EN

26.01.2022, 12:04 Wersja do druku

Skandynawski wzorzec

„Porce i Lana” wg scenari. Leny Frankiewicz i Tomasza Maśląkowskiego w reż. Tomasza Maśląkowskiego w Teatrze Guliwer w Warszawie. Pisze Katarzyna Tokarska-Stangret, członkini Komisji Artystycznej 28. Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej .

fot. Bartek Warzecha

W Teatrze Lalek Guliwer powstał harmonijny, niemal kontemplacyjny spektakl dla przedszkolaków, który angażuje ich sensorium i uwagę, ale nie przebodźcowuje. Gdyby go z czymś porównać, to może z wydawnictwami dziecięcymi, łączącymi komunikatywność, piękną mowę, ważne tematy z wysmakowanymi projektami książek. Jedna z nich, Tyranozaur i Traktorzystki Tiny Oziewicz (Wydawnictwo Czerwony Konik), stała się podstawą scenariusza napisanego przez Lenę Frankiewicz i Tomasza Maśląkowskiego, będącego też reżyserem spektaklu nazwanego Porce i Lana. Oboje wymyślili wizualną stronę (Maśląkowski scenografię, Frankiewicz światło) inscenizacji osadzonej w pracowni ceramicznej Honoraty, czyli mistrzyni (Honorata Zajączkowska), i Mileny – uczennicy (Milena Kranik). Centralne miejsce zajmuje w niej okrągły stół, na którym formuje się glinę i odkłada gotowe przedmioty, przed wypaleniem i szkliwieniem zdobione rysunkami. Tak pojawią się wymalowane na kubkach tytułowe bohaterki Porce i Lana. Artystki „ożywią” je dla widzów, animując całą serię fajansowych naczyń. Na mniejszych i większych talerzykach, miseczkach, kubkach i czajnikach do herbaty dzieci zobaczą najpierw tylko twarze i sylwetki postaci, a dopiero gdy już oswoją je z imienia, dodane zostaną proste sytuacje, na przykład jazda traktorem w stronę domu.

Biorąc schemat popularnej zabawy, aktorki dynamicznie przemieszczają się po scenie z kruchymi animantami w rękach, wymijając się, skręcając i naśladując przy tym dźwięki pojazdów. Unoszone w górę naczynka zaskakując nawet dorosłego przedstawią historyjkę poklatkowo i wykorzystując zmianę perspektywy. A koncept jest bardzo prosty. Na dnie pierwszego talerza oddalone jeszcze postacie są malutkim rysunkiem pośrodku, na kolejnym obrazek jest większy, jakby dziewczynki się zbliżały, na następnych zmienia się ich usytuowanie względem domu i proporcje elementów. I jak to w dobrej zabawie, początkowo wesołej i zgodnej, nietrudno o konflikt, kiedy ktoś ciągnie zabawkę w swoją stronę i stara się wyrwać drugiemu. W takich okolicznościach Milena przypadkiem upuszcza talerz, który się rozbija, a rozzłoszczona tym mistrzyni wyzywa ją w długiej litanii wymówek od niezguł. Na koniec rzucając straszną dla ceramika klątwę: glina cię przeklina, wychodzi z pracowni. To moment w którym świat realistyczny ustąpi wyobrażonemu, jakby w Milenie zadziałał mechanizm ucieczki od trudnych emocji. Będzie jednak inaczej – nastąpi próba ich rozbrojenia.

Wśród zmiecionych do wiaderka odłamków rozbitego talerza dobiegną jakieś głosy, a po wysypaniu glinianego gruzu na stół, wyłonią się papierowe figurki Lany, potem Porce (podglądając to, Honorata włączy się w działania). W tej sytuacji stół też przestanie być zwykłym stołem – blat zacznie się obracać, niby przeskalowane koło garncarskie. Goniąc coraz szybciej po okręgu i nawołując, dzieci będą usiłowały odnaleźć się po katastrofie, w której straciły dom. Aktorki wsuwają w blat po kolei cztery kwadraty ze sklejki z wyciętym u dołu prostokątem, jakby zabudowa gęstniała, a samo koło przekształciło się w kolejkę elektryczną, która wjechała w miasto i przemyka pod wiaduktami. Kiedy Porce i Lana wreszcie się spotkają, postanowią poszukać nowego domu, sklejka zniknie, na obracającym się teraz powoli okręgu wyrosną zbocza wulkanu z dokładanych jak puzzle elementów. W środku zapali się pomarańczowym ogniem lawa, a dymy i kolorowe filtry zaznaczą tę podróż w czasie. Na zastygłych po chwili skałach (blask ognia gaśnie) pojawią się gumowe przyjazne dinozaury, zabawę przerwie jednak w którymś momencie wielki i rozwścieczony tirex.

fot. Bartek Warzecha

Pośród różnorodnych przedmiotów z gliny oraz narzędzi ustawionych na drewnianych półkach wzdłuż tylnej ściany pracowni, umieszczono retro-radio, które włącza w pierwszej scenie Milena. Dobiega z niego świetna w całym spektaklu muzyka Sambora Dudzińskiego. Tak samo jak sfera wizualna, kreatywnie wykorzystana została warstwa słowno-muzyczna, na którą małe dzieci mają ucho.

Bywa więc na przykład, że nagle kawałek dialogu zostaje wyśpiewany przez aktorki, które zresztą pracowały z kompozytorem nad piosenkami. Gdyby przy tej okazji spojrzeć na afisz spektaklu, zobaczymy te same nazwiska twórczyń i twórców przy różnych polach, co być może przy modelu kolektywnej pracy jest kluczem do tak czystego, jak tu, zestrojenia. Aktorki nawiązują dobry kontakt z małymi widzami, zadają im sensowne w toku akcji pytania: co by tu ulepić, czym posklejać rozbitą porcelanę. Podejmowane razem akustyczne działania zaczynają mieć moc sprawczą, na przykład kiedy silnik traktora się dusi i dopiero powtarzane w odpowiednim rytmie, ale też nieco artystycznie przekształcone „brum, brum”, popycha pojazd do przodu.

Inny od sposobu mówienia aktorek jest – jak w poezji Mirona Białoszewskiego nawiązujący do mowy dziecięcej – język Porce i Lany. Przecież są one figurkami namalowanymi na talerzyku, do tego roztrzaskały się w mak, więc i słowa uległy dezintegracji. „Mydziemy?” pyta Lana, łącząc „my” z „idziemy”, „Kat” – anagramem „tak” potwierdza Porce. „Się wspinamy?” – tu tylko odwrotny szyk, ale „Cię ja cię!” – skleja już o jedną więcej cząstkę z rozbitego na sylaby „Ja cię”. „Eń” – będzie fonetycznym anagramem, Ela super!” – to „Ale super!” i wreszcie „Mod”, czyli upragniony „dom”. Tyleż tu błędu, co skłonności do zabawy. Rozkładanie na dźwięki umożliwia budowanie z nich, jak z klocków, nowych słów. Nie widnieją one w słownikach, lecz wypowiedziane w kontekście i z właściwą intonacją pozostają komunikatywne.

To nie transformacja języka jest przyczyną niepowodzenia komunikacyjnego, ale gniew, złość czy obraza, jak wtedy, gdy Honorata zdenerwowała się na Milenę za stłuczony talerz. Zbliżamy się do finału dzieła obliczonego na możliwości percepcyjne czterolatka (spektakl dedykowany jest dzieciom od lat czterech). Rozwścieczony tyranozaur pożera dziewczynki, lecz krztusi się i pluje z niestrawności, a one kojąc jego ból brzucha, wlewają mu do pyska dzbanek herbaty. Jeden, potem drugi. Z każdym łykiem tirex łagodnieje, kurczy się, wracając do naturalnych rozmiarów, czyli do równowagi. Tak, Milena po wejściu swojej mistrzyni do pracowni też przyniosła jej najpierw herbatę na dobry początek dnia. Jakby to Honorata była udobruchaną bestią, przeprosi teraz swoją uczennicę, zwracając się następnie wprost do dzieci: „Czasem tak jest, że mamy w sobie różne emocje, czasem fajne, a czasem trudne. […] I czasem coś trzaśnie, jak ten talerzyk”.

Spektakl, chociaż mógłby pozostać sam w sobie rodzajem czystej zabawy teatralnej, w finale całkiem niespodziewanie formułuje jasne przesłanie: objaśnia mechanizm pojawiania się emocji, uczy to zaakceptować i podsuwa sposoby, jak oswoić bestię. Choćby na zajęciach ceramicznych. Aktorki biorą do ręki szarą glinkę, ugniatają ją, rozciągają – staje się ona teraz nie tyle tworzywem do wyrobu naczyń, ile plastycznym gniotkiem, pozwalającym „się ubabrać” i rozładować. Rodzice zaś mają do tego celu herbatkę, bo jak śpiewali Jerzy Wasowski z Jeremim Przyborą: „Dopóki Ciebie Ciebie nam pić/ Póty jak w niebie jak w niebie nam żyć/ Herbatko Herbatko Herbatko”.

PORCE I LANA według książki Tiny Oziewicz Tyranozaur i Traktorzystki. Scenariusz Lena Frankiewicz i Tomasz Maśląkowski, reżyseria i scenografia: Tomasz Maśląkowski, muzyka: Sambor Dudziński. Prapremiera w Teatrze Lalek Guliwer w Warszawie 11 września 2021. 

Źródło:

Materiał własny

Wątki tematyczne