Logo
Recenzje

Przetrącona Mickey Mouse

9.10.2025, 18:04 Wersja do druku

„Król komedii” Wojciecha Ogrodzińskiego w reż. Marty Miłoszewskiej w Teatrze Komedia w Warszawie. Pisze Marek Zajdler w Naszym Teatrze. 

fot. Maciej Czerski / mat. teatru

Dawid Dziarkowski zawsze marzył o tym, by stanąć na scenie obok wielkiej gwiazdy. Szczęściu zaś trzeba czasem dopomóc. Stąd zapewne ogrom pracy włożonej w rozwój własnego Instagrama, by stać się rozpoznawalnym dla szerszej publiczności. Cóż, być może wstyd się przyznać, ale moje pierwsze spotkanie z aktorem też miało tam miejsce. I podobnie jak tysiące innych osób poczułem doń olbrzymią sympatię, a co ważniejsze miałem okazję ujrzeć prawdziwy aktorski talent. Popularność można rozmienić na drobne, albo wykorzystać z głową. Monodram Dziarkowskiego w stołecznym Teatrze Komedia pokazuje, że głowę na karku ma i potrafi z niej korzystać. A i nogi radę dają niczego sobie.

„Król komedii” to opowieść o legendzie kabaretu Qui Pro Quo, „Koperniku i Einsteinie humoru”, niekwestionowanej gwieździe polskiej sceny, „narodowej Mickey Mouse”, aktorze o niepodrabialnym stylu, „jedynym tragicznym komiku” – Adolfie Dymszy. Tekst Wojciecha Ogrodzińskiego nie skupia się jednak na dowcipkowaniu, bon motach i zawiadiackim fiku-miku Dodka, choć i tego nie zabraknie, lecz podsumowuje jego karierę z perspektywy wózka inwalidzkiego zakładu opieki w Górze Kalwarii, gdzie swe ostatnie chwile spędził uwielbiany przez Polaków artysta. Życia pełnego sukcesów przed wojną, które za okupacji ciążyły jak powróz i stały się stryczkiem krótko po jej zakończeniu. Niesłusznie wysokim rachunkiem za dokonane z konieczności i w poczuciu słuszności wybory. Oskarżony o występowanie w jawnych teatrach i tym samym kolaborację z Niemcami, Dymsza otrzymał naganę kierownictwa Walki Podziemnej, a wkrótce potem wyrok Komisji Weryfikacyjnej ZASP-u zakazujący mu pracy artystycznej. Stefania Grodzieńska pracująca z Dodkiem w powojennej Syrenie wspominała, że kontakty aktora z okupantami wynikały nie z chęci, a z powodu sławy. Musiał grać, bo był rozpoznawalny, a z Niemcami się nie dyskutowało. Nie pomogły przekazywane organizacjom podziemnym informacje oraz pomoc w pozyskiwaniu broni, nie pomogło wstawiennictwo w zwolnieniu z więzienia aktora Czesława Skoniecznego, inspicjenta Józefa Porębskiego, czy Miry Zimińskiej, na nic zdało się ukrywanie przed Gestapo Tadeusza Sygietyńskiego, czy niemal półroczne udzielanie schronienia we własnym domu iluzjoniście żydowskiego pochodzenia Mieczysławowi Kittayowi. Nawet złagodzony wyrok ZASP-u złamał powojenną karierę i położył się cieniem na nazwisku najwybitniejszego komika polskiej estrady. 

Reżyserująca spektakl Marta Miłoszewska ubrała go w szaty wspomnień i rozliczenia z przeszłością. Odrobinę gorzkiego podsumowania, może nawet moralitetu, w którym pobrzmiewają echa świetlanej przeszłości, namysł nad istotą aktorstwa, rozważania nad podjętymi w czasie wojny decyzjami, ale też żartobliwy dystans do otoczenia. „Bo ja taką mam naturę, od szczeniackich swoich lat, że ja śmieję się z wszystkiego i że gwiżdżę wciąż na świat” powtarza sceniczny Dymsza, choć pod tą fasadą kryje się jednak żal i rozczarowanie. I wrażenie, że ferowanie wyroków przychodzi nam równie łatwo także dzisiaj. Może więc lepiej, że Dodek nie doczekał ery social mediów i internetu.

Dawid Dziarkowski przygląda się postaci Dymszy całym sobą wykorzystując zarówno fizyczne podobieństwo, wrodzoną vis comica, jak i pełen wachlarz aktorskich umiejętności oraz żelazną kondycję na scenie. Fantastycznie kopiuje żywiołowość Dodka, ze swadą imituje przedwojenną wymowę, wykonuje ku uciesze gawiedzi słynne nożyce, stepuje w szalonym tempie nawet na siedząco, bawi się gestem i mimiką, wspaniale oddaje pantomimą scenę wędkowania naśladując dzikie ptactwo przeciągłymi gwizdami, zagaduje i wciąga w dialogi publikę, skupia uwagę bawiąc jak za starych, dobrych czasów w Galerii Luxenburga. Ale potrafi też wzruszyć, zawiesić w powietrzu poważne pytanie, wprawić w zadumę nad doświadczeniami życia, z przedwojenną niemal klasą i wyczuciem. Za chwilę niczym pełen charyzmy bohater monodramu „tu zakręci rączką, tam pomacha nóżką, strzeli jakiś grymasik”, by rozładować napięcie i przywrócić uśmiech. W końcu Dodek to „na smutki środek”. A Dziarkowski, zgodnie ze swym marzeniem, stanął z nim ramię w ramię na scenie. I nie w żadnej rólce-bidulce, tylko w swoistym hołdzie dla wielkiego talentu zmarłego równe pięćdziesiąt lat temu aktora, na którego i dziś waliłyby tłumy. A tak, zostaje nam odwiedzić Teatr Komedia i przyjrzeć się nie tak znów wesołej historii przetrąconej narodowej Mickey Mouse, legendzie polskiej sceny i po trosze nam samym. Oby z refleksją.

Tytuł oryginalny

Przetrącona Mickey Mouse - "Król komedii" w Teatrze Komedia, recenzja

Źródło:

NaszTeatr

Link do źródła

Autor:

Marek Zajdler

Sprawdź także