„Kora. Boska” w reż. Katarzyny Chlebny w Teatrze Nowym Proxima w Krakowie. Pisze Łukasz Maciejewski w portalu AICT Polska.
To nie jest recital, chociaż Katarzyna Chlebny wspaniale interpretuje piosenki Kory, imitując głos wokalistki, ruch sceniczny, mimikę twarzy. To nie jest do końca przedstawienie teatralne, przynajmniej nie w klasycznym wydaniu. Coś pomiędzy, czyli coś bardzo ciekawego. Performance, w którym wokalistka Maanamu staje się swego rodzaju przekaźnikiem treści publicystycznych, socjologicznych, obywatelskich.
Dlaczego Kora, dlaczego właśnie ona? Odpowiedź jest prosta. Była wybitną autorką tekstów, niezłą wokalistką, co w połączeniu z kompozytorskim talentem Marka Jackowskiego, sprawnością instrumentalną pozostałych członków Maanamu, dawało wybitne rezultaty. Nigdy wcześniej, ale też chyba nigdy potem, polski rock nie był tak poetycki, co ważniejsze, piosenki Maanamu i Kory, nie zostały zapomniane. Wciąż królują na playlistach większości rozgłośni radiowych, w prywatnych kolekcjach płyt, wreszcie pojawiają się w nowych, inspirujących wykonaniach – ostatnio na przykład Ralpha Kaminskiego.
Kora była także wyrazistą osobowości publiczną, o chwilami radykalnych, precyzyjnie formułowanych poglądach. Charakterystyczny tembr głosu, oryginalna uroda, styl bycia i sposób bycia, sprawiały, że nie sposób było przejść obok niej obojętnie. Fascynowała za życia, fascynuje również po śmierci. W spektaklu w Teatrze Nowym Proxima, Jackowska w interpretacji Katarzyny Chlebny, jest realistyczną postacią nie z tego świata. Chlebny, również reżyserka i autorka scenariusza, zawiesza wokalistkę Maanamu w korytarzu pamięci i niepamięci, w szczelinie między niebem a ziemią, w otoczeniu wytwornych klucznic pilnujących bram do lepszego świata – „knock, knock, knockin’ on heaven’s door…”. Tymi klucznicami są madonny, ikony, Matki Boskie, malowane zapamiętale przez Korę i kolekcjonowane przez artystkę. Madonny Kory były roześmiane, czułe, kolorowe, a im bardziej kolorowe, tym lepiej. W spektaklu Chlebny odziedziczają po Korze jej przekorę, upodobanie do kiczu i przerysowanie. Matka Boska Częstochowska (arcyzabawny Piotr Sieklucki), Matka Boska Fatimska (w tej roli drag queen Paweł Rupała) i Matka Boska z Guadalupe (scenograf i performer Łukasz Błażejewski) – trzy Maryje, trzy cnoty boskie: wiara, nadzieja, miłość. Trzy cnoty, wiele niecnot, bo Maryje są z popkultury, niejedno widziały, niejednego oszukały. Nie są oczywiście prawdziwe, to fantazmaty wizerunku, prowokatorki dobrego smaku, łże Sąd Ostateczny, który, szczerze powiedziawszy, sam powinien przystąpić do spowiedzi. Maryjki słuchają, sprzeczają się, plotkują, a Kora opowiada, opowiada, opowiada. I kiedy Chlebny interpretuje głosem Jackowskiej jej autobiograficzną prozę, zwłaszcza fragmenty poświęcone matce, utracie matki i tęsknocie za mamą, spektakl, jak w najlepszych filmach Almodóvara, który bez wątpienia był dla twórców ważą inspiracją, z oryginalnego koncertu, zamienia się w przejmującą psychodramę. Liryka znajduje jednak ujście w prozie, a prowokacja w piosence. Chlebna z furią komentuje „Oddechem szczura” sytuację polityczną w Polsce, na podobnej zasadzie funkcjonują w spektaklu inne Maanamowe evergreeny w świetnych aranżacjach Pawła Harańczyka – „To tylko tango”, „Cykady na cykladach”, „Kocham cię kochanie moje”, „Róża”, czy „Szał niebieskich ciał”. Brzmią zaskakująco aktualnie, zaskakująco współcześnie. Nie ma powrotu do niewinności. Kora w tym spektaklu komentuje, atakuje, ocenia – z dezynwolturą i z poczuciem humoru. Jak w popularnym talent show, którego przez lata była jurorką. Głosuje na „tak”, albo na „nie”. I nie ma żadnych wątpliwości.
„Kora” w „Nowym” jest hitem. Bilety wyprzedają się natychmiast, a publiczność żywiołowo domaga się bisów. Rock’n’roll znowu przestał być jedynie rozrywką, bo chociaż „po to jesteś na świecie / by mnie tulić w ramionach”, to przecież „nie wyobrażam sobie, miły / Abyś na wojnę kiedyś szedł / Życia nie wolno tracić, miły / Życie jest po to, by kochać się”. Kora dobra na czas kochania, i na czas przerażenia. Na czas pokoju i na czas wojny.
[Tekst opublikowany w „Teatrze”/ fot. materiał teatru]