Ostatnio w ramach odkładania pracy na później obejrzałam na Netflixie film The Favourite Jorgosa Lantimosa z 2018 roku. Smutna historia królowej Anny, ostatniej ze Stewartów, przypomniała mi o książce, którą niedawno czytałam i recenzowałam, czyli The History of Polish Theatre wydanej przez wydawnictwo Cambridge. Pisze Jagoda Hernik Spalińska w felietonie dla „Teatrologii.info”.
W tej bowiem książce wśród polskich grzechów głównych jest często wymieniane przywiązanie do katolicyzmu. Między innymi jeden autor z niesmakiem przytacza sztukę Franciszka Bohomolca Małżeństwo z kalendarza z 1766 roku, w której ojciec-Sarmata woli wydać córkę za nicponia Polaka zamiast za uczciwego Niemca, tylko dlatego, że ów Polak jest katolikiem, a Niemiec niestety protestantem. Takie patrzenie z dzisiejszej perspektywy to oczywiście anachronizm, jednak z dawnej jest do zrozumienia. Ludzie żyli w XVIII wieku (jeszcze) w rytmie roku liturgicznego; całe życie było powiązane ze zwyczajami, obrzędami, pisanymi i niepisanymi zasadami, które swój początek brały z porządku religijnego, bo tak przebiegał historyczny rozwój państw europejskich. Wejście potomka w świat innego wyznania oznaczało utratę jego obecności w najbardziej kluczowych momentach życia. Można powiedzieć: cóż za zaściankowa małostkowość – typowo polska! I tu właśnie widmo królowej Anny Stewart się pojawia i przeczy tej tezie.
Różnica wyznania – i to w obrębie tej samej religii – była, jak wiadomo chociażby z dziejów Francji, źródłem ogromnych konfliktów, ale także w innych krajach, nawet u zimnokrwistych (podobno) Anglików działy się rzeczy straszne. Nasz teatrologiczny światek wie dobrze o domniemanym katolickim pochodzeniu Williama Shakespeare’a i jego nieszczęsnym kuzynie, zakonniku, który został literalnie obdarty ze skóry w ramach „czyszczenia” (ostatnio modne słowo) po rządach królowej Mary – starszej siostry i poprzedniczki Elżbiety I – która zresztą swego przydomka „Krwawa” nie dorobiła się bez powodu. Działo się to wszak w XVI wieku, czyli raptem wiek przed Małżeństwem z kalendarza, a królowa Anna rządziła wręcz na początku wieku XVIII, czyli dokładnie w czasie, gdy polski szlachcic z niechęcią myślał o zięciu – protestancie.
Królowa Anna była córką Jakuba Stewarta, księcia Yorku (potomka w prostej linii Anny Stewart oraz jej syna króla Jakuba I), króla Anglii, który pochodził z rodziny katolickiej i w pewnym momencie, jeszcze zanim został królem, konwertował się na katolika, mimo iż był wychowany na protestanta. Ówczesny król, Karol II, jego brat, jako że był bezdzietny i wiedział, że jego następcami będą córki Jakuba – Anna lub Maria – zmusił brata, by dziewczynki zostały wychowane na protestantki. Jednak już po śmierci Karola II Jakubowi II i jego drugiej żonie, katolickiej księżniczce Marii z Modeny, urodził się syn Jakub, który automatycznie dziedziczyłby tron. I co się stało? Nastąpił zamach stanu – angielscy parowie pozbyli się z kraju swego legalnego, dynastycznego króla, by usadzić na tronie wezwanego z Niderlandów księcia Wilhelma Orańskiego. Ten wsiadł na statek, ogłaszając, że płynie bronić wiary protestanckiej i niezależności parlamentu (oj, gdyby to był polski sejm broniący krajowego wyznania, ile to by było uciechy), a poparły go nie tylko katolickie (!) kraje Ligi, ale i sam papież Innocenty XI, jak widać rozumiejąc to, czego nasi niektórzy autorzy nie rozumieją, czyli cuius regio eius religio, mimo że było już 40 lat po pokoju westfalskim, na którym oficjalnie zniesiono tę zasadę. I tak się sprawy miały zawsze i wszędzie, w całej Europie, może nawet i na całym świecie, a nie tylko „w Polszcze”.
Wracając do królowej Anny – w wyniku pozbawienia tronu jej ojca i jej brata Jakuba – jako katolików – i ona została wreszcie królową po śmierci Wilhelma, aczkolwiek historia jej życia smutna jest, jako że na 17 ciąż donosiła raptem 7, z czego tylko dwoje dzieci przeżyło więcej niż kilka godzin, ale i one umarły – córka w wieku lat dwóch, syn – jedenastu. Film pokazuje Annę gdy kończy pięćdziesiątkę – po śmierci jej męża, po śmierci wszystkich dzieci, chorą, samotną i skazaną na rodzaj manipulacji ze strony lady Sarah Churchill, księżnej Marlborough (praprababci Winstona Churchilla), która odgrywała rolę królowej by proxy do czasu, gdy na dworze nie pojawiła się jej kuzynka, sprzedana swojego czasu przez ojca za długi, Abigail Masham.
Scenariusz dość wiernie oddaje dzieje trójkąta Anna – Sarah – Abigail, który miał wiele z dobrego dramatu. Walka o wpływ na królową jest wsparta – nie udowodnionym historycznie, ale prawdopodobnym i sugerowanym w dziennikach Sary – homoseksualizmem królowej używanym przez jej dwórki jako narzędzie wpływu na nią.
Mimo że aspekt seksualności jako czynnika władzy nie był wcześniej tak jawnie eksploatowany w owej historii trzech kobiet z dworu królewskiego, to jednak sam walor dramatyczności tego układu został zauważony dość szybko i powstało kilka powieści, jak również sztuk teatralnych sięgających po postać królowej Anny, jak również wykorzystujących jej psychomachiczną relację z Sarą Churchill i Abigail Masham.
Najsłynniejsza teatralna opowieść o Annie i jej damach dworu to Szklanka wody Eugène’a Scribe’a. Każdy, kto kiedyś przeglądał repertuar jakiegokolwiek teatru – a zwłaszcza prowincjonalnego – zetknął się z tym tytułem. Zresztą nie tylko w Polsce, bo sztuka biła rekordy popularności na scenach całego świata ze szczególnym uwzględnieniem Rosji – nawet po rewolucji i „dr Zygmunt Nowakowski po powrocie z Bolszewii w jednym ze swych felietonów wspomniał, że właśnie w Moskwie widział odpowiednio spreparowaną na sos komunistyczny”. Miała też kilka filmowych adaptacji – w tym, oczywiście, również „Sowiet Film” nakręcił swoją w 1979 pod tytułem Stakan wady.
Jednym słowem bezwzględne i krwawe konflikty między przedstawicielami różnych wyznań, jak również mniej krwawe, ale doniosłe czy też zupełnie małe, lokalne i rodzinne, od czasów reformacji do upadku znaczenia religii chrześcijańskiej jako takiej, to chleb powszedni.
Myślę więc, że gdy angielski odbiorca – znając dzieje swej ojczyzny – przeczytał w owej angielskojęzycznej historii teatru polskiego, że problem z wyznaniem religijnym jest wstydliwą polską specyfiką, musiał się nieźle zdziwić.