EN

12.06.2023, 11:42 Wersja do druku

Słowa głośne i groźne

 „Głośniej się nie da?” w reż. Michała Buszewicza we Wrocławskim Teatrze Lalek. Pisze Kamil Bujny w portalu Teatrologia.info.

fot. Natalia Kabanow / mat. teatru

Gdybym był dzieckiem i miałbym osiem lub dziewięć lat, a ktoś z dorosłych zabrałby mnie na spektakl Głośniej się nie da?, to po obejrzeniu widowiska pomyślałbym pewnie, że teatr to takie super miejsce, gdzie wolno krzyczeć i śmiać się do woli. Kluczowa dla pierwszego adresowanego do dzieci przedstawienia Michała Buszewicza okazuje się nade wszystko akceptacja krzyczenia. Wszak gdzie dziecko, gdyby czuło taką potrzebę, może krzyczeć? W domu nie za bardzo, bo rodzice potrzebują spokoju, w szkole lub w lesie nie wypada, a na rockowe koncerty jest zbyt młode. Reżyser, dostrzegając problem najmłodszych widzów, oddaje publiczności Wrocławskiego Teatru Lalek przestrzeń do bezkarnego, swobodnego hałasowania i krzyczenia. Niemożliwe? A jednak!

Na scenie właściwie od samego początku widzimy wszystkich aktorów – pięciu wykonawców wcielających się w różne postaci z dwóch skontrastowanych ze sobą rzeczywistości: nudnego, poważnego świata dorosłych i fantastycznej, bajkowej krainy Decybelii. Przejściem z jednego porządku do drugiego okazuje się garaż, do którego trójka głównych bohaterów – rodzeństwo Miki (Agata Kucińska) i Dodo (Grzegorz Mazoń), a także ich kolega Michałek (Piotr Starczak) – musiała się tymczasowo przenieść. Powód? W domu było za głośno, a Mama (Kamila Chruściel) potrzebuje odpowiednich warunków, by w spokoju i skupieniu skończyć ważny dla niej zawodowy projekt. Próbowała już bodaj wszystkiego, by jako tako uciszyć niesforne dzieciaki – nie podziałały na nie ani argumenty, ani prośby, ani nawet „zabawa w ciszę”. Ostatecznie – dzięki propozycji Kuby, partnera mamy (Marek Koziarczyk) – bohaterowie schodzą do garażu, gdzie znajduje się portal do Decybelii. Warunkiem, by przez niego przejść, jest osiągnięcie odpowiednio wysokiego poziomu głośności. Miki, Dodo i Michałek próbują więc krzyczeć, ile tylko sił w piersiach, ale dopiero przy pomocy publiczności uda im się przenieść do bajkowego świata. A tam, jak się z początku wydaje, czeka na nich już tylko dobra zabawa. Czy można chcieć czegoś więcej?

Każda kraina rządzi się swoimi prawami. O ile w naszej trzeba być raczej cichym niż głośnym, o tyle w Decybelii jest zgoła przeciwnie – jak przekonuje Profesor Trkszptkptm (Chruściel), nawet „gdy nic się nie mówi, to trzeba mruczeć”, bo inaczej, przy zupełnej ciszy, wszystko bezpowrotnie się rozleci. I rzeczywiście ma rację – w jednej ze scen, kiedy przez cztery sekundy nic się nie dzieje, bajkowy świat zaczyna trząść się w posadach, rozpadać na naszych oczach. Okazuje się zatem, że są słowa groźne i niebezpieczne z wielu powodów – albo gdy się je wymawia i burzy w ten sposób tak ważną dla dorosłych ciszę, albo gdy się nic nie mówi, przyczyniając się do samozagłady. Dlatego też, by uniknąć w Decybelii katastrofy, mieszkańcy pozostają przez cały czas bardzo głośni: bez przerwy mruczą coś do siebie, mają obowiązkowe minutowe dyżury hałasowania, a poza tym grają jeszcze na różnych instrumentach. Angażują też do hałasowania obecne na widowni dzieci. Na scenie pojawia się wylosowana szóstka widzów, by pomóc w emitowaniu wielu mniej lub bardziej przyjemnych dźwięków. Wszystkim – i bohaterom, i publiczności – ta rzadka okazja bycia głośnym wydaje się na rękę. Można bowiem bez żadnych konsekwencji krzyczeć, piszczeć, tupać nogami i nikomu – żadnemu rodzicowi, współoglądającemu czy pracownikowi obsługi widowni – nic do tego. I tylko z czasem bohaterom, przybyłym z innego, jakże odległego, porządku, zaczyna brakować ciszy…

Rzeczywistość wykreowana przez twórców na scenie Wrocławskiego Teatru Lalek to świat na opak – gdzie znane nam zasady nie obowiązują, a te, które tymczasowo wprowadzono, proponują zupełnie nowy porządek. Ciekawa zatem wydaje się analogia przedstawienia Buszewicza do tradycji karnawału i średniowiecznego Święta Głupców, zwłaszcza że na czas pokazu odbiorcy zachęcani są do partycypowania w widowisku w ramach zupełnie nowych stosunków między publicznością a wykonawcami: nie obowiązuje tu hierarchia aktor-publiczność, zanika podział na tych, którzy „tylko oglądają” i są „oglądani”, można robić rzeczy, jakich w teatrze od XIX wieku na ogół się nie robi (rozmawiać, krzyczeć, głośno komentować) i żartować z tego, co dzieje się na scenie. Wszystko to – zwłaszcza najmłodszym widzom – wydaje się zupełnie nowe i niespodziewane, gdyż stoi w kontrze do tego, do czego są przyzwyczajani w procesie wychowawczym: do bycia grzecznym w miejscach publicznych, zachowywania ciszy i rozmawiania szeptem podczas spektaklu oraz panowania nad własnymi, także tymi pozytywnymi, emocjami. Reżyser, problematyzując ten aspekt socjalizacji oraz uwzględniając potrzebę dzieci do (auto)ekspresji, oddaje odbiorcom dużą przestrzeń do bycia spontanicznym podczas oglądania – nie chodzi więc tylko o samą możliwość krzyczenia czy po prostu o dobrą zabawę, lecz także o takie uczestniczenie w pokazie, które nie jest ograniczone żadnymi nabytymi w domu lub w szkole przekonaniami. Efekt jest taki, jak można by założyć – młodzi widzowie są naprawdę zaangażowani, głośni i wyraźnie podekscytowani tym, że pozwala im się na własny sposób przeżywać przedstawienie.

fot. Natalia Kabanow / mat. teatru

Odmienność scenicznego świata od tego realnego wynika zarówno z wpisania widowiska w ramy karnawału, jak i z faktu osadzenia bohaterów w fantastycznej, niesztampowej, przygotowanej przez Martę Kuligę, scenografii. Za jej pomocą twórcy podkreślają kontrast między obiema rzeczywistościami: dorosłych ludzi i mieszkańców Decybelii. Ta pierwsza wyznaczana jest przez regularność i porządek (na scenie widzimy równo ustawione wazy, tył sceny zamyka prospekt, który imituje ścianę, równomiernie obitą drewnianymi listwami), druga zaś – przez nieregularność i zerwanie z racjonalizmem. Podczas gdy wspomniane wazy, przygotowywane przez Mamę, z zawodu artystkę, mogą przywodzić na myśl antyczne umiłowanie harmonii i symetrii (co wymownie koresponduje z potrzebą spokoju bohaterki), scenografia określająca świat Decybelli wydaje się wpisana w zupełnie inne style i kierunki w sztuce – choćby surrealizm, dadaizm i abstrakcjonizm. Zniekształcone, niesymetryczne i nierealistyczne obiekty przestrzenne, które znajdują się na scenie i zwracają uwagę widza od samego początku, jawią się jako „wyciągnięte” z prac Salvadora Dalego, a wykorzystywany do tworzenia głośnych dźwięków Odgłosacz przypomina figury z cyklu „Mutanty” Magdaleny Abakanowicz. Ta ewidentna dychotomia – podkreślona również zaprojektowanymi przez Mikołaja Dziedzica kostiumami – każe spojrzeć na Decybelię nie tylko jako na świat „powstały z zabronionych odgłosów”, lecz także jako przestrzeń szeroko pojętej sztuki, w której wszystko – każdy rodzaj ekspresji i wyrazu – jest dozwolone. Właśnie tam, jeśli nie odpowiada nam dany porządek czy sposób życia, można uciec, wyznaczając nowe, a przede wszystkim – własne, zasady. Być może z czasem staną się one obowiązujące dla wszystkich.

Wrocławskie widowisko nie udałoby się, gdyby nie świetny zespół aktorski. Wszystkie role zostały tu dobrze obsadzone, a każdy z wykonawców wypada przekonująco – co wcale nie jest takie oczywiste, biorąc pod uwagę fakt, że w trakcie jednego przedstawienia aktorzy muszą odnaleźć się w zupełnie różnych konwencjach. Chruściel i Koziarczyk grają najpierw postaci o zrozumiałych dla widza motywacjach, a później – bajkowe, postępujące w zupełnie nielogiczny i niewytłumaczalny sposób. Kucińska, Mazoń i Starczak wcielają się w bohaterów, których zachowanie tłumaczy wiek, ale sam sposób prowadzenia ich ról jest zaskakujący – wydaje się opierać na naśladowaniu nie tyle zachowania dzisiejszych nastolatków, ile postaci z seriali dla młodzieży, emitowanych m.in. przez Disney Channel. Trudno mi wyjaśnić to skojarzenie, ale gestykulacja, artykulacja, dialogi, kostiumy, relacje między protagonistami czy nawet poczucie humoru przywodzą na myśl właśnie popularne disneyowskie produkcje.

Oglądając debiut Buszewicza w teatrze dla dzieci, długo zastanawiałem się, z czym najmłodsi widzowie wyjdą ze spektaklu: czy uświadomią sobie, że teatr nie jest wyłącznie świątynią dumania, miejscem, w którym Mądrzy Dorośli opowiadają o Bardzo Ważnych Sprawach? Czy pomyślą o tym, że sztuka jest przestrzenią, w której można bez skrępowania wyrażać siebie? Czy zwrócą uwagę na to, że jako publiczność mają prawo do uzewnętrzniania własnych emocji? Może tak, może nie. Nowe przedstawienie Wrocławskiego Teatru Lalek, tak jak zaprezentowany również w tym sezonie artystycznym Pinokio w reżyserii Agaty Kucińskiej, zwraca się bezpośrednio do najmłodszych, nie do końca bacząc na to, co sądzą dorośli. Jeśli się zirytują, że jest bardzo głośno – a byli tacy! wprawdzie nieliczni, ale jednak! – to nic, trudno; ich sprawa. Jeśli pomyślą, że brakuje wyraźnego morału, dydaktycznego pouczenia, to też trudno, choć nie byłaby to prawda – sztuka i przedstawienie Buszewicza zwracają uwagę na znaczenie w naszym życiu umiaru i korzyści płynących z zachowywania horacjańskiego złotego środka. Najważniejsze jest jednak to, by młodzi widzowi byli zadowoleni. A, obserwując ich reakcje, śmiało można powiedzieć, że są.

Głośniej się nie da? Tekst i reżyseria: Michał Buszewicz; scenografia: Marta Kuliga; kostiumy: Mikołaj Dziedzic; muzyka: Aleksandra Gryka; światło: Klaudyna Schubert; choreografia: Katarzyna Sikora. Wrocławski Teatr Lalek (Duża Scena), premiera 3 czerwca 2023.

Tytuł oryginalny

Słowa głośne i groźne

Źródło:

„Teatrologia.info”

Link do źródła

Autor:

Kamil Bujny

Data publikacji oryginału:

08.06.2023