„Umrzeć ze śmiechu” Paula Elliotta w reż. Mirosława Bielińskiego w Teatrze TeTaTeT w Kielcach. Pisze Krzysztof Krzak w Teatrze dla Wszystkich.
„Umrzeć ze śmiechu” to szczególne przedstawienie w repertuarze kieleckiego Teatru TeTaTeT. To ono, prawie równo pięć lat temu, zainaugurowało działalność tej sceny założonej i prowadzonej przez aktorskie małżeństwo Teresę i Mirosława Bielińskich i określiło jej profil. Od momentu premiery ta sztuka Paula Elliotta w reżyserii Mirosława Bielińskiego wciąż przyciąga publiczność.
A jako że w Teatrze TeTaTeT nie ma kurtyny, publiczność ta – wypełniająca widownię do ostatniego miejsca – może kontemplować scenografię, jak zwykle w tym teatrze nie nazbyt rozbudowaną, ale dobrze przemyślaną i funkcjonalną, tym razem zbudowaną przez Bożenę Kostrzewską. Na małej scenie Kieleckiego Centrum Kultury, gdzie teatr Bielińskich ma swoją siedzibę, zbudowała ona salon typowego domu na południu Stanów Zjednoczonych. Wkrótce pojawią się w nim trzy przyjaciółki: Connie, Millie i Lena, które powracają z przedpogrzebowego pożegnania Mary, czwartej do brydża. Albowiem panie od trzydziestu lat, raz w tygodniu, spotykały się grając w karty. Odejście jednej z nich nie przeszkodzi bynajmniej w kontynuacji tej tradycji, jako że jedna z nich, Millie, przynosi nielegalnie wydobytą z zakładu pogrzebowego… urnę z prochami zmarłej przyjaciółki. W ten sposób zaczyna się prawdziwy, bez „sępów”, jak panie nazywają członków rodziny zmarłej, wieczór pożegnalny Mary, po którym świat trzech przyjaciółek stanie na głowie i nie wiadomo kiedy i czy w ogóle wróci do normy. Przewartościowaniu priorytetów i zmianie ulegnie życie nie tylko seniorek, ale i Rachel, dorosłej córki jednej z nich (w przedstawieniu, które widziałem 28 kwietnia 2023 roku bardzo udanie zadebiutowała w tej roli Aleksandra Sapiaska, na co dzień związana z kieleckim Teatrem Lalki i Aktora „Kubuś”), ale wcześniej w mieszkaniu Connie pojawi się policjant Bobby (od niedawna gra go niezwykle ekspresyjnie, z dużym talentem komediowym i… tanecznym Karol Czajkowski). A wszystko to pod dyskretną kuratelą nieboszczki Mary.
Spektakl „Umrzeć ze śmiechu” w Teatrze TeTaTeT wyreżyserowane wprawną ręką przez Mirosława Bielińskiego trzyma dynamikę pełnej zaskakujących zwrotów akcji i bawi właściwie od pierwszej sceny. To w ogromnej mierze zasługa (poza znakomitym przekładem Bogusławy Plisz–Góral skrzącym się błyskotliwymi dowcipami, opartymi na dwuznaczności i skojarzeniach charakterystycznych dla czarnej komedii) rewelacyjnego tria aktorek, z których każda stanowi odrębną indywidualność, a in gremio są autentycznie zabawne i rozkosznie zdumione sobą nawzajem. Małgorzata Oracz jako ekspansywnie eksponująca swoją kobiecość, a przy tym nierozstająca się z kieliszkiem Lena; Ewa Pająk jako Millie, starsza pani, taka ścichapęk, którą stać na największe szaleństwo (nie tylko na kradzież urny) i Teresa Bielińska w roli Connie, starającej się zachować przyzwoitość i stateczność, ale wystarczy dostrzec ten zawadiacki błysk w jej oku – to brawurowe aktorskie kreacje, powodujące, iż zaiste można umrzeć ze śmiechu. Nic więc dziwnego, że artyści zostali nagrodzeni długimi owacjami na… siedząco, co przy obecnej manierze nagradzania wszystkiego i wszystkich brawami na stojąco jest, w mojej opinii, dowodem prawdziwego uznania dla aktorów (na dodatek grających bez mikroportów, co zdaje się być we współczesnym polskim teatrze ewenementem) ze strony publiczności ubawionej do bólu brzucha.