W najnowszym numerze miesięcznika "Nad Odrą" (1-6/20) ukazał się artykuł Wojciecha Giczkowskiego o słynnym zielonogórzaninie Ryszardzie Perycie. Pismo założone w 1991 roku przez ks. dra Henryka Nowika dostępne jest także na stronie: www.nad-odra.pl.
Bywalcy Parku Zdrojowego w Nałęczowie, trafiają czasem do kaplicy w stylu góralskim nazwanej Kościołem Rektoralnym mieszczącym się przy ul. Armatnia Góra. To tutaj, ksiądz rektor Emil Nazarewicz zawsze pięknie i patriotycznie mówi do wiernych zgromadzonych w nałęczowskiej kaplicy bez względu na to czy jest ich tylko gromadka czy tłum vipów siedzących na ławeczkach obok przybytku kultu. Ksiądz Nazarewicz opowiedział mi historię związaną z czytaniem podczas mszy świętej "Tryptyku rzymskiego" – poematu papieża Jana Pawła II, który jak pamiętamy został wydany w 2003 roku. Lektor w trakcie czytania poczuł, że medytacje ojca świętego zawarte w tych wierszach mogły zostać niezrozumiane przez słuchaczy. Wtedy z ławki powstał obecny na mszy Ryszard Peryt i odczytał cały poemat. Jak wspominał ks. Nazarewicz dopiero wtedy, przy tej interpretacji tekstu, zrozumiał mistycyzm tych wierszy, inspirowanych zapewne poezją św. Jana od Krzyża i to jak może ona być pomocna w modlitwie.
Pochodzący z Zielonej Góry Ryszard Józef Peryt, z zawodu reżyser, aktor, profesor sztuk teatralnych, zasłynął jako twórca inscenizacji oper barokowych, klasycznych i dziewiętnastowiecznych oraz polskich prawykonań oper dwudziestowiecznych.
Jako jedyny na świecie w Warszawskiej Operze Kameralnej zrealizował wszystkie dzieła sceniczne autorstwa Wolfganga Amadeusa Mozarta, a także wszystkie dzieła sceniczne Monteverdiego. Co ciekawe pełnił także funkcję dyrektora artystycznego Sceny Operowej Teatru Narodowego w Warszawie (1996–1997). Mało kto wie, że był oblatem Zgromadzenia Redemptorystów (2011−2019).
Dwukrotnie Polska Opera Królewska gościła w Zielonej Górze. We wrześniu 2018 roku podczas koncertu „Pieśń o Bogu Ukrytym”, dyrektor Ryszard Peryt został uhonorowany nagrodą kulturalną miasta Zielona Góra. Wcześniej w listopadzie 2017 roku pierwszym wydarzeniem realizującym założenia „Opery w drodze” było wystawienie opery Stanisława Moniuszki „Dziady-Widma” w Konkatedrze.
Pierwszą premierą sceniczną nowopowstałej Polskiej Opery Królewskiej były „Dziady-Widma” Stanisława Moniuszki. Wcześniej, w Zaduszki, w bazylice archikatedralnej św. Jana Chrzciciela w Warszawie, chór i orkiestra POK wykonały – w intencji zmarłych artystów – Requiem d-moll Wolfganga Amadeusza Mozarta.
Ryszard Peryt, już w 1996 roku w Operze Narodowej, a wcześniej w Gdańsku, reżyserował „Widma” Stanisława Moniuszki, tym razem w nowej realizacji wystąpił podczas premiery w roli Starego Aktora. Ten właściwie dziś to zupełnie zapomniany utwór, o formie bardziej zbliżonej do kantaty niż opery, cieszył się przed ponad 150 laty ogromną popularnością i był wykorzystywany do organizowania pod zaborami koncertów-benefisów dla uczczenia rocznic powstań narodowych. Prawykonanie utworu odbyło się właśnie w rocznicę zrywu styczniowego, 22 stycznia 1865 roku, w Salach Redutowych Teatru Wielkiego. Koncert-benefis zorganizowała uczennica Chopina, Maria Kalergis, słynna wielka dama z dramatu Norwida.
Bardzo starannie przygotowane przedstawienie idealnie wpisało się w polski listopad. Było świetnie dobranym utworem na inaugurację działalności opery, która ma w nazwie przymiotniki: Polska i do tego Królewska. Moniuszko, choć żył w tych samych czasach co Mickiewicz, nie zetknął się z wieszczem, ale zafascynowany jego twórczością przez całe życie komponował muzykę do jego wierszy. Podobnie jak poeta inspirował się folklorem. Dlatego też w „Dziadach-Widmach” słyszymy bardzo wyraźnie brzmienie piosenek ludowych i zamawianek rodem z kościoła unickiego.
Ryszard Peryt specjalnie zestawił w nazwie inscenizacji dwa tytuły - Dziady i Widma, albowiem romantyczna kantata nie mogła być nazwana z powodu carskiej cenzury tak jak oryginał Dziadami. Utwór jest złożony z pięciu muzycznych obrazów połączonych recytacjami i refrenami chóru, czyli stanowi pełny tekst „Dziadów wileńsko-kowieńskich” wraz z wierszem „Upiór” i dodanym przez reżysera fragmentem „Inwokacji” z „Pana Tadeusza”. Dało to w efekcie bardzo polskie w charakterze dzieło o ludowym i przepełnionym wiejskimi zabobonami charakterze, mocno jednak odwołujące się do wiary rzymsko-katolickiej oraz wyraźnie umiejscowione w kulturze chrześcijańskiej. O dziwo, owe wierzenia i obrzędy wcale nie są od nas tak bardzo odległe, bo bajki, powieści i filmy o nieboszczykach, widmach i wampirach stanowią obecnie bardzo duży segment kultury popularnej.
Nie takie chyba jednak było zamierzenie inscenizatorów. W listopadzie przypomnieli źródła naszej kultury romantycznej w jej najlepszej wersji, podanej przez doskonały zespół artystów w inscenizacji może trochę klasycznej, ale przecież miejsce, czyli Teatr Królewski w Łazienkach, nie bardzo nadawał się do eksperymentowania. Ukryte światła powodowały, że wykonawcy bardzo często śpiewali w głębokim cieniu, a część podzielonej orkiestry grała prawie niewidoczna w orkiestronie (wszystkie smyczki). Za to druga część zespołu lśniła złotem instrumentów na scenie, obok specjalnie utworzonego pośrodku korytarza dla śpiewaków..
W drugim przedstawieniu dyrektora Ryszarda Peryta w roli Starego Aktora zmienił asystent reżysera, znakomity śpiewak Sławomir Jurczak. Doskonale uzupełnił najmocniejszą postać zespołu, czyli Adama Kruszewskiego, który z roli Guślarza wyciągnął esencję Mądrego Polaka. Trochę przypominał Jana Pawła II, trochę wymarzonego dziadka, nawet gdy rozmawiał ze strasznym upiorem potrafił być ciepły i elegancki. Podobać się mogła także w roli dziewczyny Julita Mirosławska, która bardzo udanie zagrała pełną liryzmu postać Pasterki, ponoszącej karę za swą oziębłość wobec zakochanych w niej chłopców. Duet Guślarza i Zosi („Na głowie ma kraśny wianek”), czyli najpopularniejsza chyba część „Dziadów”, spopularyzowana w pop-kulturze przez Kazika Staszewskiego, uzmysłowiła słuchającym, jak doskonale znamy dzieło wieszcza i jak idealnie jego liryzm jest oddany w muzyce skomponowanej przez ojca opery narodowej.
Każdy z siedzących wówczas na niezbyt wygodnych fotelikach barokowego cacka, w Teatrze Królewskim, zastanawiał się, jak w przyszłych inscenizacjach pomieści się na scenie cała orkiestra i wykonawcy. Wątpliwości rozsiał wicepremier, Minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego Piotr Gliński, który pytany po spektaklu przez dziennikarzy podkreślił, że spektakle odbywają się w Teatrze Stanisławowskim. – „To unikat. Na świecie nie ma tego typu instytucji, bo te które są, nie są autentyczne. Tu udało się zachować zabytek, który jednocześnie, co pewien czas, będzie mógł służyć także kulturze i muzyce” – ocenił szef MKiDN. – „Myślę, że możemy być bardzo zadowoleni i dumni z tego, że mamy nową instytucję kultury, która będzie sprawiała nam wszystkim przyjemność, ale i wychowywała” – dodał Gliński. Taka też była zapewne ocena i nadzieja widzów, którzy gromkimi oklaskami dziękowali artystom za niezwykłe przeżycia dostarczone im podczas premierowych przedstawień.
„Oratorium minorum – Pieśń o Bogu ukrytym” Polska Opera Królewska przygotowała na początek swojego drugiego sezonu artystycznego. Debiutancki poemat Karola Wojtyły z 1944 roku stał się inspiracją dla działalności kompozytorskiej Włodka Pawlika, jedynego polskiego laureata „Grammy”. Młodzieńczy poemat przyszłego papieża to dialog poety z Bogiem, a muzyka – specjalnie stworzona do tego utworu przez słynnego jazzmana – doskonale uzupełniła sens słów poety. Ryszard Peryt w swoich wypowiedziach podkreślał, że utwór zawiera wiele inspirujących myśli, które wykonawcy chcą przekazać słuchaczom. Oratorium zaprezentowane przez Polską Operę Królewską po raz pierwszy w kwietniu 2018 r., w Bazylice św. Krzyża spotkało się z entuzjastycznym przyjęciem publiczności. Przypomnienie oratorium w Świątyni Opatrzności Bożej w Wilanowie odbyło się w 40. rocznicę wyboru kardynała Karola Wojtyły na papieża.
Wilanowskie wydarzenie współtworzył kompozytor Włodek Pawlik ze swoim triem jazzowym oraz Orkiestra Polskiej Opery Królewskiej pod dyrekcją Tadeusza Karolaka. Zespołom towarzyszyli soliści: Aneta Łukaszewicz, która przejmująco zaśpiewała swoje partie, i Witold Żołądkiewicz, o doskonałym, przekonującym głosie i niezwykłej u śpiewaków umiejętności aktorskiej interpretacji tekstu. Fragmenty poematu oraz innych utworów Karola Wojtyły wspaniale recytował Ryszard Peryt. Jego interpretacje idealnie pasowały do zdjęć wyświetlanych na ścianie kościoła. Teatralny dramatyzm pieśni Pawlika mieszał się z poetyckimi fragmentami muzyki o niemal popowym brzmieniu. Trio jazzowe zaś bardzo dobrze zgrało się ze znakomitym śpiewem chóru i perfekcyjną grą orkiestry Polskiej Opery Królewskiej.
23 października 2018 roku w Bazylice św. Krzyża w Warszawie orkiestra instrumentów dawnych Capella Regia Polona, pod dyrekcją Krzysztofa Garstki, premierowo wykonała oratorium „Mesjasz” Georga Friedricha Haendla. W zamyśle Ryszarda Peryta, autora scenariusza i reżysera widowiska, który od lat nosił się zamiarem wystawienia przedstawienia, miało ono zachęcać do medytacji nad znakami przekazanymi nam przez papieża Jana Pawła II. Tryptyk papieski Peryta „Totus tuus” był ilustrowany zdjęciami, których rola była podobna do oddziaływania na widza ikon w tradycji chrześcijańskiego Wschodu. Miały one wskazać nam miejsca obecności Boga i źródła jego łaski.
Orkiestrze towarzyszył chór Polskiej Opery Królewskiej, który choć złożony w części z solistów, zabrzmiał bardzo pięknie i poruszająco – zwłaszcza w „Alleluja”. Jak zawsze część widzów, zgodnie z angielską tradycją wprowadzoną przez króla Jerzego II, wysłuchała tego fragmentu na stojąco. W ten niezwykły wieczór w Bazylice Świętego Krzyża wystąpili najsłynniejsi soliści opery: Marta Boberska, Anna Radziejewska, Sylwester Smulczyński i Andrzej Klimczak. Artyści śpiewali na podwyższeniu i byli ubrani w liturgiczne ornaty. W tle, na wielkim telebimie, pojawiały się odpowiednio dobrane obrazy pozwalające lepiej zrozumieć wyświetlany po polsku tekst Oratorium.
Barokowe wykonanie najsłynniejszego utworu religijnego, zwłaszcza na starych instrumentach, miało w sobie wiele magnetyzmu. Zwłaszcza sekwencja „Alleluja” kończąca II część utworu. Także tym razem pięknie zaaranżowane wykonanie wkomponowało się idealnie we wnętrze słynnego kościoła i zwieńczyło obchody rocznicowe poświęcone papieżowi – Polakowi.
Ryszard Peryt nazwał stworzoną przez siebie Polską Operę Królewską teatrem wędrującym. Ta zaskakująca nazwa, dobrze oddaje charakter jej działań, które przybliżają ten niezwykły zespół widzom w różnych częściach Polski. Ponadto, co warto podkreślić, „królewscy” artyści przywracają liturgiczny charakter wielu kompozycjom. „Mesjasz” nie był pomyślany przez Haendla jako utwór zaliczany do muzyki kościelnej, to jego dramatyzm muzyczny – w przestrzeni Bazyliki Mniejszej w Warszawie – nabrał nowego wyrazu i przeniósł słuchacza wprost w czasy Baroku.
Tak jak kiedyś, w latach 70. ubiegłego wieku, w Teatrze Muzycznym w Słupsku, tak w grudniu 2018 w Polskiej Operze Królewskiej reżyser Ryszard Peryt i słynny dyrygent Grzegorz Nowak wspólnie przygotowali inscenizację opery. Tym razem ich wspólnym dziełem był "Straszny dwór" zrealizowany w związku z Rokiem Moniuszkowskim ustanowionym przez Sejm RP. Jak powiedział na konferencji prasowej przed premierą dyrektor opery, było to jego trzecie podejście do tego dzieła. Dwa wcześniejsze - w Łodzi i Warszawie - odwołała cenzura. Czy obecne przedstawienie pokazane w maleńkim Teatrze Stanisławowskim byłoby także w tamtych czasach przedstawieniem odrzuconym z powodów politycznych? Na pewno. Duchowa uczta przygotowana przez artystów Polskiej Opery Królewskiej to był konsekwentny teatr Ryszarda Peryta, z założenia autorski, o mocnym wydźwięku patriotycznym, czyli narodowym i religijnym. Nie było takiego drugiego teatru w Polsce i może na świecie. To osobiste przedstawienie oparte na wskazówkach ukrytych w partyturze i libretcie, które jest sposobem na pokazanie myślenia o ojczyźnie, przyjaciołach, o swoim domu - powiedział na konferencji reżyser.
Stanisław Moniuszko swoje dzieło wywiódł z tradycji polskiego romantyzmu, czyli z "Dziadów" i "Pana Tadeusza" Adama Mickiewicza. Załamany klęską powstania styczniowego stworzył dzieło ku pokrzepieniu polskich serc i zapisał to muzycznie w partyturze. Prapremiera "Strasznego dworu" odbyła się w Warszawie 28 września 1865 roku, ale opera została zdjęta z afisza zaledwie po trzech przedstawieniach, a rozentuzjazmowana publiczność znów musiała czekać na dzieło o tak wielkim ładunku patriotyzmu.
Ryszard Peryt realizował swój teatr za pomocą minimalistycznych środków wyrazu. Stawiał na wielkich artystów, którzy potrafili wywołać wśród publiczności głębokie wzruszenia. Już podczas uwertury zobaczyliśmy na kurtynie słynne obrazy Artura Grottgera z cyklu "Polonia", upamiętniające sceny z roku 1863. Nie mogąc walczyć w powstaniu, malarz stworzył dwie serie rysunków zadedykowanych temu wolnościowemu zrywowi. Skromną scenografię zainspirowaną słynną wystawą "Polaków portret własny" uzupełniały przepięknie wystylizowane stroje Marleny Skoneczko. Dominująca czerń nie była narzuconym sobie przez kostiumografkę ograniczeniem wynikającym z modernistycznego potraktowania opery, ale nawiązaniem do ubiorów noszonych przez Polki i Polaków tuż po powstaniu. Płonący w tle sceny dom był to symbol potrzeby zrywu wolnościowego, kiedy ojczyzna w potrzebie.
Zrozumienie intencji reżyserskich Peryta było łatwe, bo soliści i wspaniały Chór Polskiej Opery Królewskiej, przygotowany przez Liliannę Krych, dołożyli starań, aby przekaz był zrozumiały dla każdego. Bohaterem przedstawienia był wspaniały czołowy polski baryton Adam Kruszewski w roli Miecznika. Śpiewając "Kto z mych dziewek serce której", przypominał o roli ojca w rodzinie. Współczesnemu społeczeństwu przeżywającemu ekspansję wolności osobistej, która osłabia więzi familijne, mogło się to wydawać kompletnie passé. Kruszewski ujął swoją doskonałą interpretacją roli, czystością śpiewu, dykcją i szlachetnością zachowania scenicznego. Może to po staropolsku, ale taka gra przekonała nie tylko starsze panie z widowni, ale całą zgromadzoną publiczność.
Partie panien na wydaniu zaśpiewały znakomicie dobrane do roli Hanny i Jadwigi - Gabriela Kamińska i Monika Ledzion-Porczyńska. Obie zachwyciły nas swoimi znakomitymi głosami, ale przede wszystkim urokiem panien na wydaniu, które w ich interpretacji przekonywały widzów do swojego patriotyzmu, ale też urody i inteligencji. Jak takim pannom mogli nie ulec rycerscy Stefan i Zbigniew? Leszek Świdziński stworzył rolę Stefana, wykorzystując swoje doświadczenie jako bardzo wszechstronny tenor i miły dla oka widza amant. Wielkie oklaski otrzymał na premierowym przedstawieniu za rewelacyjne wykonanie "Arii z kurantem". Natomiast drugim uczestnikiem patriotycznego przyrzeczenia ("Nie żenić się, aby w każdej chwili być w gotowości na wezwanie Ojczyzny - Dobrze, dobrze, panie bracie..."), był Wojciech Gierlach - nasz doskonały bas, który obdarzył kreowaną przez siebie postać Zbigniewa młodzieńczą zawadiackością i uśmiechem. Podobnie, bo z czułością i lekką wesołością, potraktowała swoje partie znakomita Aneta Łukaszewicz. Wielkie brawa zebrał Sylwester Smulczyński za rolę przekomicznego Damazego.. Do partii klucznika Skołuby zaproszono Remigiusza Łukomskiego i słynna aria zabrzmiał przepięknie. Jako Maciej - towarzysz wojenny - wystąpił Witold Żołądkiewicz.
Orkiestrę Polskiej Opery Królewskiej poprowadził Grzegorz Nowak, od lat partner artystyczny Ryszarda Peryta. Jeszcze hen od czasów wspólnej pracy w Słupsku. Ten znakomity dyrygent pieczołowicie pilnował, aby zarówno widz, jak i wykonawca usłyszeli każdy element muzyki Moniuszki, w tym te najważniejsze, czyli odwołania do polskiego patriotyzmu i folkloru.
Zakończenie opery zaskoczyło wszystkich. Trzeba to było zobaczyć, aby zrozumieć, jak za pomocą nowoczesnych środków wyrazu artystycznego twórca przedstawienia przypomina o tradycyjnych polskich wartościach. Zygmunt Bauman napisał o dzisiejszych czasach: "Bóle, rozterki, zgryzoty typowe dla ponowoczesnego świata lęgną się w społeczeństwie, które oferuje ekspansję wolności osobistej w zamian za kurczenie się zakresu bezpieczeństwa jednostkowego losu. Zgryzoty ponowoczesne rodzą się z wolności, nie z ucisku". Moniuszko i Chęciński napisali operę o losie Polski zniewolonej, ale także o ludziach charakteryzujących się cechami, o których śpiewał Miecznik. Prawdziwy Polak "Musi dzielnym człekiem być, Mieć w miłości kraj ojczysty, Być odważnym jako lew, Dla swej ziemi macierzystej, Na skinienie oddać krew". Człowiek ponowoczesny o tym nie wie lub nie pamięta. Dlatego właśnie Ryszard Peryt przypomniał zabieganym rodakom o tych patriotycznych wartościach i taka była generalna wymowa tego przedstawienia.
To była ostatnia realizacja operowa wielkiego twórcy. Zmarł 23 stycznia 2019 w Warszawie, w pełni sił twórczych, w czasie gdy pełnił funkcję stworzonej przez siebie Polskiej Opery Królewskiej (2017−2019), po długiej i ciężkiej chorobie nowotworowej. Uroczystości pogrzebowe odbyły się w bliskiej jego sercu Świątyni Opatrzności Bożej w Warszawie. Zmarłego artystę pochowano w Panteonie Wielkich Polaków, w tymże kościele. Zaplanowano początkowo, że Ryszard Peryt spocznie w kwaterze Redemptorystów na Cmentarzu Wolskim. Zadecydowano jednak, że profesor Akademii Teatralnej spocznie w Panteonie Wielkich Polaków Świątyni Opatrzności Bożej.
29 października 2019 został ustanowiony patronem Szkoły Podstawowej nr 6 w Zielonej Górze.
Dzisiaj, zainagurowaną przez niego drogę kontynuują jego następcy i przyjaciel z dyrektorem Andrzejem Klimczakiem na czele. Artyści inspirują się pracą swojego pierwszego dyrektora i nadają jej nowe znaczenia.