"Legendy warszawskie" w reż. Joanny Drozdy, koprodukcja Teatru Syrena w Warszawie i Teatru WARSawy w ramach Społecznej Sceny Debiutów, pokaz online. Pisze Andrzej Dąbrówka w portalu Teatrologia.info.
Legendy warszawskie to godzinna składanka kilkunastu historii nawiązujących do podań warszawskich. Nie ma nadrzędnej fabuły porządkującej epizody, ani w akcji postaci, ani w narracji, natomiast dość często przewija się postać syreny. Również stylowo panuje duża rewiowo-kabaretowa rozmaitość. Jednak ostatecznie chyba słusznie przedstawienie skromnie określa się w narracyjnej scenie wstępnej jako „dzisiejszy program”.
Wątki historyczne przeplatają się ze współczesnymi. W ich wzajemnej relacji tworzą się pewne linie częściowo scalające i siłą rzeczy muszą pochodzić z materiałów współczesnych, tylko one bowiem mogą retrospektywnie obejmować motywy starsze. Z kolei elementy dawnego imaginarium pojawiają się w nowych wcieleniach, jako symbole i metafory, często w pastiszowej deformacji.
Stare i nowe
Udaną sztuczką inkorporującą stare i nowe motywy podaniowe jest „pierwsza legenda”, o słoikach warszawskich. Pojawiają się jako kategoria warszawiaków zapoznających się z miejscowymi legendami, są zaś socjologicznie wyróżnialną kategorią świeżych przybyszów z różnych regionów kraju, którzy jako single wiodą żywot pracując w warszawskich firmach, a zasilają swoje wynajmowane kawalerkowe kuchenki zapasami żywności przywożonymi co weekend w słoikach od mamusi.
Współczesny arcywarszawski słoik – dosłownie zwizualizowany jako produkt huty szkła – zostaje scalony z arcywarszawską Syrenką w zręcznym amalgamacie wizualnym, w którym do pustego słoika trafia maskotka syrenki.
Słoikowa Syrenka
Motyw słoikowej syrenki nie wraca w dalszych epizodach przedstawienia, więc jest jego symbolem: ma sugerować, w jaki sposób współczesna publiczność warszawska zapełnia ten słoik, żeby potem zjadać jego zawartość – czyli: jak pamięta syrenkę i jak o niej sobie opowiada.
Syrenka ma swoje pochodzenie i swoje odmiany. Poznajemy je w kolejnych odsłonach programu. Spoczywa okazała na królewskim szezlongu jako Rusałka, jedna z dwóch córek króla wioski, z siostrą na kontrakcie w Kopenhadze.
Tematyzuje miecz i tarczę, co wraca na końcu w piosence Tarcza i miecz, w tonie bohaterskim, ale w pastiszowej inscenizacji (tarczą jest duża winylowa płyta długogrająca, a prawdziwa szabla jest zmetaforyzowana jako „parasolka i błyskawica”). Podobnie pod tę nobliwą tarczę ucieka się inny niszowy ruch „warszawskich homoseksualistów” orderu podwiązki.
Pandemonium legend
W paru epizodach przewija się „romans ichtiohumanistyczny” (Wędkarz i Syrena, Wars i Sawa). Przeradza się w serial brazylijski, którego poetyka służy do pastiszowego zobrazowania dwuznaczności w legendzie o Warsie i Sawie jako bądź to bliźniętach, bądź kochankach. Postać Syreny wraca jeszcze w ironicznym wierszu „Nad katolickim grodem góruje poganka ze wzwodem, miecza wzwodem”, oraz w skeczu o pół-rybie, która jest przecięta w poprzek.
Prześmiewcze echo okresu odbudowy Warszawy i realizmu socjalistycznego zapowiada wątki urbanistyczne. „A teraz piosenka o Dzikim Zachodzie” – to powojenny Ursus i Wola, „gdzie nawet słońce boi się zajść”, a dziś rządzą tam „deweloperskie kuny”. Z tym koresponduje później przedstawiona prześmiewcza mapa dzielnic Warszawy z dowcipnymi nazwami, komentowana przez kierowniczkę działu rozbudowy.
Autorka próbuje powiązać z urbanistyczno-kryminalnym wątkiem postacie upiorów czy też potworów warszawskich o imionach Dziwun Mór i Lel. Narracja onieśmiela te stwory o dziwnych kształtach autotematycznym komentarzem „nikt o was nie słyszał”, a piosenka jeszcze to podkreśla poetycko: „dla żadnego poeta nie poruszył lir struny”.
Nieco odosobniony jest epizod ewokujący jakiś cud z Agnieszką Majeranówną, zatratowaną podczas procesji, i cudownie ożywioną.
Kończą paradę parosekundowe migawki o najbardziej znanych legendach: Złotej Kaczce i Bazyliszku, który umiera robiąc sobie selfie. Nie wiem, czy skrótowość ich potraktowania znaczy coś więcej niż odfajkowanie, aby nikt nie zarzucał, że w programie o warszawskich legendach nie ma koronnych warszawskich legend. Gdyby się domyślać przekazu, i chcieć sformułować aktualny efekt, to byłaby ta pobieżność wynikiem niewiary, że współczesne słoiki coś w nich dostrzegają. Nie jest to trafne rozpoznanie autorki, bo w obydwu tych legendach jest potencjał aluzji – czy do rekreacyjnych wydatków pana prezydenta Rafała, wyglądających tak jakby musiał do północy wydać milion złotych, czy do niezbyt żywej komunikacji społecznej w mieście, a także w urzędzie, na przykład z jego zapatrzonym w siebie byłym zastępcą.
Czarny Roman
„Legenda miejska o Czarnym Romanie, którego mogliście Państwo spotkać na Chmielnej lub na Nowym Świecie”. W gruncie rzeczy to jest sylwetka biograficzna z prawdziwymi wypowiedziami, nie zaś legenda miejska w typie „czarnej wołgi” czy w znaczeniu „gadają że”. Był to człowiek z krwi i kości, żebrzący włóczęga, tyle że otoczony aurą tajemnicy czy niesamowitości, gdyż jego chory umysł wytwarzał błyskotliwe riposty i strzępy narracji. Znany z wygłaszanych do konkretnych osób „przepowiedni”, czasem zdumiewająco trafnych.
Można z pewnością powiedzieć, że był „żywą legendą” Warszawy, głównie tego kwadrantu między Marszałkowską, Alejami Jerozolimskimi, Świętokrzyską a Nowym Światem, który uważał za swoje mieszkanie: „przedpokój koło Rotundy, kuchnia na Chmielnej, salon pod Forum, a sypialnia pod Zamkiem Ujazdowskim”.
To najbardziej udany epizod tej rewii, chyba jedyny o literackiej wartości, i to nie dlatego, że korzysta z autentycznych tekstów skończonego a może natchnionego schizofrenika. Pojawia się tu uosobiona przez aktora postać, właściwie zarys postaci, w domyślnych interakcjach z przechodniami.
Styl
Prawie wszystkie numery są w konwencji komediowej, tylko jeden jest serio (o Czarnym Romanie). Przedstawienie skorzystałoby na jeszcze kilku poważniejszych epizodach, przejścia od heheszków do heheszków są możliwe w czystej farsie czy stand-upie, tutaj materiał na to nie pozwala, a wręcz jest mu czyniona krzywda. Humor, groteska, jak wiele nadrzędnych kategorii estetycznych, nie dopuszcza do swojej konwencji pewnych materiałów (z wzajemnością), co ogranicza paletę wątków. O ile jeszcze motywy westernowe: imitowanie konnej jazdy, choć niezrozumiałe, można od biedy uznać za sarkastyczne ubolewanie nad urzędowo-deweloperską korupcją, to już nijak nie da się w formie groteski przedstawić wątków religijnych, wojennych czy różnych tragedii, katastrof bądź mordów, które upamiętniały miejskie ballady, jakoś tu pominięte.
Zabawna jest w paru razach postmodernistyczna autotematyczność, kiedy aktorzy wychodzą z roli i konwersują na jej temat („nie chciałem brać tej roli”), albo: „teleportowałam się do tego programu”. Jednak jest tego trochę za dużo, zagęszcza to atmosferę hasania po scenie. I chyba można sobie darować konferansjerskie odzywki „a teraz piosenka”. Da się w jakiś sposób wypełnić niezręczną ciszę grożącą każdej rewii: te niczyje sekundy, kiedy kończy się jeden numer, a wykonawcy schodzą ze sceny, my zaś czekamy na dalszy ciąg niebędący rozwojem akcji. Wchodzi następny konferansjer i zapowiada „Zrywamy ze smutną historią”, „War-saw – miasto, które wojnę widziało”.
Migotliwość stylu wprowadza aurę kabaretowości. Skecz kabaretowy pozwala na wszystko, ale pozbawia autorów i wykonawców dyscypliny estetycznej, która wymaga kontroli nad efektami. Przedstawienie teatralne łatwo się zmienia w hasanie po scenie w rytm kolejnych numerów, których kolejność ani treść nie wynika z jakiejś nadrzędnej koncepcji.
Role
Ułamkowość epizodów i rewiowa konwencja, przerysowana jeszcze autotematyczną ironią, nie dają wielu możliwości do tworzenia ról dramatycznych. Z wyjątkiem numeru o Czarnym Romanie nie widzimy na scenie postaci, którą można spotkać w życiu, czy choćby jakoś umieścić w palecie ludzkich charakterów.
To nie znaczy bynajmniej, że aktorzy słabo grają, przeciwnie – są wszechstronni, mają mocne głosy z dobrą dykcją (noszą dyskretne mikrofony), dobrze, czasem bardzo dobrze śpiewają, co jest dużą zaletą przedstawienia. Nie ma ono jednak musicalowego rozmachu, bo brak mu melodramatycznej substancji. Warstwa muzyczna z kontrafakturami (np. piosenka Gdzie ci mężczyźni) też uwypukla estetykę noworocznej szopki, nie teatru muzycznego.
Kostiumy, scenografia
Ładny jest stały element na froncie rampy – dwie nagie syrenki odchylone od siebie. Na scenie widzimy mieszkaniowe wnętrze ze stołem, krzesłami, wieszakiem, obrazem na ścianie i szafą. Po ich usunięciu odsłania się pokaźna ściana z grafiką imitującą dwie piersi z otworami w miejscu sutka, przez które wystają głowy.
Wyróżniają się kostiumy syren: albo zdecydowanie rybie, albo bardziej kobiece. Jeszcze ciekawsze są koncepcje postaci i stroje legendarnych bytów. Charakterystyczny kowbojski ubiór ilustruje motywy o warszawskim Dzikim Zachodzie, chyba przesadnie sfolkloryzowanym, podczas gdy brak praskich wątków tego typu.
Kontrabas jako szafka na alkohol wprawdzie zabawnie przedrzeźnia gangsterskie sztuczki z okresu prohibicji, ale też to niezbyt uzasadnione.
Podania czy legendy
Terminologia tego gatunku literatury uległa w potocznych użyciach mylącemu przemieszaniu. Badacze folkloru odróżniają ściśle bajkowe legendy od parahistorycznych podań. Legendy w międzynarodowej klasyfikacji folkloru mają charakter religijny, są to hagiograficzne i apokryficzne opowieści o postaciach z katolickiego panteonu – Jezusie i Apostołach, Maryi i różnych świętych lokalnych. W tym miejscu może nastąpić spotkanie z podaniami tworzącymi osobną dużą klasę folkloru ustnego. Te zazwyczaj objaśniają miejscowe nazwy, upamiętniają postacie historyczne, ważne zdarzenia z przeszłości.
Podania sąsiadują z pamięcią historyczną, ustnym przekazem historii, pozbawionym funkcji objaśniających trwałe obiekty, a jedynie mającym przekazać pamięć o indywidualnych zdarzeniach.
Jest w przedstawieniu ciągłe napięcie między trzema rodzajami źródeł: właściwymi podaniami (Wars i Sawa), legendami miejskimi, a strzępami mikrohistorii. Stykają się one na zasadzie skojarzeń semantycznych, metaforyzacji, symbolizacji. Bywają zabawne, ale nie tworzą nowego odczytania.
Ta mieszanka konstrukcyjna odzwierciedla powierzchowny sposób obcowania z przeszłością, jaki jest właściwy przeciętnemu mieszkańcowi, który na ogół niewiele wie o historii swojego miasta, ani o literackich jego obrazach w ustnej tradycji. Czy to przedstawienie coś zmieni?