EN

18.03.2021, 10:49 Wersja do druku

Stolp. Dzień kobiet

"Stolp. Dzień kobiet" Olgi Żukowicz  w reż. Julii Mark w Nowym Teatrze w Słupsku. Pisze Justyna Borkowska.

fot. Tomasz Schaefer/ mat. teatru

W dniach 11 i 12 marca odbyła się kolejna z odroczonych premier w słupskim Nowym Teatrze - "Stolp. Dzień kobiet" w reżyserii Julii Mark.

Panująca od roku sytuacja pandemiczno-paranoiczna zmienia obraz naszego społeczeństwa – raczej coś z niego wymazując, ale także wykrzywia przestrzeń i zmienia pojęcie czasu.  Przykładem niech będzie spektakl „Stolp. Dzień kobiet”, którego premiera najpierw została odłożona – zawieszona w czasie, a następnie rozciągnięta – na dwa dni. Dochodzi tu także tak zwany „międzyczas”, w którym odbyła się premiera w świecie wirtualnym. Pierwszy premierowy występ na żywo miał miejsce 11 marca, natomiast „część oficjalna” odbyła się kolejnego dnia.  

„Stolp. Dzień kobiet” to spektakl silnie związany z czasem oraz z przestrzenią – ze Słupskiem, miejscem z którego ta historia wyszła i do którego wróciła. Po niemal dokładnie siedemdziesięciu sześciu latach Julia Mark i Olga Żukowicz (autorka tekstu) przypomniały bolesne wydarzenia kończącej się II wojny światowej, z zawieszonego w przestrzeni Stolpu – miasta, które wówczas, jak przypomniał Prezenter „przestało być niemieckie, ale wciąż było niczyje”. Słupsk jest jednym z bohaterów tego spektaklu. Kiedyś „mały Paryż”, wtedy „jak niemowlę – nagi i bezbronny”, teraz miejsce spotkania, ognisko myśli i uczuć. Podczas oglądania, w wyobraźni widza wraca się do dzisiejszych pięknych miejsc – na uliczki w centrum miasta: Nowobramską, Piekiełko i Filmową, Wojska Polskiego a także do starej szkoły podstawowej „jedynki”, do parku i nad rzekę – nad Stolpę, dzisiejszą Słupię. Wracają duchy i ich cierpienia - bolesne jest każde wspomnienie z tamtego czasu. Każde z tych uroczych miejsc teraz zostaje zabrudzone krwią, która dosłownie płynie po scenie. 

Na początku spektaklu pojawia się wizualizacja morza, może więc cały ten żal mogłaby zmyć morska woda? Zawsze świeża i czysta. Jednak „nasze” morze, tak jak „nasze” miasto też nie jest czyste - przechowuje w swoich głębinach jeszcze więcej złych wspomnień. Widziało przecież ostatnie chwile na Wilhelmie Gustloffie, o których długo jeszcze będzie szumiało. Chyba więc płomienie ognia, który wzniecili Rosjanie miały oczyścić to miejsce - strawić niemiecki Słupsk i całą tę porcję historii, której nikt do dziś przełknąć nie może. 

Przywoływanie miejsc z przeszłości ma bohaterce spektaklu, Adeli Sparr, pomóc przypomnieć sobie jej historię, kiedy ważyły się jej losy - czteroletniej wówczas dziewczynki. Z dzieciństwa chyba najbardziej pamiętamy zapachy, bo one się nie zmieniają, nie mącą naszej pamięci żadnymi zmianami. Zapach jest jeden – chleba, domu, babci i… trupa. Tego się nie zapomina. 

A czy można zapomnieć celowo wyrządzone krzywdy? I jak je mierzyć, kiedy radziecki żołnierz przypisuje sobie dobroduszność? Jego sumienie jest czyste, bo jak mówi: „mieliśmy was ciąć piłą, więc chyba i tak wykazaliśmy się sercem”.                                     

Czy zatem słowa niemieckiego lekarza, wykorzystującego wojnę do rozwijania „prawdziwie wolnej nauki”, mówiącego, że Adela ma „wyjątkowe szczęście”, są aż tak ironiczne i bezczelne? W końcu „marnym życiem” uratował ją przed marną śmiercią. W końcu sama dziewczynka dni w obozie przejściowym, w którym była z matką, kojarzy jako ostatnie radosne chwile. Jak mówi - „później nie miała już tylu koleżanek”. 

Julia Mark i Olga Żukowicz przedstawiły słupszczanom wydarzenia z ich podwórka, podane w formie dziecięcych wspomnień. Wspomnieniami karmimy się na co dzień, lecz ten niewielki wycinek czasu, który skrywa historia miasta, zatruwa nasze głowy, bo „wina się nie przedawnia”, a jej ciężar musi dźwigać wielu. I długo – póki będziemy to wspominać. 

Nowy Teatr wystawił bardzo ciekawą sztukę, która każe widzom przejść ciężką drogę niełatwych decyzji i niejednoznacznych ocen. Dokonując wyboru (nieraz zupełnie błahego) decydujemy, co będzie dalej – wchodzimy na ścieżkę życia, która, co widzimy, krzyżuje się z innymi drogami, mocno skręca a nawet zawraca. Zawsze jest tylko jednokierunkowa. 

W przedstawieniu zobaczymy Monikę Bubniak jako Adelę poszukującą Broni – czteroletniej dziewczynki z niedużego miasteczka, która „czuła i widziała”, była odważna i dzielna „że tyle wytrzymała”. Po latach bohaterka chce odnaleźć tą małą siebie, by powiedzieć jej „ty niczego już nie musisz, odpocznij” oraz rodziców, którzy wyznaczą początek jej istnienia. 

Spektakl ma formę telewizyjnego show z prowadzącym Igorem Chmielnikiem. Wojciech Marcinkowski i Klaudia Kucharski „podejmują role w zależności od potrzeby”, w których przekonująco odgrywają sceny, które mogły się wydarzyć. Ich relacje włączone do perspektywy dziecka wprowadzają dodatkowe zagadnienia jak instynkt i moralność, które w różnych proporcjach i kombinacjach nadają odcieni krwistej czerwieni. 

„Stolp. Dzień kobiet” to spektakl niemiły, ale wyjątkowo interesujący, jest dla nas kolejną lekcją historii – jakże żywej. Jest jak jego bohaterka Adela - „prawdziwa i niezastąpiona”.

Źródło:

Materiał nadesłany