Marzenie Wyspiańskiego o teatrze ogromnym wzmaga wtedy moją tęsknotę jeszcze silniej za teatrem prawdziwym i pięknym – za sceną wielkiego artyzmu, głębokich myśli, wzruszeń i uniesień, szlachetnego ducha - pisze Temida Stankiewicz-Podhorecka w miesięczniku "Wpis".
Inne aktualności
- Francja. Aktorka Elizabeth Duda: chcę wypełnić lukę w obecności poezji Miłosza we Francji 21.12.2024 12:43
- Kraków. Projekt „Kultura – pomimo ciemności i ograniczeń 2024” 21.12.2024 11:27
- Lublin. Gruziński balet, Koncert Wiedeński i noworoczne widowisko w CSK 20.12.2024 17:42
- Warszawa. Fundacja Ivana Wyrypajewa Teal House otworzyła program „Art Integration” 20.12.2024 17:35
- Olsztyn. Spektaklem „Setka Jaracza” teatr obchodzi podwójny jubileusz 20.12.2024 17:02
- Warszawa. „Urodziny Leśmiana”. Koncert relaksacyjny, czytanie performatywne i debata 20.12.2024 16:55
- Dolnośląskie. Teatralne królestwo ustanowiono w Nowinie 20.12.2024 16:35
- Warszawa. Nie żyje Svitlana Oleshko 20.12.2024 14:45
- Kraj. Nowy balet „Dziadek do orzechów i Król myszy” z Opery w Zurychu 20.12.2024 14:29
- Warszawa. O ekologii w operze. Dokumentacja opery „Szczur i Drzewo” 20.12.2024 13:25
- Warszawa. Dramat. I co? Tłumaczenia teatralne. Spotkanie w ramach cyklu „Książka w teatrze” 20.12.2024 13:19
- Lublin. Premiera „Cyberiady” 20.12.2024 13:10
- Toruń. Internetowa premiera filmu dokumentalnego z okazji 10-lecia Teatru Muzycznego 20.12.2024 11:30
- Warszawa. Reportaż z pokazu „Sprawa Dantona. Rekonstrukcja” w niedzielę na VOD Teatru Powszechnego 20.12.2024 11:29
„Teatr mój widzę ogromny, wielkie powietrzne przestrzenie, ludzie je pełnią i cienie” – te słowa Stanisława Wyspiańskiego przychodzą mi na myśl co roku 27 marca, gdy obchodzony jest Międzynarodowy Dzień Teatru. Napływają one niezmiennie i tym natarczywiej, im bardziej stan dzisiejszego teatru ulega zepsuciu. Marzenie Wyspiańskiego o teatrze ogromnym wzmaga wtedy moją tęsknotę jeszcze silniej za teatrem prawdziwym i pięknym – za sceną wielkiego artyzmu, głębokich myśli, wzruszeń i uniesień, szlachetnego ducha.
Tegoroczne obchody miały wprawdzie charakter jubileuszowy z racji 60-lecia Międzynarodowego Dnia Teatru, ale kontekst covidowy, ba! kolejny lockdown, zupełnie jak w roku ubiegłym, uniemożliwił gromadne świętowanie, uczestniczenie w spektaklach na żywo, oddychanie atmosferą sceny. Cała aktywność przeniesiona została więc znów do Internetu, zmieniając typ relacji interpersonalnych na wirtualne, a wspólnotę na odosobnienie przed ekranem.
Międzynarodowy Dzień Teatru ustanowiony został w 1961 r. z inicjatywy afiliowanego przy UNESCO Międzynarodowego Instytutu Teatralnego (International Theatre Institute , w skrócie: ITI). ITI jest organizacją pozarządową, powstał krótko po II wojnie światowej, w 1948 r., w Pradze. Wśród ośmiu państw założycieli była Polska. Główny sekretariat Instytutu mieści się w Paryżu. Celami, które przyświecały organizatorom, było propagowanie na świecie wiedzy o teatrze, a poprzez ośrodki lokalne międzynarodowej współpracy w zakresie życia teatralnego, wymiana informacji, organizowanie ważnych konferencji i sympozjów na temat teatru, przybliżanie międzynarodowej społeczności wagi sztuki teatralnej w życiu człowieka. Międzynarodowy Dzień Teatru obchodzony jest przez ponad sto narodowych centrów ITI rozsianych po całym świecie. Polski Ośrodek Międzynarodowego Instytutu Teatralnego powstał w 1958 r.
ITI z okazji święta Melpomeny publikuje rokrocznie okazjonalne orędzia adresowane do świata teatralnego, które tłumaczone są oficjalnie na wiele języków. Ich tematy są różne, w zależności od aktualnego kontekstu polityczno-społecznego na świecie, czyli od zewnętrznych wydarzeń wpływających na sztukę. Powinno też ono dotyczyć aktualnej sytuacji na świecie samego teatru, jego kondycji artystycznej, intelektualnej, moralnej. W Polsce – nie wiem czy i w innych krajach – istnieje zwyczaj, że jest ono w każdym teatrze odczytywane przed kurtyną przez aktora na chwilę przed rozpoczęciem przedstawienia granego właśnie 27 marca. Jednak już w roku ubiegłym, a także i w bieżącym, ze względu na sytuację pandemiczną, nie było to niemożliwe.
Założenie było takie, że każdego roku orędzie będzie pisane przez innego autora, ale zawsze przez wybitną teatralną osobistość. W praktyce różnie to w rożnych latach wyglądało. Autorów wybiera Międzynarodowy Instytut Teatralny (ITI). Gdy spojrzymy na ich dotychczasową listę, to – jeśli chodzi o opcję światopoglądową – wyraźnie dominuje przechył w lewo. Królują i są lansowane poglądy lewicowo-liberalne, co też wynika z twórczości teatralnej (i nie tylko) tychże osobistości. Nie znalazłam pośród autorów orędzi ITI twórców o przekonaniach prawicowych, propagujących wyraźnie w swoich utworach światopogląd chrześcijański, przywiązanie do wartości podstawowych, uniwersalnych. Pierwsze orędzie w 1962 r. napisał Jean Cocteau, francuski poeta, autor sztuk teatralnych, reżyser filmowy, malarz. Jego homoseksualizm znajdował odniesienia w jego twórczości, w artykułach publicystycznych podejmował tematykę homoseksualną piętnując tzw. homofobię.
Na liście autorów orędzi są przedstawiciele różnych narodowości i różnych krajów świata. Są osoby o nazwiskach bardzo znanych, ale także i takie, których nazwiska nic nie mówią szerokiej publiczności. Wśród tych pierwszych znajdują się amerykański dramaturg Arthur Miller, brytyjski reżyser teatralno-filmowo-operowy Peter Brook, amerykański aktor John Malkovich, czeski pisarz i dramaturg (także polityk – ostatni prezydent Czechosłowacji i pierwszy prezydent Czech) Vaclav Havel, francuska aktorka Isabelle Huppert, włoski reżyser teatralny i autor dramatów Dario Fo, amerykański dramaturg Edward Allbee, rumuński autor sztuk teatralnych Eugéne Ionesco, walijski aktor i wielki gwiazdor Hollywoodu Richard Burton, włoski reżyser Luchino Visconti, francuski choreograf Maurice Béjart, chilijski pisarz Pablo Neruda.
Na przestrzeni 60 lat Międzynarodowy Instytut Teatralny dwukrotnie zwrócił się do Polaków o napisanie orędzia. W roku 1980 był to Janusz Warmiński, aktor, reżyser i wieloletni dyrektor Teatru Ateneum w Warszawie, przewodniczący Polskiego Ośrodka Międzynarodowego Instytutu Teatralnego w latach 1970-96, a w roku 2015 – reżyser Krzysztof Warlikowski, dyrektor Nowego Teatru w Warszawie. Orędzie Janusza Warmińskiego rozesłał ITI do swoich ośrodków na świecie, poznali je więc ludzie teatru i publiczność w różnych krajach. Z wyjątkiem niestety Polaków, albowiem prężnie działająca wtedy komunistyczna cenzura zatrzymała jego publikację. Wielka szkoda, gdyż jest to najlepsze orędzie spośród wszystkich, jakie udało mi się przez te wszystkie lata poznać. Janusz Warmiński pisał wówczas: „Jedynie kultura pozwala utrzymać równowagę pomiędzy postępem technicznym a rozwojem intelektualnym i moralnym człowieka. Sztuka jest sumieniem jednostki społeczeństwa. Od swych początków teatr brał udział w sporach toczących się w duszy człowieczej rozdartej między dobrem a złem, piętnował kłamstwo i obłudę, przemoc i żądzę władzy, pychę i egoizm. Od Ajschylosa poprzez Shakespeare’a, Moliera, Ibsena, Czechowa, Brechta i Becketta aż po pisarzy i ludzi teatru dnia dzisiejszego sztuka dramatyczna usiłuje przeniknąć tajemnicę ludzkiego istnienia, znaleźć klucz do sumienia i duszy po to, by bronić życia i godności człowieka. ‘Teatr jest teatrem wówczas, gdy odzwierciedla życie i swoją epokę. Jest teatrem, jeśli nauczył się rozpoznawać skomplikowaną duszę swej publiczności, jeśli potrafi oświetlić problemy moralne, jeśli zdolny jest wymierzyć sprawiedliwość i walczyć o swoje prawa’ – mówił jeden z najwybitniejszych ludzi polskiego teatru Leon Schiller. Stworzenie takiego teatru jest obowiązkiem współczesnego artysty. W takim teatrze może odrodzić się wrażliwość moralna człowieka, zdławiona przez świat, który nas otacza. Taki teatr łączy z publicznością solidarność intelektualna i duchowa”.
Ten piękny, głęboki, wyważony tekst jakże trafnie ujmował oczekiwania publiczności wobec teatru oraz stawiane wobec niego wymagania jako sztuki spełnionej, wypełniającej ważną artystycznie i społecznie misję. Zawarte w nim myśli nie straciły nic na swej aktualności i dziś, a może zwłaszcza dziś. Teatr, powtórzmy to dobitnie za Warmińskim, ma wszak „bronić życia i godności człowieka”. Napisane 35 lat później orędzie Warlikowskiego nie było już tak jasne i klarowne; w jego bełkotliwym tekście próżno by szukać jakiejś porywającej wizji współczesnego teatru.
Polski Ośrodek ITI mieści się w Warszawie, do 2008 r. wydawał czasopismo „Le Théâtre en Pologne – The Theatre in Poland”, którego zadaniem była promocja polskiego teatru za granicą; docierało do ponad 120 krajów. Z okazji Międzynarodowego Dnia Teatru Zarząd Polskiego Ośrodka ITI przyznaje od 2007 r. Nagrodę im. Witkacego cudzoziemcom za działalność związaną z propagowaniem teatru i dramaturgii polskiej na świecie, polskim twórcom i ludziom kultury za popularyzację polskiego teatru na świecie oraz autorom najlepszej książki o tematyce teatralnej. Narodowe ośrodki ITI przygotowują też od pewnego czasu własne orędzia adresowane do rodzimych twórców teatru oraz widzów; nie są one wysyłane za granicę. Polski Ośrodek zamawia je najczęściej u laureatów nagrody „Paszport Polityki” w dziedzinie teatru. Tak jest z autorką tegorocznego przesłania, Justyną Sobczyk, reżyser i pedagogiem teatralnym, założycielką Teatru 21; podobnie było m.in. z Weroniką Szczawińską (2020) i Anną Augustynowicz (2016). Wśród autorów są też niestety osoby, które zamiast odbudowywać poziom artystyczny teatru, upadłego dziś pod każdym względem, przyczyniają się swoimi pseudoprzedstawieniami do dalszego jego wyniszczania, jak choćby reżyser teatralna Maja Kleczewska (2018). Choć Warlikowski i Kleczewska powołują się w swoich tekstach na konieczność ukazywania prawdy w teatrze, w swoich spektaklach drastycznie temu zaprzeczają.
Autorem orędzia w 2017 r. był Leszek Mądzik, założyciel Sceny Plastycznej KUL, artysta o wielkiej artystycznej wrażliwości i artystycznej prawości, który rzeczywiście mierzy się w swej teatralnej twórczości z prawdą i prawdy tej wytrwale poszukuje. Napisał on wówczas: „Są przestrzenie, w których czujemy się bezpiecznie, mimo że dotykają one przeżyć zarówno bolesnych jak i radosnych. Stają się domem otwartym, przygarniającym tych, którzy szukają i tych, którzy zbliżyli się do tajemnicy prawdy o nas samych. Teatr jest taką świątynią, do której tłumnie bądź samotnie zdążamy, by przeżyć spotkanie z drugim człowiekiem, ufni w jego szczerość, wrażliwość i talent. Tego intymnego spotkania pragną tak twórcy, jak i widzowie.
Teatr prowadzi nas w świat, gdzie marzenia, pragnienia są na wyciągnięcie ręki. Poddajemy im się, wyrażając wdzięczność nie tylko brawami, ale i ciszą. A jeżeli jeszcze ta cisza potrafi się przebić przez zgiełk, który nas czeka po wyjściu z teatru, to misja teatru jest spełniona. Błogosławieństwem teatru jest nie tylko fakt, że człowiek człowiekowi przekaże swoje przeżycia, ale że wychodzi z tego spotkania wzbogacony o doświadczenia, których dotąd nie znał.
W swoim pędzie świat wyręcza nas z myślenia, nie dając przystani na namysł. Może świat opamięta się dopiero wtedy, kiedy przeczuje absurdalność swojej drogi. To na tej drodze powinniśmy stawiać teatry wybudowane nie tyle z betonu, ile z prawdy. Obrazy spektakli powinny krzyczeć dramatem człowieka, który wtapia się w scenografię spalonego Aleppo. Mamy może niewiele dróg, które prowadzą do uratowania człowieka, ale na pewno jedną z nich, choć nieraz błotnistą i trudną, jest teatr. Swoją terapię rozpoczął jeszcze przed wiekami, ale to dzisiaj wyjątkowo jej potrzebujemy”.
Żeby taką terapeutyczną funkcję teatr mógł pełnić, sam musi najpierw siebie uleczyć. Toczy go dziś bowiem choroba zakaźna, która przenosi się ze sceny na scenę. Już prawie na każdej z nich (drobne zdrowe wyjątki nie zmieniają obrazu całości) oglądamy ten sam proces degradacji sztuki i niszczenia poprzez nią człowieka. Zabijanie wrażliwości na dobro, piękno i prawdę dokonuje się z użyciem takich samych narzędzi, bez względu na nazwę teatru, tytuł przedstawienia, nazwisko reżysera i obsadę aktorską. Można odnieść wrażenie, że uczestniczymy w jednym, tym samym, niekończącym się spektaklu. Zamiast teatru prezentującego prawdziwą sztukę mamy dziś teatr propagandowych fałszywek w duchu poprawności politycznej zespolonej z narzucaną dziś całej kulturze ideologią lewicowo-liberalną.
Orędzie międzynarodowe na tegoroczny Międzynarodowy Dzień Teatru napisała 75-letnia Helen Mirren, znana i ceniona brytyjska aktorka filmowa, teatralna i telewizyjna. Odnosząc się do obecnej sytuacji pandemicznej stwierdziła ona m.in.: „To jest wyjątkowo trudny czas dla żywego teatru i wielu artystów, technicznych, teatralnych rzemieślników. Ich wspólna profesja z założenia utkana jest z delikatnej tkanki. Być może ta od dawna utrwalona kruchość pozwala im teraz przetrwać tę pandemię przytomnie i z odwagą. Ich wyobraźnia przestawiła się w tych nowych okolicznościach na twórcze (…) nowe sposoby komunikacji, w dużej mierze dzięki możliwościom internetu. (…) Piękna kultura teatru przetrwa tak długo, jak długo my przetrwamy na Ziemi. Silna potrzeba tworzenia u autorów, scenografów, tancerzy, śpiewaków, aktorów, muzyków, reżyserów nigdy nie zostanie zaduszona, a w bardzo niedługiej przyszłości zakwitnie od nowa z nową energią i nowym pojęciem naszego wspólnego świata”.
Bardzo zgrabnie, przyjemnie, ogólnikowo i nijako – bez wnikania w sprawy zasadnicze, istotne, poważne, fundamentalne. Cisną się tu na myśl słowa Zbigniewa Herberta, który przestrzegał już studentów aktorstwa, a co dopiero doświadczonych aktorów, którzy mienią się artystami: „Nie bądźcie nowocześni, bądźcie rzetelni”. Tejże właśnie rzetelności w zawodzie, która wynika wszak z rzetelności w życiu, która formuje osobowość człowieka i na niej się odciska, oczekiwałabym przynajmniej od autorów orędzi. Może wtedy, kamyczek do kamyczka, udałoby się tę jakże ważną cechę (przymiot) z powrotem wprowadzić na teatralne sceny, do aktorskiej mentalności, do aktorskiego rzemiosła.
Kto jednak ma uczyć młodzież owej rzetelności, wyjaśniać i tłumaczyć ważność, a nawet niezbędność tej cechy w wykonywaniu zawodu? Aktorzy-wykładowcy sami najczęściej nie tylko nie świecą pod tym względem przykładem, lecz nierzadko gorszą, a nawet wręcz szkodzą. Rzetelność, podobnie jak wiele innych przymiotów rodem z Dekalogu, została zastąpiona pojęciem nowoczesności, która ma rzekomo znosić wszelkie kanony etyczne i bariery moralne. Dobrzy aktorzy nie garną się zresztą do pracy w szkolnictwie teatralnym, które również wymaga niezbędnej, natychmiastowej i solidnej naprawy. Zbigniew Zapasiewicz, który zwykł mawiać: „Nie patrzę na moralność postaci, które gram – patrzę na moralność dzieła, w którym biorę udział“, przez prawie 50 lat uczył młodzież aktorstwa (i to jakiego!) w warszawskiej PWST (obecnie Akademia Teatralna). Pod koniec życia stwierdził jednak, że nie widzi możliwości kontynuowania tego szlachetnego zajęcia, ponieważ trudno porozumieć się z młodzieżą. Miał na myśli właśnie opacznie pojmowaną nowoczesność, która morduje to wszystko, co stanowi istotę, duszę teatru, w tym środki artystycznego wyrazu, piękno i głębię słowa. Owszem, na przestrzeni lat język teatru, estetyka, środki scenograficzne, sposób budowania postaci i gry aktorskiej podlegają przemianom. Dziś już nie wymaga się od aktora przewracania oczami i trzepania rękoma niczym skrzydłami wiatraka, by ukazać wyrazistość postaci, stan wzburzenia czy inne emocje, jak to było niegdyś choćby w niemym kinie. Nie na miejscu i zupełnie niedopuszczalne są jednak praktykowane na co dzień w teatrze rynsztokowy język, sceniczna pornografia, ordynarność gestów i ruchów.
W Międzynarodowym Dniu Teatru wspomina się zwyczajowo mistrzów aktorskiego zawodu, którzy już odeszli. Aby tradycji stało się zadość, przywołam tu kilku, którzy odcisnęli swój trwały ślad w sztuce i przyczynili się do rozwoju teatru. Do wielkich osobowości teatralnych należał bez wątpienia wspomniany już Zbigniew Zapasiewicz. Jego nazwisko łączono przez ostatnie lata z nazwiskiem Zbigniewa Herberta za sprawą „Pana Cogito”. W interpretacji bowiem tej poezji – w jakże bogatym i wszechstronnym dorobku ról wybitnych (choćby szekspirowski król Lear, bohaterowie Becketta, Czechowa) – Zbigniew Zapasiewicz osiągnął wyżyny mistrzostwa. Poezję Herberta uznawał od pewnego czasu bodaj za najważniejszą. Stała się dla ona niego od chwili, gdy po nią sięgnął, jak gdyby pewną cezurą. Chyba nie tylko w życiu zawodowym. W którymś wywiadzie powiedział bowiem: „jako aktor, który ma dystans do granych przez siebie postaci, utożsamiam się z Panem Cogito. Żeby do tego dojść, strawiłem właściwie całe życie, ale to bohater Zbigniewa Herberta pokazuje mi teraz w tym życiu drogę. Podpowiada, jak mam iść. Staram się go słuchać”. Po śmierci aktora w 2009 r. ktoś trafnie i pięknie napisał: „Pan Cogito zapłakał”.
Wspólnota światopoglądowa aktora i granej przez niego postaci to był teatr prawdy. To był też na swój sposób „teatr ogromny” z marzeń Wyspiańskiego. Zapasiewicz jako teatralny twórca nie uległ presji mody na tzw. nowoczesność. Nie uznawał skandali jako formy nagłaśniania swojego nazwiska, nie chadzał po modnych klubach, nie gościł na łamach kolorowych, meanstreamowych pism. Zapewne bycie niemodnym artystą nie pomagało mu w relacjach z „nowoczesnymi” studentami aktorstwa, w środowisku teatralnym był jednak do końca życia uważany za autorytet, za niedościgłego mistrza. Bycie mistrzem okupione jest zwykle jednak wielkim wysiłkiem twórczym i wielką pracą (także nad sobą), jest poparte nieprzeciętną wiedzą i nieprzeciętnymi umiejętnościami. Tymczasem dzisiejsi adepci aktorstwa nie są nawet uczeni poprawnej dykcji.
Również dla zmarłego w 1988 r. Jana Świderskiego sens teatru i aktorstwa mieścił się w czymś wyższym, w czymś, co było nie do pogodzenia z trywialnością, pospolitością. Wielokrotnie podkreślał, że scena daje okazję poznania prawdy o sobie, że zawód aktorski rozwija, poszerza wiedzę o ludziach i ich zachowaniach. Każdą rolę bardzo szczegółowo analizował, a miał w swoim dorobku postaci m.in. króla Leara, Astrowa w „Wujaszku Wani”, Romulusa Wielkiego w sztuce Dürrenmatta, Wierchowieńskiego w „Biesach”. Tak je kreował, by przedstawiały nie tylko jednostkowe sprawy, problemy czy dylematy, ale żeby niosły prawdy o życiu. Rzetelność w budowaniu roli była dlań podstawą w pracy aktorskiej. Jako profesor nadzwyczajny, a potem zwyczajny, wychował kilka pokoleń aktorskich ucząc szacunku do zawodu, do teatru i do widza. Mieli na kim się wzorować.
Młodzi, wstępujący do zawodu aktorzy mogli też dawniej czerpać wzorce od Tadeusza Fijewskiego (zmarł w 1978 r.). W jego czasach teatr był w dobrej kondycji zarówno, artystycznej, intelektualnej jak i profesjonalnej. Nie wstydzono się wówczas jeszcze autorytetów zawodowych w zakresie estetyki, etyki, misji teatru i aktora. Obowiązywały cenne, uczące szacunku, kultury i pokory, ale także aktorskiego warsztatu relacje mistrz-uczeń. Dzisiaj nigdzie śladu po tym nie ma. Tadeusz Fijewski był nie tylko wybitnym aktorem kochającym swoją pracę, ale też rzetelnym człowiekiem w życiu pozateatralnym. Wychowany został w atmosferze miłości rodzinnej, w duchu wiary katolickiej i patriotyzmu. Wartości wyniesione z domu stały mu się drogą na całe życie. Wszystkie role duże i małe w ogromnym dorobku artystycznym aktora łączyła prawda postaci. Umiejętnie łączył tragizm z komizmem, a każdy stworzony przez niego bohater był postacią z krwi i kości, posiadał całą gamę najrozmaitszych cech. Po wybitnej roli słynnego subiekta w filmowej „Lalce” według Prusa niektórzy zwracali się do niego per „panie Rzecki”. Mówiło się, że o granych przez siebie postaciach Fijewski wie absolutnie wszystko. Był człowiekiem nadzwyczaj skromnym, choć hołd składał mu sam Charlie Chaplin, a wielki angielski aktor Laurence Olivier okazywał podziw dla jego aktorskiego kunsztu.
Wybitnym aktorem-intelektualistą i filozofem teatru nazywany był Gustaw Holoubek (zmarł w 2008 r.). Wyraźnie prezentował swoje „nienowoczesne” poglądy: „Teatr ma bardzo określone kryteria piękna. Ze swojego arsenału eliminuje wszystko to, co jest bliskie dosłowności i fizjologii. Zajmuje się wyłącznie znamieniem człowieczeństwa, penetracją indywidualności człowieka, poszukiwaniem jego miejsca na świecie”. Tego samego nauczał studentów aktorstwa w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej w Warszawie. Uważał, że zawód aktora pozwala „skorzystać z okazji, jaką może być każda rola, żeby powiedzieć to, co ja osobiście mam do powiedzenia za pośrednictwem takiej czy innej postaci; powiedzieć, jaki jest mój pogląd na świat, na życie, na moralność, jaka jest moja estetyka – do tego celu służy mi moje aktorstwo”.
Przywołani tu wybitni aktorzy świadczą niezbicie, że teatr był kiedyś wysoką sztuką opartą na rzetelności, profesjonalizmie, respektowaniu wartości, kunszcie aktorskim, odpowiedzialności wobec publiczności, ale i wobec sztuki – za wszystkie przedsięwzięcia. Nie chodziło tylko o rzemiosło artystyczne, techniczną sprawność, widowiskowość, ale o coś znacznie większego i cenniejszego – o sumienie teatru, o jego duszę. Czy odeszło to już bezpowrotnie wraz z pokoleniem, które uznawało, że teatr ma obowiązek misji wobec społeczeństwa, wobec widza? Czy pozostały nam już tylko marzenia, jak u Wyspiańskiego: „I ciągle widzę ich twarze, / ustawnie w oczy ich patrzę –/ ich nie ma – myślę i marzę,/ widzę ich w duszy teatrze”?