EN

13.12.2022, 09:47 Wersja do druku

Spełniona w teatrze

W wieku 17 lat debiutowała przed kamerą rozbieraną sceną. Dziś Mariola Kukuła pracuje w łódzkiej Filmówce i niczego nie żałuje - pisze Tomasz Gawiński w „Tygodniku Angora”.

Mówiono o skandalu. Nieletnia amatorka pojawiła się w filmie „Kto wierzy w bociany" w negliżu. Pisano, że podbiła serca widzów, ale środowisko się od niej odwróciło. Później grała już tylko epizodyczne role. Ukończyła PWSFTViT w Łodzi i zniknęła. Ale nie dlatego, że nie miała pracy, tylko wyszła za mąż i wyjechała do Jugosławii. Do Polski wróciła po latach. Występowała na scenach łódzkich teatrów. Zagrała też w kilkudziesięciu filmach i serialach, nigdy jednak nie kreowała już głównej roli. Rozpoczęła pracę w łódzkiej PWSFTViT, jest szczęśliwą mamą i babcią.

W słynnej Filmówce przy Targowej w Łodzi pracuje od szesnastu lat na Wydziale Aktorskim. - Nie prowadzę zajęć, nie wykładam, zajmuję się sprawami związanymi z funkcjonowaniem wydziału i awansami naukowymi. Do moich kompetencji należy też organizacja festiwali szkół teatralnych. Współpracuję z podobnymi uczelniami za granicą, np. z dwiema szkołami filmowymi w Belgradzie. Czasem jednak udaje jej się gdzieś zagrać. - Najczęściej są to seriale. I drobne role, gdyż producenci szukają aktorów na dzień lub dwa. Wystąpiłam np. u Jana Jakuba Kolskiego w mini-serialu „Małopole, czyli świat" i w „Pornografii". Niedawno pracowałam na planie „M jak miłość". Pojawiam się w tym filmie w różnych rolach. Podobnie zresztą jak w produkcji TVN „Na Wspólnej". A mój ostatni występ na ekranie to „Komisarz Alex". Były to jednak pojedyncze dni zdjęciowe i trudno to nazwać rolami.

Śmieje się, że czasem ktoś jeszcze zaskakuje ją pytaniem dotyczącym pierwszej roli, sprzed 52 lat. - Pytają, czy to ja grałam Dankę w „Kto wierzy w bociany". Wtedy ten film odbił się szerokim echem. Obejrzałam go niedawno i właściwie mogę powiedzieć, że to naiwny obraz, a nagie sceny w porównaniu z tym, co dziś prezentuje się w kinie, to nic zdrożnego. Jej zdaniem znacznie wcześniej pojawiały się filmy, gdzie aktorki obnażały biust. - Chociażby „Faraon". Ale prawdą jest, że były pełnoletnie. Przyznaje, że tamta rola miała ogromny wpływ na jej życie. - Udział w tej produkcji przewrócił wszystko do góry nogami, bo wcześniej nie myślałam, aby iść do szkoły filmowej. Zanim trafiła na plan filmowy, myślała o archeologii albo geografii. - Te kierunki mnie interesowały, ale, jak wiadomo, życie pisze różne scenariusze.

Urodziła się we Wrocławiu i tam mieszkała do czasu studiów. Nikt nie dostrzegał w niej aktorskich talentów, a ona sama nie próbowała uczestniczyć w akademiach czy szkolnych przedstawieniach, gdyż była zbyt nieśmiała. - Nie chciałam pokazywać się przed ludźmi. Nie było więc szkolnych teatrzyków ani konkursów recytatorskich. Chodziłam na zajęcia tańca i trochę śpiewałam w Dzielnicowym Domu Kultury. Skąd zatem udział w zdjęciach próbnych do filmu? - Narozrabiała moja ciocia. Znalazła ogłoszenie w gazecie, przyszła i powiedziała, że tam pójdziemy. Nie za bardzo chciałam, ale to były czasy, że jeśli ciocia coś powiedziała, to należało jej słuchać.

Wspomina, że na przesłuchanie weszła jako jedna z ostatnich. - Bałam się, cały czas odwlekałam moment. Ale jak już złapałam za klamkę, dotarto do mnie, że nie mogę zrobić z siebie kretynki. Weszłam do sali, powiedziałam głośno i wyraźnie: dzień dobry. Komisja była po wielogodzinnej pracy, wszyscy już nieco zmęczeni i senni, a dzięki mojemu głośnemu powitaniu się obudzili. Musiała mówić różne kwestie, zaśpiewać piosenkę. - Zaśpiewałam „Marsyliankę", bo akurat przyszła mi do głowy. Uczyliśmy się jej w szkole. Zaśpiewałam po francusku.

Mile wspomina to spotkanie. - Wszyscy byli uśmiechnięci i wykazywali zainteresowanie. Na koniec wyznaczyli mi termin następnego przesłuchania. Podczas ostatniego zostały we dwie z inną dziewczyną. - Na to spotkanie przyjechałam z wakacji w Świnoujściu. Grałyśmy z różnymi partnerami. I kiedy wróciłam nad morze, przyszedł telegram z informacją, że to ja otrzymałam rolę. Mam go zresztą gdzieś do dzisiaj. Te wszystkie spotkania, zdjęcia wciągnęły mnie. Spodobały mi się i klapsy filmowe, i głośna praca kamery. W istocie informacja o roli mnie uskrzydliła.

Ponieważ była niepełnoletnia, mama musiała pójść do producentów filmu i podpisać umowę w jej imieniu. - Me znałam też całego scenariusza, więc nie wiedziałam, że tam będzie scena w negliżu. Dopiero na planie, po kilkunastu dniach zdjęciowych, to do mnie dotarło. Przyznaje, że dziwnie się wtedy poczuła. - Usłyszałam, że jak się nie rozbiorę i tego nie zagram, to rodzice będą musieli zapłacić karę i zwrócić dotychczasowe koszty produkcji. Odebrałam to jako pewną formę nacisku, a nawet szantażu. Zresztą rodzice byli wtedy za granicą, nie miałam pojęcia, czy o tym wiedzą, a kontaktu nie było.

Nie pamięta, czy później rozmawiała o tym jeszcze z rodzicami, czy tę scenę zobaczyli dopiero w filmie. - Faktem jest, że zagrałam. Ze strony produkcji wszystko było dobrze zorganizowane. Podczas kręcenia tej sceny zminimalizowali skład ekipy. Na planie pozostało tylko kilka koniecznych osób i z pewnością dało mi to pewien komfort. Zagrałam to bez większego wstydu, tak trochę mechanicznie i szybko, żeby nie powtarzać tej sceny. O ile pamiętam, chyba już nie było dubla.

Twórcy nie ukrywali, że zachwyciła swoją naturalnością i idealnie pasowała do roli. Zagrała główną postać, Danki, w „Kto wierzy w bociany" w reżyserii Jerzego Stawińskiego i jego żony Heleny Amiradżibi-Stawińskiej. Film był oparty na prawdziwych wydarzeniach. To opowieść o parze nastolatków, którzy zakochują się w sobie i uciekają z domu. Ich rodziny się porozpadały. Chłopak porywa dziewczynę i próbują na wyspie odnaleźć odrobinę szczęścia.

Po premierze filmu mówiło się, że podbiła serca widzów, ale i o wielkim oburzeniu, o skandalu, zwłaszcza w świecie ówczesnego show-biznesu. Twierdzono, że obraz, który miał stać się dla niej przepustką do kariery, okazał się przekleństwem, bo świat filmu się od niej odwrócił, a ona negatywnie kojarzyła się publiczności. I że później nie miała już ciekawych propozycji. Czy tak było w istocie?

Opowiada, że zaraz po premierze ścięta włosy, zmieniając image. - Nie chciałam być rozpoznawalna. Zdarzało mi się słyszeć na ulicy czy w tramwaju przykre, czasem wulgarne komentarze. Nie byłam na to przygotowana, choć np. w mojej szkole, czyli w X LO we Wrocławiu, mój udział w filmie został przyjęty bardzo dobrze. I to zarówno przez dyrekcję, grono pedagogiczne, jak i przez młodzież. Jej zdaniem o skandalu bardziej się mówiło, niż on w istocie wybuchł. - Słyszałam np., że moja babcia popełniła samobójstwo, jak zobaczyła mnie w filmie. Opowiadano wiele wierutnych bzdur. Cała moja rodzina była po mojej stronie. Jeszcze będąc w liceum, pojawiłam się na ekranie w obrazie „Z tamtej strony tęczy" w reżyserii Andrzeja Jerzego Piotrowskiego, w dobrej i ciekawej roli Ani, siostry głównej bohaterki, którą kreowała Aleksandra Zawieruszanka.

Na studiach poznała swojego przyszłego męża. Aleksandar Fotez był Chorwatem urodzonym w Serbii. - Studiował reżyserię. Na cafe wakacje wyjeżdżaliśmy na Bałkany. Urodziła się lvana. Aleksandar pochodził z rodziny artystycznej, jego mama była jedną z największych aktorek jugosłowiańskich, a ojciec reżyserem i dyrektorem teatrów. W latach 50. reżyserował także w Polsce, a w Dubrowniku ma swoją ulicę. - Było to dla mnie o tyle ważne, że przez cały czas obracałam się w środowisku artystycznym.

Dyplom aktorski zrobiła w Teatrze Dramatycznym w Wałbrzychu. - Wystąpiłam w roli Hanki w spektaklu „Moralność pani Dulskiej" w reżyserii Marii Kaniewskiej, która wykładała na łódzkiej uczelni. Chwilę tam grałam, bodaj przez jeden sezon. Potem wyjechałam już do Belgradu, do męża, który po ukończeniu studiów wrócił do ojczyzny.

Urodziła drugą córkę, Aleksandrę. - Poza rolą mamy wcielałam się także w inne. Nawiązałam współpracę z belgradzkim Teatrem Atelje 212. Występowałam tam pod nazwiskiem męża. Współpracowałam jako tłumacz z Międzynarodowym Festiwalem BITEF, gdyż prawie co roku brały w nim udział spektakle z Polski. W Jugosławii spędziła prawie 20 lat, z czego ostatni okres dzieliła między Jugosławię i Polskę.

- Zaczęłam grać w łódzkim Teatrze Nowym. Potem byłam krótko w Teatrze Powszechnym, a jeszcze później jeździłam z grupą teatralną „Zwierciadło" po całym kraju ze spektaklami dla dzieci i młodzieży. Trwało to wiele lat. Wtedy wróciłam już na stałe do Polski. Raz dla teatru, a dwa - byłam już po rozwodzie. Pojawiła się też propozycja pracy na uczelni. Wolałabym zapewne grać, ale to dawało mi bezpieczeństwo socjalne. Stała praca, a do tego w moim ukochanym środowisku. Część profesorów to moi dawni koledzy ze szkoły.

Czas dzieli teraz między pracę, partnera, dzieci i czworo wnuków. Ma jednak poczucie niedosytu. - Mniej żałuję, że nie grałam dużych ról w filmie, ale najbardziej brakuje mi, że tak rzadko mogłam występować w spektaklach Moliera, Fredry, Gogola. Doskonale się w tym czułam.

Zaloguj się i czytaj dalej za darmo

Zalogowani użytkownicy mają nieograniczony dostęp do wszystkich artykułów na e-teatrze.

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się.

Tytuł oryginalny

Spełniona w teatrze

Źródło:

„Tygodnik Angora” nr 51