Miał ten rodzaj intelektu, pamięci i przenikliwości badacza, które otwierały przed nim możliwość wyboru różnych dróg, w tym także krytyki teatralnej (to znaczy bycia nie tylko recenzentem, ale kodyfikatorem, arbitrem nowych idei i zjawisk w polskim teatrze) – o zmarłym niedawno Rafale Węgrzyniaku pisze Malwina Kiepiel w „Teatrologii.info”.
Zacznę prozaicznie – że nie jest łatwo pisać o człowieku ważnym w twoim życiu, który był dla ciebie punktem odniesienia dla krytyki teatralnej, umysłem na wskroś niezawisłym, swoistym drogowskazem, nierzadko źródłem inspiracji, śmiechu (tubalnego poniekąd), ironicznych polemik, kimś, kogo darzyliśmy podziwem i komu niejedno zawdzięczamy. Trudne jest to zadanie, które sobie sama wyznaczyłam, ale zarazem bardzo potrzebne. Tęsknię za rozmowami z ludźmi mądrymi, którzy pojawiają się w moim życiu.
Profesor Rafał Węgrzyniak (dla mnie zawsze będzie Profesorem) był bowiem w rozmowach przede wszystkim ciepły i otwarty dla nas, swoich studentów, ciekawy naszych opinii i żywo się nami interesował. Zawsze na końcu każdego niebezpiecznie wydłużającego się wykładu zadawał standardowe pytanie „no dobrze, proszę państwa, czy macie jakieś pytania?”. Na początku jakoś nigdy ich nie zadawałam, trochę ze zwyczajnej nieśmiałości i braku wiedzy, ale Rafał Węgrzyniak tak opowiadał, z taką pasją, zaangażowaniem i bezpośredniością, że w pewnym momencie pozbyłam się kompleksów.
W oficjalnym internetowym biogramie skrótowo został opisany jako „wybitny historyk teatru, autor książek, krytyk i edytor”. Z relacji jego przyjaciół i współpracowników można się dowiedzieć więcej o tożsamości, roli i losie tego człowieka. Ci, którzy byli z nim blisko, przede wszystkim podkreślają jego niebywałą wiedzę o polskim teatrze – jakby przeczytał wszystko. Jak usłyszałam na jednym z pożegnalnych spotkań, „był jak żywa biblioteka”. Miał ten rodzaj intelektu, pamięci i przenikliwości badacza, które otwierały przed nim możliwość wyboru różnych dróg, w tym także krytyki teatralnej (to znaczy bycia nie tylko recenzentem, ale kodyfikatorem, arbitrem nowych idei i zjawisk w polskim teatrze). Wreszcie, obdarzony talentem, sam pisał, także jako wybitny znawca twórczości Stanisława Wyspiańskiego i Michała Weicherta.
Poza niezwykłym umysłem miał w sobie jeszcze coś – ten rodzaj temperamentu i niespożytej energii, którymi po prostu zarażał nas, swoich słuchaczy. Nie ukrywam, że z niecierpliwością czekałam na jego wykłady. Pamiętam jeden z pierwszych, o Michale Weichercie i historii teatru żydowskiego, którego, jak wiadomo, był znawcą. Kiedy odtworzył nam urywek filmu dokumentalnego dotyczącego funkcjonowania teatru żydowskiego na terenie getta w Warszawie w czasie II wojny światowej, siedziałam jak oniemiała. Był to wstrząsający fragment nazistowskiej produkcji propagandowej, dokumentujący „normalne” życie Żydów w obrębie getta, gdzie ludzie odgrywali swoje role uśmiechniętych i zadowolonych ze świadomością, że tuż po realizacji zdjęć filmowych zginą. To były niebywałe i poruszające chwile, za które Profesorowi dziękuję.
Znany był także ze swoich przenikliwych sądów, często krytycznych, a czasami wręcz druzgocących. Pamiętam, jak po jednym z wykładów rozmawialiśmy o kondycji teatru TVP pod ówczesnym kierownictwem Kaliny Cyz. Obydwoje mieliśmy podobne zdanie, że propozycja przedstawiania Teatru Telewizji w formule ekranizacji „na żywo” jest pomysłem chybionym, biorąc pod uwagę poziom jego dotychczasowych produkcji, prezentowany repertuar i nieprzygotowanie kadry do realizacji tego rodzaju przedsięwzięć. Nie minął miesiąc, gdy w internetowym tygodniku „Teatrologia.info” przeczytałam felieton Profesora z jego radykalną i surową oceną pracy teatru TVP! Cały Pan Profesor. Temperament i wrażliwość nie pozwalały mu przejść obojętnie obok problemu, zgodnie ze słynnym wierszem Potęga smaku Zbigniewa Herberta, który nakazuje w pewnych okolicznościach skrzywić się lub wycedzić szyderstwo „choćby za to miał spaść /bezcenny kapitel ciała – głowa”.
W pamięci mam także dwa ostatnie wykłady, które były poświęcony dwóm wielkim reżyserom, a właściwie wizjonerom polskiego teatru – Jerzemu Jarockiemu – „Spotkania identycznych snów, czyli teatr oniryczny Jerzego Jarockiego” – i Jerzemu Grzegorzewskiemu – „Spotkania identycznych snów, czyli senne koszmary Jerzego Grzegorzewskiego”. Tytuły wykładów były nawiązaniem do ulubionego cytatu Jerzego Grzegorzewskiego z Witkacego: „W nieskończoności wszelkich możliwości możliwym jest i ten przypadek: spotkanie się czterech identycznych snów. To nazywają czasem cudem”. Profesor mówił, z wielką pasją o życiu i pracach Jarockiego i Grzegorzewskiego, „młodych i zdolnych”, jak określił to pokolenie twórców teatralnych Jerzy Koenig na łamach „Teatru”, których „teatr interesował bardziej jako sztuka niż jako trybuna”, bardziej liczyła się „estetyka niż moralistyka” i „myśleli kategoriami artystycznymi”.
Jego wykład to nie była tylko prezentacja i omówienie zjawisk teatralnych, to był de facto pokaz krytyki w działaniu. Swoją niezgodę prezentował łagodnie, ale i żarliwie, nigdy nie narzucał nam własnych opinii. Żałuję, że nie zdążyłam porozmawiać z nim o wydanej przez Teatr Narodowy biografii Jerzego Grzegorzewskiego autorstwa Maryli Zielińskiej, do której, słuchając Profesora, początkowo się zapaliłam. I nie powiem – przez tę jego pasję opowiadania kupiłam tę najdroższą w tym roku książkę (sic!), którą następnie Profesor Węgrzyniak całkowicie zmiażdżył w swojej – ostatniej już niestety – recenzji, opublikowanej w dniu jego śmierci w „Teatrologii.info”.
Profesor zgromadził wokół siebie grono wiernych wyznawców i oddanych słuchaczy. Ja podziwiałam i nadal podziwiam jego styl myślenia, umiejętność nazywania teatralnych sensów i język – tę całą niezapomnianą konwencję cierpkiej ironii, grymasów, skrótów i fraz, no i ten tubalny głos!
Racjonalizm, dociekliwość, wiara w niepodważalne wartości – tak określają go przyjaciele. Wszechstronna osobowość. Prawdziwy humanista.
Dla mnie na zawsze pozostanie autorytetem i moim „krzewem gorejącym” w świecie teatru, który kochamy przecież bezgranicznie.