„Jestem baba. Rzecz być może o Annie Świrszczyńskiej” w reż. Anny Gryszkówny z Nie Teatru w Białymstoku w Ursynowskim Centrum Kultury „Alternatywy” w Warszawie. Pisze Anna Czajkowska w Teatrze dla Wszystkich.
Urodzoną w 1909 roku w Warszawie polską pisarkę nazywano „Telimeną wyzwoloną”, a Czesław Miłosz uznawał ją za jedną „z najwybitniejszych poetek polskiej literatury współczesnej” (odeszła 30 września 1984 roku w Krakowie). Anna Świrszczyńska – dramatopisarka, prozaiczka, autorka wierszy erotycznych, ale i utworów dla dzieci oraz młodzieży – pozostaje wciąż nieznaną. Kto dziś zagłębia się w jej pełną przeciwności twórczość, bogatą w intymne, osobiste zwierzenia, silnie inspirowaną biografią oraz czasami, w których przyszło jej pisać lirykę i prozę? I właśnie na nią, niedocenianą „babę” zwraca uwagę Katarzyna Faszczewska, aktorka i lalkarka, autorka scenariusza poruszającego monodramu „Jestem baba. Rzecz być może o Annie Świrszczyńskiej”. Tytuł nawiązuje do tomiku poezji wydanego w 1972 roku, a reżyserią spektaklu zajęła się Anna Gryszkówna z Teatru Narodowego w Warszawie, wnikliwie spoglądając swym kobiecym okiem na twórczość Świrszczyńskiej. Spektakl dostrzeżono – ku radości widzów – na XV Tyskim Festiwalu Monodramów i być może dzięki temu część teatromanów bliżej zapozna się z poezją, sięgnie po szalenie różnorodne, drążące otaczającą rzeczywistość obrazowe miniatury literackie Świrszczyńskiej.
Zmysłowość i plastyczność opisów, zwięzłość w sposobie i stylu pisania znaczą wielce zmienną twórczość córki malarza Jana Świerczyńskiego. Muzyczny wieczór poetycki w reżyserii Gryszkówny to dowód szacunku wobec Świrszczyńskiej, głęboki ukłon w kierunku jej subtelnego poczucia humoru, niewymuszonej, kobiecej filozofii życiowej, emocjonalności. Anna to pisarka nieustannie drążąca, na przestrzeni czasu odnajdująca wciąż nowe wyzwania i środki wyrazu. II wojna światowa, przeżycia z okresu Powstania Warszawskiego okazały się i dla niej trudne do opisania – szukała odpowiednich form, które byłyby w stanie oddać ogrom bólu oraz cierpienia, głód i strach, którego doświadczyła ona i inni. Zapewne dlatego tom „Budowałam barykadę” wydano dopiero trzydzieści lat po Powstaniu (w 1974 roku). Lekki chaos spektaklu odpowiada zamysłom aktorki (tylko czy oczekiwaniom widzów również?), a ten styl i dramaturgia najlepiej sprawdza się w interpretacji wojennej poezji – przejmującej, emocjonalnej, wzruszającej. Katarzyna Faszczyńska spaja się z przeżyciami opisanymi przez poetkę, nie boi się „prywatności”, intymności, krzyku, choć koniecznych granic surowości nie przekracza, pozostając wierną strofom i emocjonalności autorki. Aktorka dostrzega bystry zmysł obserwacji, wyczucie szczegółu i podkreśla obrazowość oraz staranność języka, a w stosownych momentach zmienia nawet barwę głosu, pamiętając o temperamencie i upływającym życiu poetki. Stworzyć jedną, mniej lub bardziej spójną kompozycyjnie i interesującą całość z tak różnorodnej twórczości nie jest łatwo, ale Faszczyńska znalazła klucz do opisania rzeczywistości w takiej przypowiastce o życiu. Pisarka jest babą – prababą, terazbabą. Babą przez wieki – kobiecą, zmysłową i pozbawioną wstydu w prezentowaniu intymnych chwil z codzienności. Po prostu babą. Co ciekawe i warte podkreślenia, ta bezpośrednia i bezkompromisowa poetka pierwszy tom wierszy miłosnych wydała w wieku 66 lat i wywołała tym samym skandal. Dziś już tak nie szokuje, jednak odtwórczyni monodramu pięknie oddaje i ten element kobiecej siły, promieniejąc w nim subtelnie acz wyraziście. Idealnie pasują do tego obrazu muzyczne fragmenty i impresje – współcześnie brzmiące, wypełnione prostotą dźwiękowe fascynacje zrodzone z poetyckiej pasji są wzruszające, czasem gorzkie, innym razem pełne humoru czy autoironii, nasycone mniejszym lub większym ładunkiem emocjonalnym. Teksty i muzykę przygotowali Aga Ozon oraz Adrian Kieroński i trzeba przyznać, że wokal Katarzyny Faszczewskiej znakomicie z nimi współgra, dzięki czemu monolog aktorki ani przez chwilę nie wydaje się „suchy” czy monotonny.
Scenografia, elementy bardziej teatralne ilustrują życiorys pisarki, oddając jej zmagania z szarą codziennością. Proste elementy, takie jak skrzynia, miotła z brzozowych witek, cynowa miednica, siatka ziemniaków pasują do zwykłości i szarości. Podniecająca podróż do Warszawy i kawiarnia Ziemiańska, w której czeka ten Tuwim i ten Wierzyński – tu przydadzą się buty na obcasach. Tylko tyle i aż tyle. Wystarczy, by oddać poetyckie opisanie świata pani Anny.
Klimatyczny, intymny, momentami mocno przejmujący spektakl nie jest może przełomowym, ale do mnie trafia. Katarzyna Faszczewska z wdziękiem, z emocjonalną zmysłowością kreśli obraz świata poetki i zachęca do romansu z twórczością Anny Świrszczyńskiej. Z przyjemnością sięgam po nieco zakurzony tomik jej poezji.