„Rewizor” Nikołaja Gogola w reż. Łukasza Kosa w Teatrze Imka w Warszawie. Pisze Pisze Rafał Turowski na stronie rafalturow.ski.
Komedia, o czym niekiedy się zapomina, momentami bardzo zabawna, wbrew pozorom wierna oryginałowi, a owe pozory – to zaiste pozbawiona hamulców zabawa tekstem, formą, możliwościami i umownością teatru.
Zwróćmy uwagę, że mamy na scenie zaledwie sześcioro aktorów, gdy tymczasem Gogol raczył dać pracę aż dwudziestu kilku, więc nasza szóstka wije się jak w ukropie, żeby zdążyć ze zmianą kostiumu. I zdąża, cóż, do któregoś momentu w ostatnim akcie… - ale może nie będę psuł tej niespodzianki. Rzecz jest i klasyczna – z pięknie przygotowanymi kostiumami i staranną charakteryzacją, i - nowoczesna – nie zabrakło w IMCE kamery, której operator znakomicie radzi sobie w roli Osipa, sam zaś reżyser raczył obsadzić się w roli Chlestakowa – i obaj panowie jako jedyni z ról swoich zasadniczo nie wychodzą. Okropnie śmieszne są pp. Krystyna Tkacz i Joanna Niemirska w rolach odpowiednio córki (sic) i żony Horodniczego, ale – jak wspomniałem – najwięcej radości daje publiczności obserwowanie teatru in statu nascendi, doklejanie złośliwie odpadających wąsów, markowanie kostiumów, których się nie zdążyło włożyć, wyraźne przeciąganie kwestii, żeby partnerzy zdążyli się przebrać, czy – wreszcie – suflowanie tekstu, zupełnie nieteatralnym szeptem, zresztą – ta nie-rola suflera przechodzi z postaci na postać, z aktora na aktora, tak, że zdezorientowania publiczność już nie wie, czy ta pomoc od suflera była potrzebna czy też to też taka zabawa…
Czy w tym szaleństwie jest metoda? Jest. Bawiłem się znakomicie.