„Przełamując fale” na motywach filmu Larsa von Triera w reż. Ewy Platt w Teatrze Powszechnym w Warszawie. Pisze Paulina Sygnatowicz w Teatrze dla Wszystkich.
„Przełamując fale” w reżyserii Ewy Platt w Teatrze Powszechnym w Warszawie nie jest spektaklem ani łatwym ani przyjemnym. Z pewnością jest jednak spektaklem odważnym i poruszającym. Choć w formie i treści powiela wątki, o których głośno było w teatrze na początku lat 2000, może okazać się rewolucyjny i oczyszczający dla dzisiejszego widza.
Gdy świat rozpada się na kawałki
Bess (Klara Bielawka), młoda i naiwna kobieta, zakochuje się w doświadczonym Janie (odważna rola Arkadiusza Brykalskiego). Po miesiącu miodowym mężczyzna wyjeżdża do pracy na platformie wiertniczej. Wraca sparaliżowany. Z początku silny i sprawczy, traci kontrolę nad własnym ciałem. Musi zaakceptować swoją bezradność i uzależnienie od innych. Nie mogąc kontrolować samego siebie, próbuje kontrolować Bess, wykorzystując jej słabość i zagubienie, normalne przecież dla tak nienormalnych sytuacji. I stawia ukochaną przed dramatycznym wyborem – prosi, aby oddała się innemu mężczyźnie. Jego fizyczna (ale przecież nie psychiczna) niemoc staje się katalizatorem dla radykalnych decyzji kobiety, która widzi w swoim poświęceniu sposób na przywrócenie ukochanego do zdrowia, a tym samym na przywrócenie porządku w świecie. Bess walczy nie tylko ze sobą (szalenie przejmująco brzmią jej wewnętrzne monologi, w których wadzi się z Bogiem), ale także z bliskimi, którzy nie akceptują jej inności. Ich światem jest przeszklony oddział w szpitalu psychiatrycznym (świetna scenografia Roberta Rumasa). Platt tym samym zdaje się mówić, że wszyscy jesteśmy inni, poturbowani przez życie i potrzebujący pomocy. Być może dlatego tak trudno jest nam udzielić jej innym. Zrozumienie i wyrozumiałość dla inności w świecie, który nie jest normalny, jest w zasadzie niemożliwe. Świetnie widać to w początkowo powściągliwiej roli Grzegorza Falkowskiego, jako psychiatry. Z każdą kolejną sceną i on rozpada się na kawałki. To jednak tylko tło dla tego, co reżyserkę interesuje najbardziej – zgłębienie kwestii związanych z kobiecą wrażliwością i ofiarnością. Klara Bielawka bardzo świadomie prowadzi swoją rolę – od subtelności i niewinności po determinację i desperację. Pomaga jej w tym kostium – białą suknię ślubną zamienia na krótką spódniczkę, buty na obcasie i pomalowane na czerwono usta. Trudno o czytelniejszy przekaz.
Młody brutalizm
W „Przełamując fale”, zarówno w formie (Platt nie unika dosłowności, a w rysowanych przez nią obrazach trudno o estetyczne wrażenia) jak i w treści, widać wątki nowego brutalizmu, nurtu, który pojawił się w światowym teatrze pod koniec lat 90. W Polsce jego wyrazicielami byli Krzysztof Warlikowski i Grzegorz Jarzyna. Ewa Platt nie mogła widzieć na deskach warszawskiego Teatru Rozmaitości ani „Oczyszczonych” (2021) ani „4.48 Psychosis” (2022). Gdy dramaty Sarah Kane wywołały na polskiej scenie gorące dyskusje na temat granic w sztuce oraz etyczności pokazywania przemocy – fizycznej i psychicznej – oraz łamania tematów tabu, młoda reżyserka miała nieco ponad 3 lata. A jednak brutalistyczna w środkach wyrazu, ale szczera i bezkompromisowa konfrontacja z lękami, cierpieniem i zagubieniem współczesnego człowieka, widoczna w spektaklu Platt, nadal jest odbierana (przez bardziej wrażliwych, a może po prostu mniej wyrobionych teatralnie widzów) jako szokująca i nihilistyczna. Warlikowski i Jarzyna, buntując się przeciwko ustalonym kanonom artystycznym, okrzyknięci zostali ojcobójcami. Stworzyli nowy teatralny język, który pozwolił na wyraźne pokazanie brutalnej złożoności współczesnego świata. W ciągu ostatnich 20 lat teatr być może zapomniał o tym języku, być może spowszechniał on tak bardzo, że przestał być zauważany. Ewa Platt ponowie wyciąga go z magazynu teatralnych środków wyrazu. I korzysta z pełną swobodą i wolnością? Czy brutalizm ponownie stanie się językiem młodego pokolenia w polskim teatrze? Tak. Pod warunkiem, że my – widzowie – będziemy chcieli się (ponownie) zmierzyć z tak brutalnym oczyszczeniem.