„Atrament. Wczoraj. Żyrafa” Juliusza Machulskiego w reż. Pawła Szkotaka w Teatrze Powszechnym w Łodzi. Pisze Wiesław Kowalski w Teatrze dla Wszystkich.
Prapremierowy tekst Juliusza Machulskiego, napisany specjalnie dla Teatru Powszechnego w Łodzi, jest ważny z kilku powodów. Przede wszystkim dał szansę obsadzenia w głównej roli Wandy Neumann, aktorki, która ma w swojej biografii wybitne role zagrane w Teatrze Wybrzeże choćby w spektaklach Stanisława Hebanowskiego, ale przecież nie tylko. Wiem co piszę, bo jeszcze jako student miałem szansę wiele postaci kreowanych przez tę aktorkę w Gdańsku oglądać i podziwiać. Niewiele dzisiaj w naszej dramaturgii powstaje utworów, które szczerze pochylają się nad osobami starszymi i tym samym dają szansę pokazania aktorom na scenie warsztatowych umiejętności zdobywanych przez wiele lat spędzonych w teatrze. Taką właśnie szansę dostała Wanda Neumann w dramacie Juliusza Machulskiego „Atrament. Wczoraj. Żyrafa”. Na Małej Scenie w Łodzi stworzyła wybitną rolę, wcielając się w postać kobiety chorej na alzheimera.
Paweł Szkotak nie podszedł do tekstu zerojedynkowo. Nie próbował pokazać tylko prostej, zanurzonej w realności i dosłowności historii o relacjach chorej matki z najbliższymi i o tym jak walczy ona ze swoją pamięcią i wspomnieniami sprzed lat. Dodajmy od razu, że te, choć sięgają czasów głębokiej komuny i działań SB, nie stają się tylko narracyjnym ozdobnikiem, lecz pozwalają również synowi na przypomnienie kilku bolesnych faktów z własnego dzieciństwa.
Reżyser przepuścił słowa dramatu przez swoją wrażliwość, by nadać im również wymiar bardziej metaforyczno-symboliczny. Z pomocą przyszła mu wyobraźnia Barbary Guzik (scenografia), która obudowała przestrzeń w sposób daleki od dosłowności, sytuując wydarzenia w anturażu bardziej surrealno-onirycznym (poszukiwanie znaczenia dla niektórych elementów, zwłaszcza rozstawionych na scenie zwierzęcych figurek, stało się powodem jeszcze długiej i burzliwej dyskusji po wyjściu z teatru), a także pozbawiona tkliwości, mocno jazzująca, muzyka Łukasza Matuszczyka.
Być może nie wszystkie pomysły inscenizacyjne znajdują w tej realizacji swoje uzasadnienie i będą dla widza czytelne, ale na pewno podnoszą podjętą przez Machulskiego problematykę, ujętą może momentami w dość schematyczny sposób, na wyższy poziom refleksji na temat rodzinnych relacji i tego, co dzisiaj je kształtuje. Szkoda, że nie wszystkie postaci znajdują w tym tekście materiał na pełne, wyraziste role, choć reżyser stara się, by konstruowane między postaciami napięcie nie było jednowymiarowe. A może to tylko wybitna, wzruszająca i poruszająca rola Neumann, od której nie można oderwać wzroku, tworzy taką perspektywę. Jest jeszcze jedna możliwość. Amelia pochodzi jakby z innego porządku, tego odartego ze sztuczności i konformizmu, i może dlatego ma do zagrania najwięcej, bo musi zmierzyć się nie tylko z własną (nie)pamięcią i starością, ale przede wszystkim z tymi, którzy wokół niej krążą (jedni, jak pazerna opiekunka zatrudniona przez syna, na co dzień; inni, jak choćby mieszkająca z mężem we Francji wnuczka, od święta) i próbują w natrętny sposób stworzyć najlepsze warunki dla jej życia z postępującą chorobą.
Neumann bardzo wiarygodnie i prawdziwie pokazuje przykutą do wózka inwalidzkiego kobietę, ze wszystkimi jej ułomnościami, z całym jej bólem i osamotnieniem, która próbuje wciąż jeszcze walczyć o swoje prawa, o godność, szacunek, i wreszcie wolność. A tego jej najbliżsi dać nie chcą lub nie potrafią. I ta bolesna i smutna prawda, dzięki sugestywnemu skonfrontowaniu rzeczywistości, w której porusza się schorowana Amelia z jej przywoływaniem obrazów z przeszłości, ze światem pozbawionym empatii i altruizmu pozostałych (z tego też może wynikać pewien formalizm w graniu postaci), w spektaklu Szkotaka wybrzmiewa ze szczególną mocą. I to wydaje się być jego największym walorem.