„Zbombardowani” Sarah Kane w reż. Ewy Platt w Teatrze Collegium Nobilium w Warszawie. Pisze Wiesław Kowalski w Teatrze dla Wszystkich.
Ponad dwadzieścia lat temu „Zbombardowani” Sarah Kane, podobnie jak „Shopping and Fucking” Marka Ravenhilla czy „Ogień w głowie” Mariusa von Mayenburga, wywołały spore zamieszanie graniczące niemal ze skandalem i stały się fundamentem tak zwanego nowego brutalizmu. Co dzisiaj może nam powiedzieć dramat autorki „Łaknąć”, po który w Polsce sięgnięto wcześniej zaledwie trzy razy (Paweł Wodziński, Maja Kleczewska, Marek Kalita)? Czy ta poetyka powstającego wówczas nowego języka wciąż jeszcze może w nas wywołać pochylenie się nad ludzką krzywdą czy uaktywnić nasze spojrzenie na pojawiające się w życiu społecznym nowe problemy? Czy Ewie Platt udało się znaleźć zamysł artystyczny i taki rodzaj modyfikacji, które dały szansę na wyjście poza deklaratywność, poza ramy odwzorowywania tekstu jeden do jednego i osiągnąć moc oczyszczającą?
Mała Sala Kreczmara w Akademii Teatralnej w Warszawie zamyka bohaterów w silnie realistycznej brzydocie pomieszczenia i bardzo znacznie ograniczonej z trzech stron klaustrofobicznej przestrzeni (nie jest to, jak napisała autorka w didaskaliach, ekskluzywny hotel w Leeds). Aktorzy w tej intymności, wyobcowaniu, bliskości obok siebie i w swoim tkwiącym wewnątrz znerwicowaniu zdają się jednak panować zarówno nad swoimi ciałami, emocjami, jak i głosem. Ewa Platt próbuje wraz nimi dokopać się ukrytych w „Zbombardowanych” sensów, znaczeń i interpretacyjnych możliwości. Próbuje poszukiwać takich środków przekazu, które o przemocy, wolności, zniewoleniu, śmierci, braku miłości i nadziei, różnych uzależnieniach, kształtowaniu świadomości i atrofii relacji międzyludzkich będą mówiły w sposób przejmujący, przenikliwy, bolesny i w jakimś sensie demaskujący poczynania młodych bohaterów jako przedstawicieli zdezintegrowanego społeczeństwa. Wspomniany realizm spektaklu nie jest tylko zwykłym zobrazowaniem wizerunku świata, ale staje się punktem odniesienia dla głosu człowieka, który próbuje pomimo bólu i wielu ran zrozumieć otaczającą rzeczywistość i być może nadać jej jakiś kształt. Natalia Szczypka (Cate), Kuba Dmochowski i Aleksander Łyś (Ian) w oszczędnym budowaniu swoich postaci, bez cienia nadekspresji, neurotyczności czy histerii, co należy podkreślić, z jednej strony dążą do całkowitej z nimi identyfikacji, z drugiej nie zapominają o zachowaniu pewnej dozy dystansu, prywatności, będącej próbą ucieczki od negatywnych schematów, pozostających nośnikiem równie silnych bodźców. Reżyserka, poszukując własnej poetyki, w konstruowaniu scenicznych wydarzeń, będących niejednokrotnie przekraczaniem tabu, ma świadomość, że nie pojawiają się one tylko dla samej kumulacji homoseksualno-skatologiczno-dewiacyjnych aktów, niekiedy drastycznych, a muszą oddziaływać jakby przez skórę. Muszą wprowadzać w trans zatrwożenia i abominacji w dążeniu do otwarcia się na nowe arterie penetrowania i doświadczania świata.
Spektakl Ewy Platt, zachowując poetycko-naturalistyczną stylistykę dramatu Kane, jednocześnie próbujący ominąć rafy pretensjonalności i ckliwości, powoli, ale skutecznie, bez ostentacji i kamuflowania prawdy emocji, odkrywa chorobliwe rany uczuciowo upośledzonych bohaterów i drastyczność rzeczywistości, w której żyją. Czujemy się jak byśmy trafili do ich prywatnego piekła, które w artykułowaniu kolejnych zaskoczeń konfrontowane jest z zewnętrznym światem, który jakby zupełnie nieoczekiwanie wdziera się w emocjonalną gęstwinę ich spotkania. Tekst został przez reżyserkę tak zakomponowany i tak przez aktorów zinterpretowany, że nawet to, co mogłoby wydawać się banalne czy naiwne staje się w tym przypadku przejmującym zabijaniem bolesnej uczuciowej próżni, w której zamknięta zostaje dziwaczna para kochanków nie potrafiących zainicjować relacji na mniej aberracyjnej płaszczyźnie. Szczypka jako Cate, na początku przez wiele minut pogrążona jakby tylko w jej bezkresności, i Łyś, niby o nią zatroskany, ale najciekawiej rozgrywający partie po wtargnięciu Żołnierza, kiedy bezduszność koszmaru dotyka go namacalnie, bardzo dobrze budują napięcie między kreowanymi postaciami życiowych rozbitków, czuje się ich wzajemną, graniczącą z obsesją zależność. Warto wejść w ten okrutny, ale też nie pozbawiony poezji świat, albowiem nawet jeśli będziemy czuli dyskomfort z powodu jego dosłowności, dramatem okaleczonych psychicznie i fizycznie bohaterów nie sposób się nie przejąć. Zwłaszcza dzisiaj.