EN

19.04.2023, 09:53 Wersja do druku

Pusta scena powszechna

„Przedwiośnie” na podstawie powieści Stefana Żeromskiego w reż. Pawła Łysaka w Teatrze Powszechnym w Warszawie. Pisze Jacek Kopciński w „Teatrze”.

fot. Magda Hueckel

Paweł Łysak sięga po kanoniczne teksty literatury polskiej, by je na naszych oczach dekonstruować. Dwa lata temu zrealizował Jądro ciemności metodą radiową, a ostatnio Przedwiośnie w konwencji teatru wideo. Niezależnie od przyjętej estetyki, jego spektakle mają charakter manifestów ideologicznych, które prowokują do dyskusji. Interesuje mnie autorski teatr Łysaka, więc z zapałem ją podejmuję.

Przedwiośnie zaczyna się na widowni, gdzie usiadło dwoje młodych lewicowych aktywistów, by zagrać… siebie samych. Z dalszego rzędu zabiera głos Sebastian Słowiński (wiemy to, bo się nam przedstawia), w programie określony jako „działacz antyfaszystowski”, chwilę potem ze środka odzywa się Zuzanna Karcz (też się przedstawia), która poza teatrem „działa na rzecz wdrażania edukacji obywatelskiej, antydyskryminacyjnej i klimatycznej, skupia się na tematyce praw kobiet i osób nieheteronormatywnych”[1]. W co drugim spektaklu Powszechnego funkcjonuje taki nawias, tym razem jednak nie tworzą go aktorzy, ale młodzi ludzie, z którymi sympatyzują twórcy spektaklu, zaproszeni przez nich do skomentowania postaw bohaterów Przedwiośnia.

Zaczną jednak od sobie, a dokładniej od swojego pokolenia. Sebastian: „Dobry wieczór. Chciałem powiedzieć, że mamy rację. […] Mamy rację w swoim zblazowaniu, w poczuciu bezradności, niechęci i znudzenia. No i tak. Mamy rację i być może jesteśmy nawet ostatnim pokoleniem, które w ogóle może mieć rację. Czego więc nam potrzeba?”[2]. Na to pytanie odpowie ona, cytując klasyczne już myśli Petera Brooka o pustej scenie, na której może się spełnić akt teatralny. A więc potrzeba im sceny, zgodnie zresztą z założeniami nowoczesnego anarchizmu, którego koncepcję Słowiński przedstawił w swojej książce (W stronę anarchizmu, 2021). Oto jak brzmi jej opis zamieszczony na stronie wydawcy: „Anarchiczność współczesnej, oddolnej polityczności objawia się także w pewnej zmianie pokoleniowej. Polityki nie utożsamiamy już wcale ze specjalnie wydzielonym dla niej kawałkiem przestrzeni publicznej, jaką jest agora. Widzimy to na protestach, których celem nie jest tylko wyrażenie pewnych poglądów czy niezgody na jakieś prawo, lecz pewna konstruująca się tam forma życia”[3]. W jednym z wywiadów aktywista mówił wręcz o „anarchizmie estetycznym”, którego nową realizacją jest – jak się domyślam – właśnie rozpoczynające się przedstawienie.

Na słowa aktywistki reagują aktorzy i po kolei zjawiają się na scenie w jakichś na poły komicznych pozach. To nie Łysak ze Sztarbowskim uruchomili ten spektakl, ale aktywni młodzi ideowcy, którzy mają rację i na pewno zmienią świat. Jednak pozy aktorów i ogólnie pastiszowa konwencja spektaklu zależą przecież od ich starszych kolegów. Dlatego nieco mnie zaskakuje postawa Sebastiana i Zuzanny (niech mi będzie wolno używać dalej tylko ich imion jako postaci w spektaklu), którzy nie pytają, czy mają rację i jak mogliby jej dowieść w teatrze, choć przecież to nie oni zaadaptowali i wyreżyserowali Przedwiośnie. Są pewni siebie, u innych natomiast taka pewność raczej ich drażni. Na widok ucztujących mieszkańców Nawłoci Sebastian powie tak: „A jednak… dlaczego oni są tak pewni swego? Nic nie widzieli, co jest, co bywa na świecie, a tak są pewni swego. Czemu oni są tacy pewni, gdy pewnego nie ma nic na świecie. Właśnie on, Cezary Baryka, własnymi oczyma zobaczył, jak pewnego nic nie ma…”. Ciekawa uwaga, wywiedziona wprost z powieści Żeromskiego, ale chyba nie do końca przemyślana. Przecież ostatecznie nie o widelczyki i porcelanę chodzi, gdy pytamy o wewnętrzne poczucie stałości w niestałej rzeczywistości. Tak, Polacy w Przedwiośniu są pewni siebie, choć przy tym i śmieszni, i niepozbawieni winy za los wiejskiej biedoty, i niewykluczone, że to właśnie ta drażniąca pewność sprawiła, że w 1920 Polska obroniła swoją niepodległość. Może więc warto było poważniej zapytać o siłę i wartość szlacheckiego etosu Polaków, który dzisiaj jest wyłącznie przedmiotem krytyki? A skoro współczesny aktywista Sebastian dzieli z nimi tę polską pewność – a przecież dzieli, mówiąc „mamy rację” – tragiczne losy pokolenia Cezarego Baryki mogłyby się okazać dla niego naprawdę interesujące.

Sebastian i Zuzanna jako komentatorzy świata wykreowanego na scenie są sympatyczni, ale ich głos nie brzmi wiarygodnie. Optykę ich spojrzenia ustawili bowiem ich starsi koledzy, właściwi twórcy przedstawienia. Oczywiście nie mieli oni zamiaru młodych aktywistów zmanipulować, przeciwnie, chcieli ich docenić, wzmocnić i pokazać, bo przecież tylko część publiczności Powszechnego chodzi na manifestacje anarchistów. W gruncie rzeczy jednak odebrali im to, co może najważniejsze, a przecież obecne w prasowych wypowiedziach Sebastiana i Zuzanny – autokrytycyzm. „Może i nie mamy idei” – mówi pod koniec spektaklu ona. „Ale mamy odwagę” – wtóruje jej on. A ja słyszę dwoje inteligentnych licealistów, którzy poszli na wagary do modnego teatru. Czy rzeczywiście tak o sobie myślą, czy tylko taki wizerunek siebie budują? Może ironicznie? Nie trzeba przecież zbytniej odwagi, by zaadaptować i zainscenizować Przedwiośnie tak, jak zrobili to Sztarbowski z Łysakiem. Przeciwnie, jest to realizacja w pełni akceptowalna przez publiczność Powszechnego, a nawet przez nią oczekiwana.

Na głównych bohaterów spektaklu wyrastają dwie kobiety: Jadwiga Barykowa, matka Cezarego, i młodziutka Karolina Szarłatowiczówna, która (tak jak Baryka) straciła podczas rewolucji rodziców, a na dodatek majątek na Ukrainie. Obie są mądre, szlachetne i wrażliwe, obie też są ofiarami mężczyzn, a konkretnie Cezarego, który w imię rewolucyjnych ideałów pozbawił matkę środków do życia, a w imię męskiego egoizmu doprowadził zakochaną w nim Karusię do samobójstwa. Łącznikiem między dwiema bohaterkami jest zabita ormiańska dziewczyna, która zjawia się na scenie i pyta: „Za co mnie zamordowaliście, podli mężczyźni?” (rolę Karoliny i rolę Ormianki gra ta sama aktorka, Magdalena Celmer). Tematem Przedwiośnia w Powszechnym jest więc wina patriarchatu. Czy kogoś dziwi taka lektura klasycznych już tekstów? Chyba nie. W podobny sposób odczytał Łysak i Jądro ciemności, w roli krytycznej komentatorki poczynań Conrada (zaliczonego do europejskich kolonizatorów) obsadzając ukraińską aktorkę. Czy jest to lektura odważna? Nie bardzo. Przecież we współczesnym teatrze nie jest żadną odwagą stawianie w cieniu skrzywdzonych kobiet grupki niedojrzałych, narcystycznych, głupich i niebezpiecznych mężczyzn, o których – wbrew Żeromskiemu – nie możemy powiedzieć nic dobrego. Patrzę na zblazowaną minkę Cezarego-chłopczyka z misiem (Michał Czachor), wybałuszone oczy jego ojca fantasty (Arkadiusz Brykalski), tępe spojrzenie księdza antysemity (Grzegorz Artman), wreszcie swojską bzdurę wypisaną na twarzy ubranego w kontusz Maciejunia (Michał Jarmicki) – i widzę manekiny w feministycznym gabinecie osobliwości, a nie bohaterów Przedwiośnia.

fot. Magda Hueckel

Jakim też odważnym, intelektualnym odkryciem jest interpretacja powieści Żeromskiego w kontekście Prześnionej rewolucji Andrzeja Ledera i straszenie publiczności zemstą za lata klasowego poniżania, o której w związku z historią pańszczyzny dyskutujemy od dekady? „Nie drgnie im ręka, gdy cię wezmą na cel! Za jednę tę oto srebrną cukiernicę!” – powtarzają po wielokroć przestraszeni mężczyźni, a w ich słowach pobrzmiewa ostrzeżenie na dziś, i wcale nie chodzi o sołdatów Putina. Wiadomo przecież, że wobec niektórych form przemocy systemowej późnego nacjo-antyeko-kapitalizmu przemoc bezpośrednia jest usprawiedliwiona. „Zabieraliśmy się do zdejmowania płyt chodnikowych, nie będąc jeszcze pewnymi, czy po to, aby z nich zbudować nowy, lepszy świat, czy po to, aby zobaczyć, jak wygląda ziemia przygnieciona betonem, czy po to w końcu, aby tymi płytami zacząć wybijać okna w ministerstwach” – wyznaje w finale przedstawienia Sebastian. Aktywista jest już mniej pewny siebie niż na początku przedstawienia, za to bardziej konkretny.

Tak, Przedwiośnie chce być groźne, a nawet krwawe (choć to tylko czerwone zdjęcia trupów wyświetlane na ekranach), ostatecznie jednak wygrywa w nim szlachetna idea spółdzielczości, którą uznaje się za realizację fantastycznej wizji szklanych domów starego Baryki. Do sformułowania takiej puenty także nie trzeba wiele odwagi, choć doceniam wysiłek Łysaka w szerzeniu myśli pozytywnej w miejsce anarchistycznej. Można powiedzieć, że lewicowa lekcja z Żeromskiego została odrobiona. Podobnie z wizerunkiem księdza, którego antysemickie stereotypy Żyda-komunisty to w optyce twórców spektaklu podglebie Holokaustu. Podobnie ze zrywem Polaków w obronie swojej ojczyzny, bo kampania antybolszewicka roku 1920 to w spektaklu tylko refleks militarystycznego obłędu, który w XX wieku ogarnął Europę. „Marzenie każdego państwa to karne szeregi dobrze zorganizowanych, sprawnych ciał, które w każdej chwili mogą stać się żołnierzem” – słyszymy ze sceny, a na ekranach widzimy… plastikowe żołnierzyki. Publiczność oczywiście milczy, dlaczego jednak nie odzywają się w tej chwili młodzi aktywiści? Przecież mają mikrofony i dobrze wiedzą, że blisko naszej granicy ukraińscy żołnierze proszą o broń, żeby walczyć o byt swojego narodu, i naprawdę nie jest to tylko męska zabawa. Czy obywatelska wojna obronna, jaką dziś prowadzą Ukraińcy, nie zmusza młodych lewicowych intelektualistów do rewizji swoich pacyfistycznych teorii? I wcale nie trzeba przy tym rezygnować z głoszonych ideałów, o czym świadczą ostatnie akapity nowej książki Oksany Zabużko Najdłuższa podróż, w których ukraińska pisarka cytuje słowa Siedzącego Byka zabitego w 1890 roku w potyczce z wojskami federalnymi Stanów Zjednoczonych. Swoją drogą ciekawy jestem: czy według twórców teatralnego Przedwiośnia możliwa jest ofiara z życia za wolności głoszone w Powszechnym i jakim językiem można by ją uzasadnić?

Za najodważniejszą decyzję artystyczną twórców spektaklu należy jednak uznać rezygnację z adaptacji trzeciej części powieści, gdzie dojrzały już Baryka toczy spór o kształt przyszłej Polski. W Powszechnym słowo „Polska” zostaje odmienione przez wszystkie przypadki jako pojęcie tyleż nadużywane, co nieznośne. Z piętnem mordercy kobiet, których na szczęście wiele pozostało – na scenie wyświetlane są ich nazwiska, a prawo wyborcze zostaje przedstawione jako największa zdobycz niepodległej Polski – Baryka ma budować tanie osiedla ze świetlicami i klubami sportowymi, a nie toczyć polityczne debaty. Spółdzielczość jako pokuta za grzechy patriarchatu? No dobrze, skoro tylko tak można dziś przekonać młodych „zblazowanych” do zaangażowania w sprawy wspólne. Cokolwiek staroświecko brzmią jednak w spektaklu zdania o młodzieży, która co tydzień spotyka się na wieczorkach towarzyskich, a nawet robi teatr. Piękna to idea, dlaczego jednak na scenie zabrakło poważnej debaty zapisanej przez Żeromskiego w Wietrze od wschodu? Czy dlatego, że o Polskę spierają się w nim wyłącznie mężczyźni? A może dlatego, że Baryka nie bierze strony komunisty Lulka, choć jednocześnie ostro atakuje reformatora Gajowca? Polityczna odpowiedzialność, jaką pisarz nakładał na swojego bohatera, miała charakter narodowy i państwotwórczy, podczas gdy dzisiaj dla lewicującej młodzieży liczy się lokalność ściśle powiązana z (anty)globalnością, i to jest, jak sądzę, rozwiązanie adaptatorskiej zagadki Przedwiośnia. „Do Polski? A po co?” – pyta w pewnym momencie mały Czaruś, na co publiczność reaguje śmiechem, bo z Polski to się dziś raczej ucieka. Tak jak nie rozmawia się z rodzimymi „faszystami”, do czego przekonywał w jednym z wywiadów aktywista Sebastian, głosząc zasadę „no platform”. Niestety, Przedwiośnie nie jest platformą sporu z kimkolwiek, od początku przecież wiadomo, kto ma rację.

Nie zauważam więc w nowym przedstawieniu Łysaka jakiejś szczególnej odwagi interpretacyjnej. Widzę natomiast odważną próbę przekształcenia teatru postdramatycznego w teatr wideo. „Pusta scena”, o której z przejęciem mówi Zuzanna w prologu spektaklu, zostaje wprawdzie zapełniona aktorami, ale są oni zazwyczaj słabo widoczni. Owszem, czasem powiedzą coś śmiesznego albo gwałtownego z samej rampy, zwykle jednak ustawiają się gdzieś z boku albo kładą się na trzech stołach roboczych niczym żywe ciała poddawane filmowej wiwisekcji. W efekcie zamiast bohaterów zainscenizowanego Przedwiośnia obserwujemy ich reprezentacje drugiego stopnia, wyświetlane na czterech wielkich ekranach. Przyznaję, praca kamery z aktorami jest bezbłędna – ale czy konieczna? Jak długo można podczas jednego spektaklu powtarzać ten sam chwyt teatralnej dekonstrukcji? Aktorzy szukają wzrokiem obiektywów, a nie kontaktu z widzami, publiczność zaś wpatruje się w obrazy, a nie w ludzi. Sebastianie, Zuzanno, z kim dialogujecie? Z widmami? Mówiąc do obrazów, mimo woli stajecie się guślarzami jakiegoś cyfrowego antyobrzędu umarłych, a przecież wasz spektakl miał być „nową formą życia”! A was, zdolni artyści z Powszechnego, czy nie męczy już to wieczne rozdarcie między pastiszową grą do kamery i na poły osobistym protestem, choćby i lirycznym?

Owszem, są w spektaklu Łysaka momenty niezwykłe i przejmujące. W powieści zabita Ormianka, której przyglądał się Cezary, leży na jadącym wozie, a jej martwa dłoń uderza o szprychy koła. I oto w teatrze Klara Bielawka wchodzi nagle ze zwykłym kołem rowerowym przymocowanym do stojaka, obraca nim, dotyka szprych i jak z instrumentu wydobywa poruszające dźwięki, które zwiastują nieszczęście. Sekunda i robi się nadzwyczajnie! Oprócz matki Baryki, aktorka gra Wandę Okrzyńską, która przyczyniła się do samobójstwa Karusi, jest więc w scenie z kołem nie tylko prawdziwy ludzki dramat, ale i bolesna ironia. Można powiedzieć, że wystarczyło jedno duchampowskie ready made, by zrodził się teatr, ale Łysakowi nie wystarczają takie żywe cytaty i niebanalne nawiązania. Reżyser szuka współczesnego przedmiotu, który rozbijałby współczesne konwencje artystyczne, i znajduje go w kamerze, ekranach, blue boksie… Tak długo wytwarza na scenie obrazy, aż powstaje wrażenie, jakby niczego już poza nimi nie było. Wszystko jest na zewnątrz w przestrzeni zdominowanej przez technologię: aktywiści z mikrofonami, adaptator z egzemplarzem drukowanej powieści w ręku, reżyser za konsolą i aktorzy przed kamerą na tle ogromnych ekranów. W środku natomiast scena wciąż jest pusta! Tworzymy obrazy i patrzymy na obrazy, emitujemy dźwięki i słuchamy dźwięków, a słowa, które padły, rozpłynęły się w powietrzu, bo był spektakl, ale nie było spotkania, nie mówiąc już o debacie na miarę naszych czasów.

[1] Informacje ze strony Teatru Powszechnego.

[2] Dziękuje Pawłowi Łysakowi i Teatrowi Powszechnemu za udostępnienie scenariusza spektaklu.

[3] Źródło: https://bractwotrojka.pl/pl/p/W-strone-anarchizmu.-Filozoficzne-uwarunkowania-wspolczesnej-politycznosci-Sebastian-Slowinski/3800, dostęp: 6.03.2023.

Tytuł oryginalny

Pusta scena powszechna

Źródło:

„Teatr” nr 4

Link do źródła

Autor:

Jacek Kopciński

Data publikacji oryginału:

01.04.2023