„Szaleństwo nocy letniej” Gordona McIntyre'a i Davida Greiga w reż. Ewy Konstancji Bułhak w Teatrze Współczesnym w Warszawie. Pisze Tomasz Miłkowski w „Przeglądzie”.
Tym razem to nie jest szkocka tragedia (której tytułu lepiej nie wymawiać), ale szkocka komedia, w dodatku romantyczna. Do Szekspira nawiązuje jednak tytułem: „Szaleństwa nocy letniej“, przynajmniej w polskim przekładzie, bo po angielsku tytuł brzmi nieco inaczej, „Midsummer. A play with songs”. I tak właśnie jest – zgodnie z zapowiedzią autorów w sztuce z piosenkami dwoje aktorów dwoi się i troi, bo na scenie powołuje do życia nie tylko prawniczkę (Natalia Stachyra) i drobnego przestępcę (Mateusz Król), których los styka pewnego razu, ale także po kilka innych postaci, które przewijają się w tej opowieści o ich dziwnym spotkaniu. Dziwnym, bo dzieli ich wszystko: pozycja, aspiracje, przeszłość, a jednak, jak się okazuje, zwłaszcza w tę osobliwą noc letnią wszystko może się zdarzyć. Trzeba tylko dać sobie szansę.
Na pierwszy rzut oka banał aż skwierczy, ale inteligentny tekst, pełen ripost i komentarzy na stronie, wspomagany muzyką na żywo (gitary) i zaskakującą choreografią, daje nieoczekiwane rezultaty. Obcujemy ze spektaklem pełnym wewnętrznej energii, z błyskotliwym dialogiem i toczącą się wartko akcją, a przy tym nieodparcie dowcipnym i przenikliwie sondującym życie intymne bohaterów. Czasem ta sonda posunięta bywa do granic absurdu, ale za sprawą dyscypliny wykonania wzbudza zaufanie. Nawet ryzykowny dialog ze zbuntowanym przyrodzeniem.
Na niewielkiej Scenie w Baraku aktorzy potrafią wytworzyć atmosferę autentyzmu wbrew sztuczności obranej konwencji. Na scenie tylko ława z gitarą i kolorowo tapicerowany fotel, wokół zwisające srebrzyste sznurki kotary, ale to dość, aby powołać do istnienia siłą aktorskiej kreacji wiele miejsc, postaci i zaskakujących, niekiedy slapstickowych sytuacji. Ogląda się to i słucha z prawdziwą przyjemnością. Taka kojąca bajka na lato (i nie tylko), po majstersku skrojona pod reżyserską ręką Ewy Bułhak.