"Tosca" w reż. Michaela Gielety w Operze Wrocławskiej. Pisze ks. Andrzej Draguła w "Więzi".
„Tosca” w reżyserii Michaela Gielety przestaje być melodramatem z życia artystów w ostatnim roku XVIII wieku, a staje się przerażająco aktualnym obrazkiem z życia Kościoła. Z tak skrojonego Państwa Kościelnego naprawdę chce się uciec.
Baron Scarpia nosi czarną koszulę z koloratką i czarny mundur z czerwonymi obszywkami, jakie noszą rzymscy prałaci przy swoich sutannach, a Spoletta czarną sutannę z czerwonym pasem i pagonami. To wiele zmienia w wymowie opery. Znamiennie wiele.
Obaj są stróżami policji duchownej albo – jak kto woli – duchowieństwa policyjnego. Tak czy owak, wrocławska „Tosca” przestaje być melodramatem z życia artystów w ostatnim roku XVIII wieku, a staje się przerażająco aktualnym obrazkiem z życia Kościoła. Z tak skrojonego Państwa Kościelnego naprawdę chce się uciec.
Michael Gieleta, reżyser wrocławskiej inscenizacji, nie ukrywa, że jego „Tosca” ma być dramatem politycznym. Nie interesuje go romantyczna miłość. Ta jest tylko niezbędnym elementem dramaturgicznym. Sednem jest jednak uwikłanie władzy w seks i religię, a może nawet – bardziej – uwikłanie Kościoła w seks i władzę. Włoski reżyser polskiego pochodzenia przenosi akcję sztuki do lat 50. XX wieku, ale neorealistyczną stylistykę przełamuje nader symbolicznym ujęciem wątku politycznego, który staje się faktycznie wątkiem religijnym.