EN

12.02.2024, 16:41 Wersja do druku

Przekrzyczana deklaratywność

„Koronacja” Marka Modzelewskiego w reż. Izabeli Kuny w Teatrze Collegium Nobilium w Warszawie. Pisze Wiesław Kowalski w Teatrze dla Wszystkich.

fot. Zuzanna Mazurek /mat. teatru

„Koronacja” Marka Modzelewskiego pojawiła się pierwszy raz na scenie w 2004 roku, był to czas kiedy usilnie poszukiwano współczesnych tekstów w polskiej dramaturgii i nowych środków inscenizacyjnego przekazu. Spektakl w reż. Łukasza Kosa powstał w ramach działającego wówczas przy Teatrze Narodowym Laboratorium Dramatu, którego przewodnikiem był Tadeusz Słobodzianek. Najnowsza realizacja tego utworu (wcześniej pojawił się jeszcze w Zielonej Górze w reż. Małgorzaty Bogajewskiej i w Teatrze Telewizji w reż. Sebastiana Chondrokostasa) dokonana w Teatrze Collegium Nobilium w Warszawie została przez Izabelę Kunę przygotowana jako spektakl dyplomowy studentów IV roku Akademii Teatralnej. Zważywszy na fakt, że przedstawienie w warstwie aktorskiej jest mocno rozczarowujące, wybór ten nie wydaje się najszczęśliwszy. Zaś ostateczny efekt zaskakuje tym bardziej, że Izabela Kuna w swoich dotychczasowych rolach, zwłaszcza teatralnych, wypracowała metodę bardzo naturalnego, powściągliwego i oszczędnego w środkach wyrazu budowania scenicznych postaci. Tymczasem młodzi adepci sztuki aktorskiej wydają się w „Koronacji” dość bezradni wobec swoich bohaterów, co przejawia się zwłaszcza w nadużywaniu krzyku, zacierającego ich wiarygodność i nie pomagającego w osiągnięciu scenicznej prawdy. Stąd w dialogach pojawia się sporo fałszu i drażniącej, wielokrotnie właśnie przekrzyczanej deklaratywności.

W dramacie Marka Modzelewskiego (prywatnie męża Izabeli Kuny, co też może w jakiś sposób tłumaczyć dokonanie takiego repertuarowego wyboru) mamy do czynienia z rozrachunkową opowieścią bohatera, który w wieku trzydziestu lat próbuje się wziąć za bary ze swoim dotychczasowym życiem. Maciek, bo tak ma na imię, pochodzi z małego miasteczka, co determinowało jego wychowanie, skończył medycynę i pracuje w pogotowiu ratunkowym. Odbyte na życzenie ojca (też lekarza) studia nie dają mu satysfakcji, wolałby się zająć fotografią, bo to jego prawdziwa pasja. Ma mieszkanie w Warszawie (o to też zadbali nadopiekuńczy rodzice), mieszka z żoną, która w swoim pragnieniu stabilizacji wciąż ma pretensje, że poświęca jej zbyt mało czasu i nie potrafi z nią rozmawiać. Maciek czuje się coraz bardziej tym wszystkim osaczony i rozczarowany, ma świadomość, jak silnie go to ogranicza i paraliżuje, dlatego decyduje się na podjęcie protestu i ucieczkę do rzeczywistości, która już nie będzie dla niego więzieniem. Nie bez wpływu na taką decyzję jest również fakt zadzierzgnięcia bliskiej znajomości z koleżanką z lat szkolnych, która rozbudzi jego seksualny apetyt, nie mogący się objawić w sporadycznych kontaktach erotycznych z żoną. Jednakże zakwestionowanie dotychczasowych wartości i norm nie będzie wcale łatwe. Bo oto kochanka wyjeżdża na studia do Berlina, gdzie mieszka jej chłopak, a ojciec, uzależniony od alkoholu, zawsze kochający bardziej córkę niż syna, nagle umiera. Czym stanie się dla Maćka odziedziczenie po ojcu korony, czy będzie potrafił skorzystać z pełni osiągniętej władzy, czy też pogrąży się w poczuciu winy, nie mogąc osiągnąć dojrzałości w procesie wyrażania swoich potrzeb i komunikowania się z innymi?

Reżyserce najnowszej inscenizacji „Koronacji”, której nie można odmówić ambicji w próbie stworzenia spektaklu wychodzącego poza anegdotyczną lekkość czy śmieszność (takim tropem szli niektórzy jej poprzednicy), nie udało się wyjść poza ilustratywną prezentację łatwej do rozpoznania konfiguracji, a tym samym sięgnąć spostrzeżeń mogących łączyć różne elementy, również metateatralne, w jedną całość. Kuna co prawda próbuje nawiązać do zawartych w tekście cytatów z Różewicza (w scenografii dominuje sporej wielkości łóżko, które okupują niektóre postaci włączające się do akcji, a wcześniej siedzące na krzesłach i kanapie z tyłu sceny) czy Gombrowicza, ale zabiegi przenikania się poszczególnych scen, czy też sposób poprowadzenia postaci Króla (jego wyjątkowa funkcja się zdecydowanie zaciera), który jest ucieleśnieniem myślowego wnętrza głównego protagonisty, nie wychodzą jednak poza konwencję czystego realizmu, pełniąc jedynie przez chwilę rolę bardziej symboliczną. I to też może stanowić dla młodych aktorów niemałe wyzwanie, jako że muszą w kilku przypadkach grać postaci dużo starsze od siebie. Ale akurat Maria Kłusek w roli Matki wychodzi z tego pojedynku, jako jedyna, obronną ręką.

Źródło:

Teatr dla Wszystkich

Link do źródła