana, Odety, barona de Charlus, księżnej de Guermantes, ale i Franciszki, doktora Cotarda, madame Verdurin, bawiliśmy się w teatr Marcela Prousta. Właśnie taką zabawę prowadzili Barbara Wrzesińska i Grzegorz Emanuel w adaptacji zatytułowanej „Ach, ten Marcel!...” (przedstawienie było efektem współpracy z dwoma teatrami - Sceny na Piętrze w Poznaniu oraz Teatru im. J. Osterwy w Gorzowie Wielkopolskim, premiera w październiku 2007 roku). Spektakl ten wypróbowaliśmy wcześniej na sobie i był on cząstką nas samych. Recenzent „Głosu Wielkopolskiego” (nr 236, z 9 października 2007 r.) nadał relacji z premiery tytuł „Proust tak nie bełkotał” a reżysera odsądził od czci i wiary, ale kiedy na dodatek po drakońsku zaatakował dwójkę naszych wspaniałych aktorów („Nie uratowali pomysłu wykonawcy: Barbara Wrzesińska i Grzegorz Emanuel. Ich repertuar środków aktorskich jest zbyt ograniczony, aby wcielać się w kilka postaci podczas jednego wieczoru.” ), zrozumieliśmy, że nie o sztukę tu szło… Było nam przykro, ale ta jadowita wręcz złośliwość dziennikarza nie odebrała nam dalszej radości „rozmawiania Proustem” i nie wytrąciła nas z dalszej harmonijnej współpracy. Wśród licznych powiedzonek Małgosi (także ze wspólnego z Maćkiem Kujawskim zbioru rozmówek) istniało takie: „Niech się wstydzi ten, kto widzi!”. Miało ono liczne zastosowania, także i w tym wypadku można go użyć (aby zamknąć sprawę). Przy okazji wspólnej realizacji „Romea i Julii” na scenie teatru w Gorzowie (rok 2003) Małgosia udzieliła wywiadu, który został zamieszczony w teatralnym programie. Pani scenograf mówi w nim: Pragnę, abym sama chciała oglądać na scenie to, co zaprojektuję i nie wstydzić się ani zakłamywać. Właśnie! – Nie kłamać i nie udawać. Nie chcę obsługiwać zbiorowej wyobraźni, bo taka nie istnieje. Nie podlizywać się młodzieży, raczej usiłować oddziaływać w miarę swoich możliwości, aby obudzić w niej potrzeby wyższe (np. chodzenie do teatru). Teatr wywołuje myślenie głębsze, poszerza wyobraźnię, uruchamia nowe spojrzenie na świat, nową wiedzę. Niesie same piękne rzeczy i warto je przeżywać. Człowiek przez obecność w teatrze staje się lepszy, jego osobowość się rozwija, szare komórki zaczynają działać, a smak się poprawia. Na te rzeczy nie ma ceny, ale to się wie – niestety – często zbyt późno. Małgosia rzadko wypowiadała się tak bardzo serio - musiało jej na tej właśnie myśli bardzo zależeć. I kiedy po latach na Scenie Letniej dla Dzieci im. Jadwigi Warnkówny w Brwinowie prezentujemy kolejny spektakl dla najmłodszej widowni, wraca do mnie ta myśl Małgorzaty Treutler de Traubenberg i słowa ostatniego jej pożegnania: „a przede wszystkim kochała teatr”.