EN

5.12.2024, 10:16 Wersja do druku

„Romeo i Julia” – muzyczna sztuka cmentarna w Capitolu

„Romeo i Julia” Szekspira w reż. Jana Klaty we wrocławskim Teatrze Muzycznym Capitol. Pisze Krzysztof Antonik na teatrealnie.pl 

fot. Łukasz Giza, mat. teatru

Spektakl to spore zaskoczenie

Wybierając się do Capitolu na spektakl Jana Klaty, spodziewać się musimy niemałego zaskoczenia. Pierwszy akt otwiera pieśń przyodzianego w złote szaty Ducha Werony (Emose Uhunmwangho), który swą pieśnią zwiastuje to, co wydarzyć się ma na oczach widzów.

Na scenę wchodzą ubrani w zjawiskowe stroje przedstawiciele zwaśnionych rodów Montecchich i Capulettich, rywalizując niczym na wybiegu modowym o to, kto „ubiera się u Prady”. Za kostiumy, reżyserię świateł oraz nieszczęsną scenografię, o której wspomnę później, odpowiedzialny jest Mirek Kaczmarek. Ubiór postaci doskonale komponuje się z nowoczesnością sztuki i w zdecydowany sposób odchodzi od klasycznych inscenizacji dramatu.

Scenografia – dlaczego „nieszczęsna”?

W szkole co prawda uczono, by nie uśmiercać postaci, której życiorys prezentujemy w referatach już na samym początku… Jednak innego zdania byli twórcy spektaklu. Każdy wie, że zakazana miłość tytułowych kochanków, Romea i Julii, pochodzących z pałających do siebie wzajemną nienawiścią rodów Montecchich i Capulettich położy kres ich życiu. Skoro więc kres, to i pogrzeb. Skoro pogrzeb, to korowód żałobników, a ten właśnie korowód prowadzi nas na cmentarz i do kamiennych nagrobków. I to właśnie pośród tych nagrobków widzowie będą znajdowali się przez cały czas trwania spektaklu – a szkoda…

Grobową scenografię ratowały poniekąd całkiem niezłe projekcje wideo Natana Berkowicza, które momentami genialnie dopełniały, a wręcz tworzyły brakujące elementy scenografii. Budując atmosferę miejsc, współgrając z muzyką Endy’ego Ydena (Andrzeja Strzemżalskiego) uwidaczniały emocje kłębiące się w głowach bohaterów. Bez nich kamienne krzyże bez wątpienia pogrzebałyby odbiór spektaklu żywcem.Niestety, jak mówi stare polskie przysłowie „co za dużo, to nie zdrowo”, nowe media w teatrze, a już szczególnie w nadmiarze potrafią zepsuć odbiór, zakrywając to, co faktycznie dzieje się na scenie. Aktorzy zdawali się momentami gubić w komputerowych projekcjach, a sam odbiór stawał się zwyczajnie przytłaczający.

Mniej więcej w połowie spektaklu, gdy nic w kontekście scenografii się nie zmieniało, trochę ironizując pomyślałem, że przy odrobinie wyobraźni, zmianie charakteryzacji aktorów, postawieniu na proscenium kilku wydrążonych dyń i zmianie świateł, mógłby powstać naprawdę interesujący spektakl halloweenowy. To jednak być może tylko moja wyobraźnia.

Powróćmy więc do faktów – obsada

Na scenie zobaczyć można aktorów ze stałego zespołu Teatru Muzycznego oraz artystów ze Studium Musicalowego Capitolu. Romeo w sztuce w reż. Jana Klaty jest równie rozwydrzony co zakochany – najpierw w Rozalinie (Ewa Szlempo-Kruszyńska), póżniej w Julii.

Zjawiskowy Jan Kowalewski sprostał niełatwemu zadaniu, prezentując widzom pełen wachlarz emocji i huśtawkę nastrojów. Dobra w odbiorze, choć niełatwa rola. Klaudia Waszak wciela się w rolę Julii. Z jednej strony nieświadomej pułapek dorosłego życia dziewczyny, którą rodzice chcą wydać za Parysa, z drugiej prezentującej dojrzałość w podejmowaniu decyzji, mającej determinację do walki o miłość i ukochanego. Kontrastuje z postacią Romea i potrafi wzruszyć widza. Wielkie brawa!

Pragnę zwrócić również uwagę na Mateusza Kierasia w roli Parysa, który pokazem tanecznych zdolności, niczym w tańcu godowym, prezentuje swoją kandydaturę do ręki Julii głowie rodu Capulettich (w tej roli Cezary Studniak). Od momentu wejścia na scenę, Parys wprowadza do spektaklu humor i zupełnie nową energię. I za to właśnie Parysowi dziękuję!

Oglądając spektakl, można odnieść wrażenie rozdźwięku pomiędzy projekcjami i muzyką, a tym, co aktorzy próbowali wyśpiewać. Muzyka niekiedy pozbawiona głównej linii melodycznej stawała się raczej tłem do partii wokalnych, a po wyjściu z teatru w głowie pozostaje pustka. Capitol zdążył rozpieścić nas tym, że po jego spektaklach w pamięci pozostaje choć jeden utwór, który niczym robak (ang. earworm) nie pozwala przestać nucić fragmentów songów i zachęca do poszukiwań utworów w mediach społecznościowych teatru, w serwisach muzycznych (np. Spotify) lub odwiedzenia Capitolowego sklepiku celem zakupu płyty. Po spektaklu „Romeo i Julia” jesteśmy tego pozbawieni. Znów szkoda…

Podsumowując już całość wrażeń, uważam że warto wybrać się na „Romea i Julię” do Capitolu, by docenić ogrom pracy włożony przez cały zespół w stworzenie spektaklu i samodzielnie dokonać jego subiektywnej oceny. Być może prace nad spektaklem, jako nad plastyczną formą przedstawianą zawsze „tu i teraz” na oczach publiczności, będą kontynuowane, by zminimalizować niedociągnięcia, a popremierowy zawód zmieni się w zachwyt nowoczesną pod względem przekazu i wykorzystanych środków formą. 

Tytuł oryginalny

„Romeo i Julia” – muzyczna sztuka cmentarna w Capitolu

Źródło:

teatrealnie.pl
Link do źródła

Autor:

Krzysztof Antonik

Data publikacji oryginału:

22.10.2024