EN

27.12.2021, 15:43 Wersja do druku

Rodowód

"Kordian i cham" wg Leona Kruczkowskiego w reż. Joanny Bednarek w Teatrze Polskim w Poznaniu. Pisze Adam Domalewski w portalu Teatrologia.info.

fot. Monika Stolarska

Bardziej niż o tematyce klasowej – jak był zapowiadany – Kordian i cham wydał mi się spektaklem pokoleniowym. Debiutująca reżyserka Joanna Bednarczyk wraz z (w większości młodym stażem) zespołem aktorskim stworzyli przedstawienie aktualne, może i nawet zaangażowane, ale przede wszystkim dotykające bolesnej kwestii generacyjnej różnicy. Ten ból próbuje się ze sceny uśmierzyć; Kordian i cham ­– co jest rzadkością w dzisiejszym teatrze – ma wymiar koncyliacyjny (a nie rozliczeniowy czy prześmiewczy).

W różnych konfiguracjach (córka i ojciec, córka i matka, ojciec i syn) powraca w spektaklu temat całkowitej różnicy doświadczeń. Pokolenie dzisiejszych pięćdziesięcio- i sześćdziesięciolatków żyło w innym świecie – ograniczonych możliwości i rozmaitych niedoborów – nie tylko materialnych, ale i uczuciowych, sugerują twórcy. Niektórzy nigdy już tego nie nadrobili – i trudno się im dziwić, należy raczej współczuć i starać się jakoś pomóc. Widzimy więc syna (Alan Al-Murtatha) starającego się nakłonić matkę (Ewa Szumska), by przestała oglądać ten sam serial, który śledzi od kilkunastu lat. Ta jednak nie widzi takiej potrzeby. Widzimy też córkę (debiutująca na scenie Aleksandra Samelczak) próbującą uzmysłowić matce (Kornelia Trawkowska) – bez żalu i bez pretensji – że w międzypokoleniowym transferze przekazała jej emocjonalny chłód. Matka nie może pojąć, o co jej właściwie chodzi.

Pokoleniowa różnica ma w przedstawieniu Joanny Bednarczyk wymiar nie tyle komunikacyjny (co zwykło się na rozmaite sposoby demonizować), lecz dotyczy ogólnego nastawienia do świata przejawiającego się w postawie otwartości i szukania własnego dobra. Starsze pokolenie to pokolenie zalęknione, pokolenie straconych szans i nadmiernego poświęcenia – tak wynika ze zbiorowego portretu wyłaniającego się ze spektaklu. Scena z typowego PRL-owskiego mieszkania, z wersalką i stołem-ławą: ojciec (Jakub Papuga) niby cieszy się na wieść, że córka uzyskała stypendium naukowe i pojedzie na rok do Chin, ale w gruncie rzeczy jest pełen obaw i uprzedzeń względem tego całego Szanghaju (skąd przecież wszystkie te wirusy wyszły). Ta scena jest prześmieszna, ale nie jest cierpka – odnajdujemy w tym portrecie zalęknionego ojca czułość wobec jego zamkniętej postawy, jakiś rodzaj ciepła i zrozumienia. Tym bardziej że po chwili – w rozmowie z kolegą od kieliszka – ten sam ojciec będzie popisywał się sukcesami córki i w niczym nie będzie już dostrzegał problemu. To jedna z najbardziej znajomo brzmiących scen w tym spektaklu.

Jego ton zmienia się, ale tylko nieco, w dalszej części, gdy pojawia się temat uzależnienia od alkoholu. Przecięty na pół inny stół, stojący w centrum sceny, zostanie złożony, jedno skrzydło wyląduje postawione na drugim do góry nogami. To wymowny znak – nie wszystko oczywiście da się zaleczyć, wybaczyć, usprawiedliwić. Jedna z postaci mówi o ciągłym napięciu odczuwanym w ciele. Bo oczywiście problemy nie dotyczą tylko tamtego pokolenia – nadal trwają i przeszkadzają w karierze i w życiu. Poza tym w najlepsze utrzymują się uprzedzenia – choćby względem ludzi z prowincji. Ilustruje to (może nazbyt dobitnie) scena rozmowy kwalifikacyjnej, w której młody, pełen zapału projektant (świetny Konrad Cichoń) zostaje wyśmiany i odrzucony ze względu na swoją rzekomą małomiasteczkowość przez wielkomiejską menadżerkę (Szumska). Nieco podobny wydźwięk ma – pełna środowiskowych aluzji – rozmowa młodej aktorki (Trawkowska) z dyrektorką Starego Teatru (Szumska) na temat jej angażu do tej placówki. Dyrektorka nie dopuszcza do siebie myśli, że ktoś może jej odmówić, nawet jeśli zdążył podpisać inną umowę, a już szczególnie nie może pojąć, że aktorkę interesuje „kolektywny lokalny teatr”.

fot. Monika Stolarska

Z powieści Leona Kruczkowskiego – rozgrywającej się w okresie powstania listopadowego – zostaje niewiele. Oglądamy w zasadzie tylko pojedyncze rozmowy między Kazimierzem Deczyńskim (Cichoń) a panem Czartkowskim (Al-Murtatha) – sceny te zostały zresztą wydzielone od innych: umieszczone w rogu sceny, zagrane tyłem do publiczności i rzutowane za pośrednictwem kamery na ekran. Tematyka tych rozmów jest mimo wszystko czytelna – to rozłam między Polską „chłopską” a „szlachecką”, między interesami jednych i drugich. To także tresowanie poddanych do roli biernych i pogodzonych ze swym losem przedstawicieli nienaruszalnego ładu, którym przypadła w udziale najniższa pozycja. Deczyński nie ma okazji się zbuntować – ale czy musi ją mieć? Przez obecny w tych scenach humor, przez dystans do przeszłości (odwrócenie plecami sugerujące, że to wszystko już było), przez przezwyciężenie klasowej hierarchii – przez to wszystko wydaje się, że „tu i teraz” jesteśmy jednak w zupełnie innym punkcie historii. O niechlubnej przeszłości świadczą już tylko rodowe „antyki” zawieszone na ścianie: drewniane protezy nóg, pęk wielkich kluczy, jakieś prymitywne narzędzia do pracy. One wciąż straszą, ale to już raczej widma przeszłości.

Choć oczywiście dzisiejsze bolączki także mają swój wymiar ekonomiczny, materialny – tak jak i kiedyś wynikają z nierówności i wyzysku. Przypomina o tym scena, w której artystka (Szumska) emocjonalnie wykrzykuje, że nie ma za co naprawić dachu w swoim mieszkaniu-garażu. Wcześniej aktorka – ubrana w tandetną sukienkę, obwieszona tanią biżuterią – zawodzi smutną piosenkę. Ta scena to także wyraźna aluzja do uposażenia nauczycieli i sytuacji szkolnictwa w Polsce – jeden z niewielu tak wprost wyrażonych komentarzy obecnych w spektaklu. Zubożenie, o którym słyszymy w tej scenie, przekłada się na wstyd i poczucie niższości odczuwane przez bohaterkę. W tej scenie jedynym pocieszeniem jest przedrzeźnianie nowobogackiej kuzynki.

W spektaklu dzieje się naprawdę dużo – częste są zmiany sytuacji, planów, postaci. Te ostatnie siłą rzeczy muszą być szkicowe, ale na szczęście pozostają nośne i niekarykaturalnie zagrane. Mam natomiast wrażenie, że tematów twórcy podjęli trochę zbyt wiele – pojawia się jeszcze choćby kwestia intelektualnego snobizmu – i w konsekwencji nie wszystkie zostały wystarczająco rozwinięte (na przykład wspomniany alkoholizm domagałby się więcej scenicznej uwagi). Niemniej spajającym wszystkie odsłony spektaklu tematem wydaje się przejmująca refleksja nad straconymi szansami i złamanymi życiorysami pokolenia 50+. My, którzy z takich nieuprzywilejowanych domów wyszliśmy, możemy jednak obecnie pozastanawiać się, jakie ten ojciec właściwie miał hobby albo co mogłaby osiągnąć matka, jeśliby było ją stać na rozwinięcie swoich ambicji i pasji… I chyba (wtedy) jakoś nam lżej.

Naprawdę świetnie, że w Kordianie i chamie twórcy w osobisty i delikatny sposób zajęli się naszymi rodowodami.

Tytuł oryginalny

RODOWÓD

Źródło:

„Teatrologia.info”

Link do źródła

Autor:

Adam Domalewski

Data publikacji oryginału:

16.12.2021