„Godej do mie” wg scenar. i w reż. Roberta Talarczyka z Teatru Śląskiego w Katowicach, gościnnie w hotelu Westin w Warszawie. Pisze Tomasz Miłkowski w „Przeglądzie”.
Spektakl kończy się wspólną kolacją z aktorami, Agnieszką Radzikowską i Dariuszem Chojnackim. Wcześniej trzydziestka widzów ogląda ich małżeńskie zmagania w autentycznej przestrzeni apartamentu hotelowego. Podczas pokazów w trakcie warszawskiego „Przystanku Śląsk" był to hotel Westin, w Katowicach jest to Diament Plaza.
Taka przestrzeń sprawia, że aktorzy grają dosłownie o krok od publiczności, która od czasu do czasu przemieszcza się z salonu do sypialni i z powrotem, a niekiedy pozostaje na miejscu i tylko przysłuchuje się dźwiękom dobiegającym z sąsiedniego pomieszczenia.
Dobrze sytuowane małżeństwo o średnim stażu przeżywa kryzys po rodzinnej tragedii. Oboje próbują radzić sobie z traumą, ale nie potrafią. Emocje buzują, w powietrzu wisi rozstanie. Oprócz wspomnianej tragedii i dość typowych małżeńskich kłopotów u spodu ich relacji pojawia się, zwłaszcza u niego, śląskość jako potrzeba samookreślenia. Żona tę potrzebę odpycha. Tak czy owak, w „Godej do mie" dochodzi do głosu język śląski i jest to istotna nowość: bo tym razem nie porachunki historyczne, rozliczenia z polskością, śląskością i niemieckością ani korzenie ludowe są na pierwszym planie, ale sprawy intymne, rodzinne, codzienne, które może unieść język śląski, kto wie, czy nie udatniej niż polski służący porozumieniu, przynajmniej komuś, kto śląski pragnie kultywować. A że pragnie, zaświadcza obecność w salonie dwóch książek Szczepana Twardocha.
Rzecz została inteligentnie skrojona przez Roberta Talarczyka (scenariusz i reżyseria), a zagrana bez trzymanki. Warto obejrzeć, choć pewnie nie będzie to łatwe. Spektakl grywany jest rzadko, a przy tym dla tak niewielkiej liczby widzów.