O zmaganiach z przekładem na gwarę podhalańską „Małego Księcia” i „Kubusia Puchatka”, czy to, co słyszymy na Krupówkach to gwara czy produkt gwaropodobny i jak radzą sobie z gwarą aktorzy filmowi opowiada nam prof. Stanisława Trebunia Staszel z UJ. Dowiecie się m.in. dlaczego słynny „Janosik” strywializował góralską mowę, a Kwiczoł i Pyzdra wcale nie mówią prawdziwą gwarą oraz czy udane pod tym względem są „Biała odwaga” oraz „Śleboda”.
"A to jes Miś. Włośnie ślazuje po schodak – łup, cup, cup – głowom w dół wlecony za Krzysiem Robinem. Odkiela ino bocy, jest to jedyny sposób chodzenio po schodak, ale casem przecuwo we wnuku, ze mozno by robić inacéj. Ej, kieby ino móg przestać łupać głowom choć na kwile i spokojnie o tym pomyśleć. Ale pote znowa cuje, ze moze ni ma inksego sposobu. Tak cy siak, jakoby nie było, jes juz na dole i ceko gotowy, cobyście go mogli poznać. Miś Kudłocek Hanuś" – tak rozpoczyna się pierwszy rozdział przekładu prof. Trebuni-Staszel, "co w niej poznajemy Misia Kudłocka i pore pscół i syćko się zacyno".
Jak dużo osób posługuje się dziś gwarą góralską?
Trudno precyzyjnie odpowiedzieć na to pytanie, bo nie posiadamy rzetelnych danych na ten temat, a poza tym mieszkańcy Podhala posługują się różnymi formami, czy też wariantami gwary. W dużym przybliżeniu można powiedzieć, że jest to ok. 100 tys. osób na Podhalu, i co najmniej drugie tyle w Stanach Zjednoczonych, gdzie gwara - zwłaszcza w średnim pokoleniu - została dobrze zachowana. Natomiast problem z używaniem gwary jest i w Polsce, i w USA jeśli chodzi o najmłodsze pokolenia.
Po co zatem tłumaczyć książki, które można przeczytać po polsku - „Małego Księcia” czy „Kubusia Puchatka”, na gwarę, którą posługuje się niewiele osób?
Też sobie zadawałam to pytanie, kiedy pojawiła się propozycja przetłumaczenia tych utworów na gwarę. Nawet się trochę buntowałam, że tworzymy literaturę gwarową, a nie dbamy o zachowanie góralskiej mowy w codziennym życiu i nie przekazujemy jej naszym dzieciom. Nie chcę, oczywiście, generalizować, bo na Podhalu jest wiele rodzin, gdzie w sposób świadomy pielęgnuje się gwarę i mówi po góralsku i to nie tylko w domu, ale niewątpliwie obserwujemy obecnie bardzo szybki proces zanikania gwary zwłaszcza w najmłodszym pokoleniu. Kiedy dostałam propozycję przetłumaczenia „Małego Księcia” – a przyszło ono z Poznania, nie z Podhala – długo zastanawiałam się nad tym, czy będę w stanie w ogóle temu podołać, bo przecież jest to wyjątkowe dzieło, piękna i mądra opowieść dotykająca wielu ważnych spraw, i wówczas odezwał się we mnie głos góralki, bardzo mocno związanej z Podhalem. Przemówiły do mnie edukacyjne argumenty, że być może te tłumaczenia przyczynią się chociaż w niewielkim stopniu do utrwalenia naszej gwary.
Dla pani gwara jest ważna?
To mój pierwszy język, w którym dorastałam i nazywałam otaczający mnie świat, porozumiewałam się z bliskimi. Potem, kiedy trochę podrosłam trafiłam do szkoły w Białym Dunajcu, gdzie spotkałam wspaniałych nauczycieli, którzy nie tylko, że nie zabraniali nam mówić gwarą, ale także rozwijali w nas szacunek do rodzimej tradycji, przybliżali literaturę gwarową, przygotowywali do konkursów gwarowych. Na studiach doszły spotkania z ks. prof. Tischnerem, który zachęcał nas do tego, by dziedzictwo Podhala pielęgnować. Powtarzał, że gwara wyrasta z bezpośredniego doświadczenia człowieka, i że kryje w sobie prawdę o życiu i kulturze naszych przodków, że jest zwierciadłem tego życia.
Gwara jest mi bliska. Widzę i dostrzegam jej piękno, jej potencjał. Kiedy tylko wracam na Podhale, automatycznie przechodzę na gwarę. Język jest matrycą postrzegania otaczającej nas rzeczywistości, kształtuje nasz sposób myślenia i doświadczania świata. Powiada się, że nauka nowego języka, jest jak otwieranie kolejnego okna na świat. Zwięźle ujął to Johann Wolfgang Goethe, pisząc „iloma językami mówisz, tyle razy jesteś człowiekiem”.
Gwara jest językiem mówionym, a książkę trzeba napisać. To było wyzwanie?
Podjęcie się tych tłumaczeń było dla mnie wielką przygodą, ale też ogromnym wyzwaniem. I nie była to prosta sprawa, jak mi się na początku wydawało. Miałam duży problem z zapisem gwary, m.in. samogłosek nosowych ą, ę. Ponadto gwara w obrębie Podhala jest zróżnicowana, a w książce trzeba ją było ustandaryzować. Ta praca została już w dużej mierze wykonana, mamy 10 tomów "Ilustrowanego leksykonu gwary i kultury podhalańskiej" prof. Józefa Kąsia, który zaproponował określony sposób zapisu gwarowego, ale ja zdecydowałam się na nieco inne rozwiązanie, uwzględniając moje własne doświadczenia mówienia gwarą. To było duże wyzwanie i w tym zakresie konsultowałam się z ekspertami, m.in. z dialektologiem dr. Arturem Czesakiem. W języku mówionym, jakim jest gwara, ważna jest też melodia. Pracując nad przekładem, czytałam więc na głos przetłumaczone fragmenty, żeby uchwycić melodię i rytm żywej mowy.
Jak to się stało, że z „Kubusia Puchatka” w pani tłumaczeniu zniknął Kubuś Puchatek?
W oryginale angielskim też nie ma Kubusia Puchatka… znają go tylko polscy czytelnicy fantastycznego przekładu Ireny Tuwim z 1938 roku. Bohater oryginału, czyli Winnie-the-Pooh, to miś rodzaju męskiego, który nosi dziewczęce imię. W latach 80. XX w., nowego tłumaczenia książki A.A. Milne`a na polski podjęła się Monika Adamczyk-Garbowska i w jej przekładzie miś nosi imię Fredzia Phi-Phi. Na tłumaczkę wylała się za to fala krytyki, bo wszyscy znali i kochali Kubusia Puchatka. W moim tłumaczeniu Kubuś Puchatek stał się Misiem Kudłockiem. Jest w książce taki fragment, kiedy Krzyś Robin dostrzega podczas wizyty w ZOO niedźwiadka, z którym chce się przywitać. Wybiega więc po schodach, klatka się otwiera, i Krzyś wpada w ramiona misa, czując muskanie jego futerka. A że sierść po góralsku to kudełki, no to powstał Miś Kudłocek.
Z imionami pozostałych mieszkańców Stumorgowego Lasu było już łatwiej?
Znalezienie odpowiednich imion było początkiem pracy nad przekładem, bo jak wiemy imię określa podmiotowość postaci. Pomyślałam, że jak już będę miała góralskie imiona, to zacznę myśleć o bohaterach i o całej opowieści po góralsku. I tak np. królik w gwarze to kicok, i właśnie takie imię dostał ten bohater, podobnie Prosiaczek, który w moim przekładzie jest Prosiontkiem. Maleństwo nazwane zostało Trockiem – choć dziś już chyba mało kto wie, że troki to sznurki do wiązania np. spódnicy. Pozwoliłam sobie też na małe gry i zabawy słowne, np. kiedy miś układa sobie mruczankę mówi: „moskol, moskol i korboce” czy „mucha furgo, a furg muchci”. Starałam się w ten sposób oddać stylistykę i eksperymenty językowe występujące w oryginale. Dużo większe obawy z tego typu przetworzeniami miałam tłumacząc kilka lat wcześniej „Małego Księcia”, choć i tam są fragmenty odnoszące się do kontekstów podhalańskich. Np. kiedy pilot wyjaśnia, co to jest samolot, mówi, że jest to coś, co samo leci „jako oreł ponad Tatrami”. Przekładając ”Kubusia Puchatka” miałam już więcej swobody i więcej frajdy, choć był moment, kiedy się przeraziłam. Otóż w „Kubusiu Puchatku” są wierszyki, a ja w tej materii nie miałam żadnego doświadczenia. Z pomocą przyszły mi krótkie przyśpiewki góralskie, które do dziś często układane są spontanicznie np. w czasie góralskich wesel podczas rytuału oczepin. Kubusiowe mruczanki ułożyłam więc korzystając z tej konwencji.
W przypadku tłumaczenia „Misia Kudłocka” musiałam też szukać nowych określeń. Na przykład w kulturze podhalańskiej nie ma odpowiednika słowa „zaproszenie”. Zapraszając ludzi na wesele nowożeńcy lub pytace – czyli drużbowie „pytajom gości” a nie zapraszają. Co prawda dziś wręcza się też dodatkowo zaproszenia, ale w tradycyjnej kulturze takowych nie było. W czasie tłumaczenia nie odpowiadało mi proste zgóralszczenie „zaproszenia” na „zaprosenie”, więc postanowiłam, że od „siumnego pytanio” utworzę słowo „siumpytacka”. Ale nade wszystko podczas pracy translacyjnej sięgałam do utworów gwarowych z XX wieku, chcąc przywrócić słowa, które wyszły już z użycia, jak np. „banować” czyli tęsknić.
Jak reagują czytelnicy na te tłumaczenia?
To pytanie do samych czytelników. Jak dotąd nikt nie powiedział mi wprost, że był to bezsensowny wysiłek. Zapewne są zróżnicowane opinie na temat przekładu, ale do mnie jeszcze nie dotarły. Natomiast spotykam się z wieloma miłymi reakcjami i komentarzami. Podczas promocji „Misia Kudłocka” w Białym Dunajcu podeszło do mnie czterech maturzystów z Podhala, którzy podziękowali za tłumaczenie, mówiąc, że ich pani od polskiego zacznie teraz inaczej patrzeć na gwarę. Nie przypuszczałam natomiast, że gwarowe tłumaczenie wyjdzie poza kontekst regionu. Tymczasem okazało się, że po książkę sięgają także odbiorcy, którzy nie są góralami i na co dzień nie posługują się gwarą.
Kiedyś mówienie gwarą nie tylko na Podhalu, ale w całej Polsce wiązało się ze wstydem, było synonimem braku wykształcenia. Dziś to się zmienia?
Rzeczywiście, od kilkunastu lat można zauważyć w Polsce stopniowe odradzanie się regionalnych gwar i języków mniejszościowych, co znajduje wyraz m.in. w instytucjonalnych działaniach na rzecz zachowania dialektalnych odmian języka polskiego, jak choćby wprowadzenie nauki języka kaszubskiego do programu szkół podstawowych i średnich. Jeszcze kilkanaście lat temu gwara traktowana była jako coś gorszego, kojarzono ją z niższą, by nie powiedzieć zacofaną kulturą. Ja oczywiście nie podzielam tego poglądu. Uważam, że każdy język, także gwara ma swoją niepowtarzalną specyfikę i wzbogaca językowy krajobraz Polski.
Niedawno Teatr Telewizji wyemitował spektakl „Mianujom mię Hanka” o najnowszej historii Górnego Śląska z perspektywy kobiety, grany po śląsku, który wzbudził ogromne emocje Ślązaków. Mówią o dumie z tego, że język swojej małej ojczyzny mogli usłyszeć w ogólnopolskiej telewizji, w przedstawieniu. Góralszczyzna nigdy chyba nie była w takim stopniu odbierana jako język drugiej kategorii?
Gwara podhalańska miała to szczęście, że zafascynowali się nią przedstawiciele młodopolskiej inteligencji. I kiedy na początku XX wieku, w wielu regionach naszego kraju gwary zanikały, podhalańska mowa była nobilitowana. Młodopolscy entuzjaści góralszczyzny wprowadzili ją w krąg literatury ogólnopolskiej, nadając jej status narodowego dziedzictwa. W gwarze podhalańskiej pisali tacy znakomici twórcy jak Kazimierz Przerwa-Tetmajer czy Stanisław Witkiewicz, a potem ks. prof. Józef Tischner. Jego „Historia filozofii po góralsku” była pierwszym dziełem napisanym w gwarze, które trafiło do tak szerokiego kręgu odbiorców.
Ale czy gwara Tischnera nie jest bardziej literacka od używanej na co dzień?
Zgadza się. Dokładnie tak samo jest z potoczną polszczyzną występującą w twórczości literackiej. Autor tworząc wiersz, czy inne dzieło literackie dba o odpowiedni styl wypowiedzi, plastyczność języka, o formę utworu. Każdy twórca pragnie, aby to, co tworzy było dobrze napisane, by zabrzmiało ciekawie, intrygująco i zarazem niosło w sobie walor artystyczny.
To, co słyszymy na Krupówkach, to jest gwara czy produkt gwaropodobny na potrzeby turystów?
Przyznam się, że bardzo rzadko chodzę po Krupówkach… Ale wracając do pytania, to zależy, kto i do kogo mówi. Kiedy rozmawiają ze sobą osoby, które na co dzień posługują się gwarą, to także na Krupówkach będą rozmawiały w taki sposób. Natomiast, kiedy mówi się do osób, które nie znają gwary – sama tak robię – wówczas często dobiera się takie sformułowania, by wypowiedź była zrozumiała, i jednocześnie zachowała specyfikę góralskiej mowy. np. zamiast: „bocys jako to było?” można powiedzieć: „pamiętos jako to było?”.
To zdaje się zasada filmowców. Jak sobie radzą z językiem twórcy osadzający akcję filmów i seriali na Podhalu?
Przyswojenie sobie gwary w dorosłym wieku jest ogromnym wyzwaniem. Z wielkim szacunkiem odnoszę się do osób, które nie wychowały się na Podhalu, ale zamieszkały tutaj i nauczyły się mówić gwarą. Ale czym innym jest uczenie się języka, kiedy obcuje się z nim na co dzień i używa w praktyce, a czym innym uczenie się na potrzeby roli filmowej. Jeżeli chodzi o zastosowanie gwary w produkcjach filmowych, to różnie ta sprawa się przedstawia. Górale od razu usłyszą potknięcia, i szybko ocenią, czy ktoś pracował nad opanowaniem gwary, czy nie. Świetnie robił to Jerzy Trela, który grał w spektaklu „Wariacje Tischnerowskie” stworzonym na podstawie książek ks. Tischnera. Ale Jerzy Trela odpowiednio do tej roli się przygotowywał, przyjeżdżał na Podhale, przebywał w środowisku góralskim, słuchał i mówił z miejscowymi gwarą. Dobrym przykładem w tym zakresie jest film „Biała odwaga”, który wzbudził skądinąd wiele kontrowersji, ale z innego powodu. To chyba pierwszy film w polskiej kinematografii, gdzie gwara podhalańska potraktowana została poważnie i z należytym szacunkiem. Jest to zasługa zarówno reżysera, aktorów, jak i konsultanta do spraw gwary Jana Karpiela Bułecki, który czuwał nad jej poprawnością.
Ja osobiście jestem zachwycona gwarą i aktorską kreacją Filipa Pławiaka, który zagrał Andrzeja Zawrata. Na początku myślałam, że ktoś z naszych podkłada głos, tak znakomicie opanował akcent i melodię gwary, w ogóle rewelacyjnie zagrał tę rolę. O ile innym aktorom zdarzały się wpadki – a to słychać od razu – to jego gwara brzmiała prawdziwie. Zapewne musiał włożyć w to dużo wysiłku, ale talent też zrobił swoje. Jeżeli chodzi o użycie gwary w realizacjach filmowych, to oczywiście, były wcześniej filmy takie jak „Ród Gąsieniców”, gdzie bohaterowie mówili piękną gwarą, ale trzeba dodać, że główne role w tym serialu grane były przede wszystkim przez górali.
A „Śleboda”, nowy serial rozgrywający się na Podhalu, jak wypada?
Gwara brzmi tu ciekawie, niemniej nieco inaczej. Ważne, że i w tym przypadku zatrudniono konsultanta z Podhala Stanisława Trebunię Tutkę, znanego muzykanta, tancerza, instruktora. Na pewno nie można powiedzieć, że gwara została tu zbanalizowana, aktorzy starają się, niemniej jest to serial, a więc pewien proces, gdzie cały czas pojawiają się nowe odcinki, nowe teksty, nowe dialogi, które wymagają nieustannego uczenia się. Obserwując ostatnie realizacje filmowe, można zauważyć pozytywną zmianę w podejściu do gwary. Twórcy i realizatorzy wykazują dbałość o gwarę, starają się, by zbliżona była do mowy, którą na co dzień posługują się mieszkańcy Podhala, nie ograniczają się tylko do tego, żeby było egzotycznie, wesoło i przaśnie.
Janosik i jego kompani z serialu mówią po góralsku?
Górale uwielbiali oglądać ten serial, do dziś darzony jest sentymentem. Natomiast niestety twórcy nie zadbali o poprawność gwary i dlatego brzmi ona w serialu sztucznie i banalnie. W odbiorze osób, które nie znają gwary jest pięknie, śmiesznie i klimatycznie, ale sami górale odczytali to jako przejaw trywializacji i egzotyzacji gwary, a także jako brak szacunku do ich mowy. Od tego czasu dużo się zmieniło. Z jednej strony to efekt apeli górali o to, by dbać o jakość przekazu gwarowego, ale też wynik szerszego procesu, jakim jest przewartościowanie w podejściu do tradycyjnej kultury ludowej - powinnam powiedzieć chłopskiej - w naszym społeczeństwie. Obecnie w wyniku chociażby tzw. zwrotu ludowego czy też działań instytucjonalnych na rzecz zachowania regionalnych tradycji, z większym szacunkiem patrzy się na dziedzictwo kulturowe środowisk wiejskich.
To także w jakimś sensie efekt krytycznych studiów uprawianych w duchu postkolonialnym, które ujawniają dawne relacje władzy, dominacji i podporządkowania, pokazując m.in., że przez długi czas gwary i języki mniejszościowe były w naszym kraju wykluczane z ogólnego obiegu, a nawet deprecjonowane. Wszyscy pewnie słyszeliśmy historie o tym, że dzieci były karane w szkole za używanie gwary. Kiedy, prowadziłam badania etnograficzne na Podhalu w latach 1998-2000 i rozmawiałam z osobami starszymi, często wspominały o zawstydzeniu z powodu swojego wiejskiego pochodzenia, a także o deprecjonowaniu gwary w podhalańskich szkołach. Przy odpowiedziach w szkole obawiali się, by nie wymknęło się przypadkiem jakieś słowo gwarowe, ponieważ było to kwitowane szyderstwem i ironią.
A nie irytuje pani, że turyści jadąc na Podhale oczekują, że trafią do skansenu: usłyszą gwarę, ale taką którą będą rozumieć, zobaczą górali w pięknych strojach regionalnych. Dostaną produkt?
Ja odbieram te wyobrażenia jako efekt fascynacji góralszczyzną, a następnie mitologizacji Podhala i górali przez przedstawicieli polskiej inteligencji. To stereotypowy, sfolkloryzowany obraz Podhala, do którego tęsknią przyjeżdzający pod Tatry turyści. Uwznioślone wyobrażenia na temat górali i ich kultury, pokazują jednocześnie, że mit góralszczyzny ma się dobrze, chociaż z drugiej strony poddawany jest ciągłej dekonstrukcji, a w przestrzeni publicznej spotyka się z ostrą, bezpardonową krytyką, która nierzadko przeradza się niestety w hejt. Mamy więc wyidealizowany obraz górali i codzienne życie, które płynie z nurtem dziejów i się zmienia. Dziś codzienność podhalańska nie różni się od standardów życia mieszkańców innych regionów Polski, a sami Podhalanie znakomicie poruszają się w dwóch kodach kulturowych, tym rodzimym – podhalańskim i „pańskim” – ogólnopolskim, co pokazała w swej książce "Gazda czy pon? Portret górali podhalańskich na przełomie XX i XXI wieku" Natalia Maksymowicz Maciata. Można w tym kontekście przywołać postać prof. Stanisława Hodorowicza, który świetnie odnajduje się w roli badacza, naukowca, rektora, i jednocześnie, gdy przyjeżdża na Podhale wkłada góralski strój, mówi gwarą i co więcej w czasie „Sabałowej Nocy” pełni też rolę zbójnickiego hetmana. Bez wątpienia w popularnym odbiorze jako górale jesteśmy poddawani egzotyzacji, jakbyśmy żyli wciąż w XIX wieku. Ale jest też druga strona medalu, bo z czego żyje dziś Podhale? Żeby przyciągnąć turystów, trzeba mieć atrakcyjną ofertę, czyli spełnić ich oczekiwania. Górale, odpowiadając na te potrzeby, sami kreują egzotyczny świat, oferując już nie tylko kuligi, ale nawet napady zbójnickie.
Ale najważniejsze jest to, że owa tradycja nie sprowadza się li tylko do merkantylnej oferty, lecz splata z codziennym życiem górali, także młodego pokolenia, które chce przeglądać się w zwierciadle przeszłości. Dziś góralska pieśń i muzyka wybrzmiewają nie tylko podczas festiwalowych prezentacji i regionalnych uroczystości, ale również w różnego rodzaju spotkaniach towarzyskich i chwilach zabawy. Są obecne w najważniejszych momentach życia górali, gdy przychodzą na świat, gdy wstępują w związki małżeńskie i gdy z tego świata odchodzą. Tak trwa i funkcjonuje dziś tradycja na Podhalu. Jest dla wielu Podhalan czymś bliskim i ważnym, co buduje poczucie wspólnoty, ale nade wszystko daje radość i sprawia - jak wyraził to wybitny podhalański artysta Władysław Trebunia Tutka „że życie nie jest takie smutne”.
Prof. Stanisława Trebunia Staszel - etnolożka, nauczycielka akademicka, adiunkt w Instytucie Etnologii i Antropologii Kulturowej UJ. Zajmuje się etnografią Polski i Karpat. Tłumaczka "Małego Księcia" i "Kubusia Puchatka" na gwarę góralską.