Studenci wrocławskiej AST mieli być zastraszani, wyzywani, a czasem nawet dotykani w miejsca intymne. "W zachowaniach tych nie dopatruje się perfidii (...) są one raczej wyrazem pedagogicznej ambicji i nieprzeciętnego zaangażowania magister B. w zajęcia" - napisała powołana do sprawy rzecznik dyscyplinarna uczelni w piśmie końcowym, do którego dotarła "Wyborcza".
O sprawie zastraszania studentów Akademii Sztuk Teatralnych we Wrocławiu, będącej filią krakowskiej AST, „Wyborcza” pisała w marcu - po tym, jak studenci opowiedzieli nam o przemocowych praktykach i dotykaniu w miejsca intymne, do których miało dochodzić na zajęciach z techniki wokalnej prowadzonych przez mgr Barbarę B.
„Dużo było agresji słownej”, „jest bardzo przemocowym pedagogiem (…). Krzyki, obrażanie personalne były na porządku dziennym. Wyzywała nas od idiotów i głupków” - opowiadali studenci i absolwenci uczelni.
Wspominali, że starsze roczniki ostrzegały młodsze, że "najlepiej przed jej zajęciami wyobrazić sobie, że wchodzi się do szpitala psychiatrycznego”. Jej zajęcia nazywali „najgorszym koszmarem”, wspominali o poczuciu lęku, które towarzyszyło im przed wejściem do sali, o pogardzie, z jaką wykładowczyni miała wyrażać się w stosunku do mniejszości rasowych czy seksualnych, oraz o łamaniu granic bliskości.