„Czarodziejski flet” Wolfganga Amadeusza Mozarta w reż. Natalii Babińskiej w Operze na Zamku w Szczecinie. Pisze Dorota Szwarcman na blogu Co w duszy.
Różnie można interpretować Czarodziejski flet – tekst daje pewną dowolność. W Operze Na Zamku w Szczecinie Natalia Babińska przesunęła jego akcenty, tworząc trochę inną opowieść.
Przedostatnie dzieło sceniczne Mozarta jest szczególne, bo nie jest dworskie, lecz przeznaczone dla ludu. Nie należy oczywiście brać pamiętnego filmu Formana Amadeus za wierne odtworzenie historii, ale warto sobie przypomnieć szaloną scenę spektaklu Emanuela Schikanedera, w której wszystkie środki teatralne i absurdy, także te odwołujące się do tzw. przeponowego poczucia humoru, są możliwe. W tym kierunku miał potem iść Mozart w ich wspólnym dziele, ale jednak Mozart to Mozart, więc muzyka jest genialna, a i tekst niesie momentami większą głębię niż zwykła zabawa dla plebsu. I ponadto bardziej serio traktuje aluzje masońskie, ponieważ masonem był i Mozart, i Schikaneder.
Jest tu oczywiście paskudny mizoginizm i rasizm, co trzeba złożyć na karb epoki, ale warto też zauważyć, że Mozart i tak był tu nowatorem, bo u niego jednak ostatecznie Pamina okazuje się godna wtajemniczenia na równi z Taminem i przez próby ognia i wody przechodzą razem. Wiadomo zresztą, że Mozart był za reformą wolnomularstwa i za tym, by do lóż przyjmowano również kobiety. Tak więc tę mizoginię w wypowiedziach Sarastra i jego kapłanów trzeba tu traktować jako demonstrację zdań tych postaci, nie zaś poglądów kompozytora (i librecisty). Podobnie z rasizmem, jako że autorzy obdarzają Monostatosa arią mówiącą o tym, że czarny człowiek jest tak samo człowiekiem.
Wątki masońskie to jedno, ale są tu i wątki bajkowe (i nie są to bajki dla dzieci). Każdy z kolejnych reżyserów opowiada je po swojemu. Reżyserka szczecińskiego spektaklu napisała w programie, że nikt jeszcze nie wystawił dobrze Fletu. To przesada, sama recenzowałam tu kilka świetnych i ciekawych Fletów, choć oczywiście zastrzeżenia też zwykle były, do tego szczecińskiego też by się znalazły.
Zwykle odbieramy Flet jako historię z przewrotką: najpierw kibicujemy i współczujemy Królowej Nocy, której córkę porwał zły Sarastro. Później okazuje się, i mamy w to uwierzyć, że to Sarastro jest dobry, a Królowa Nocy zła. W wersji Natalii Babińskiej mamy opowieść o władzy, najpierw będącej po jednej, potem po drugiej stronie, ale żadna z tych stron nie jest bezwzględnie dobra, bo każda władza deprawuje. I okazuje się, że w tekst opery jest to również wpisane, wystarczy trochę przesunąć akcenty. Np. gdy na początku II aktu Sarastro opowiada, czego chce Tamino, wystarczy, że powie to z przekąsem (silniejsze ode mnie było tego wieczoru skojarzenie z Trumpem pogardliwie traktującym Zełenskiego), a kapłani wydający bohaterów na próby podśmiewają się z nich złośliwie. Zaczynamy zauważać rzeczy, które są przecież w libretcie: że Sarastro porwał Paminę po to, by ją mieć, tyle że – łaskawe panisko, trzeba przyznać – kiedy widzi, że nie zmusi jej do miłości, oddaje ją Taminowi (po próbach). O jej matce wyraża się ze skrajną pogardą i deklaruje, że jest w jego mocy. Czy można się więc dziwić, że Królowa Nocy pragnie przerwać to, co dla niej jest złem? Widzimy też, że Sarastro jest nie tyle dobrotliwym mędrcem, co raczej przywódcą zapatrzonej w niego sekty, a przy tym ma niewolników. I to ma być postać pozytywna?
Dobrze więc, że gra go śpiewak (Karol Skwara), który nie ma tego typu charyzmy, jaką zwykle kojarzymy z tą postacią. Królową Nocy w pierwszej obsadzie jest Joanna Sojka (coś tam jej w górze nie wyszło niestety). Julia Pliś to mocna, wyrazista Pamina; jako Tamino towarzyszy jej doświadczony Pavlo Tolstoy, niezłym Papagenem jest Jędrzej Suska. Głównym elementem dekoracji są spirale schodów; ważną rolę odgrywają projekcje, chwilami opowiadając zupełnie inną, uzupełniającą opowieść (o patriarchalnej rodzinie). Kierownictwo muzyczne po odejściu Jerzego Wołosiuka objął młody dyrygent Kuba Wnuk, który przez kilka lat związany był z Warszawską Operą Kameralną (długo wytrzymał z panią doktor dyrektor), a prowadził sprawnie, tylko czasem zbyt szybko jak na możliwości orkiestry. Lepiej już wypadł chór. Ogólnie mimo tych przesunięć akcentów, projekcji oraz zakończenia, którego nie będę spoilować, jest to przedstawienie bez większych udziwnień.