EN

12.12.2023, 09:05 Wersja do druku

Prostackie rżenie, patriarchalne podśmiechujki

„Gwałtu, co się dzieje!" Aleksandra Fredry w reż. Grzegorza Kempinsky'ego  w Teatrze Nowym w Łodzi. Pisze Izabella Adamczewska w „Gazecie Wyborczej - Łódź”.

fot. Marcin Nowak / mat. teatru

Gwałtu, co się dzieje! Nie dość, że na scenę Teatru Jaracza w Łodzi trafiła kolejna kopia, to jeszcze pozbawiona gustu. Zapadnio, otwórz się i pochłoń ten kosztowny koszmar.

„Kto mówi prawdę, ten niepokój wszczyna" – głosi na swoim blogu Grzegorz Kempinsky, reżyser „Gwałtu, co się dzieje!" Aleksandra Fredry w Teatrze Jaracza w Łodzi. A więc bez ogródek: to spektakl, który spodoba się wyłącznie miłośnikom kabaretonów. Tak przaśnego i nieszczerze podlizującego się młodzieży przedstawienia jeszcze w „Jaraczu" nie widziałam.

TKM!

Fantazje na temat „co by było, gdyby kobiety rządziły światem" rozpalały męskie umysły już w starożytności – dość wspomnieć „Lizystratę" (411 r. p.n.e.) i „Sejm kobiet" (391 r. p.n.e.) Arystofanesa. Grzegorz Kempinsky zabrał się do romantycznej antycypacji „Seksmisji" – farsy, którą Fredro napisał w 1826 r.

Wieś jak malowana – byle jak zbity płot. W tej biedascenografii (Barbara Wołosiuk) dzieje się rewolucja. Przy wtórze pohukiwania małp i walenia w bębny na scenę wbiegają Matylda Paszczenko (Urszula), Monika Badowska (Agata) i Iwona Dróżdż (Barbara). Nie w szarawarach i żupanach, tylko w bryczesach, garniturze i bojówkach. W myśl uniwersalnej zasady „TKM" teraz to one trzęsą Osiekiem: żona burmistrza zostaje burmistrzynią, żona pisarza – pisarką (kancelistką), a żona bakałarza – nauczycielką. Pranie, kuchnia, dzieci, cerowanie, przędzenie to teraz obowiązki mężczyzn (którzy nagle odkrywają, że to wszystko nie robi się samo). Panowie chodzą w spódnicach i koralach, bojąc się wytargania za uszy i zgolenia wąsów. „Burmistrz dzieci, a żona urząd piastuje, tak i pisarz, i bakałarz, i wszyscy inni. Świat do góry nogami" – podsumowuje fredrowski sowizdrzał (niby głupi, a pana i plebana przechytrzy) Makary.

fot. Marcin Nowak / mat. teatru

Fredro kpi i z mężów, i z żon, ale nie po równo są te razy wymierzone. Panowie są tchórzliwi i tańczą, jak im kobiety zagrają, ale w finale to oni chwytają za szable, bo przecież – jak wiadomo – feminizm się kończy, gdy trzeba wnieść lodówkę na czwarte piętro. Gdy nadciągają Tatarzy, trzeba komuś wsiąść na koń, jastrząb pozostanie jastrzębiem, a sroka – sroką. Co więcej, łatwo babę omamić miłością (trzeba przyznać, że Kempinsky próbował wymowę fredrowskiego tekstu złagodzić – bez skrupułów ciachnął pół aktu trzeciego, w którym apetyczny wojak Doręba [Szymon Nygard] występuje w roli agenta Tomka).

Pisząc tekst do programu, kierownik literacki Antoni Winch stanął na głowie, żeby uprzedzić ewentualne zarzuty, ale, o ironio, spisem karkołomnie obalanych zastrzeżeń właściwie napisał recenzję spektaklu Kempinsky’ego. Jak pisze, pomysł Fredry „za sprawą między innymi żenujących skeczy tak zwanych kabareciarzy wydaje się mało wyrafinowany. Ot, przebrać chłopów za baby, a baby za chłopów i boki są już gotowe do zrywania". Jeszcze gorzej, jeśli nad Fredrą zakołuje „współczesna myśl feministyczna": „prostackie rżenie" zostanie wówczas zastąpione przez „patriarchalne podśmiechujki". Lepiej bym tego nie ujęła!

Kiełbasą w widza

A żeby było jeszcze śmieszniej, Kempinsky przepisał Fredrę na góralskie realia. Wyobrażam sobie, jak szybka jak strzała reżyserska myśl pomknęła przez stereotyp – typowy góral pije, bije, a żonę terroryzuje (np. porywa kartę do głosowania i ją drze). Podhale to przecież „bastion konserwatywnego myślenia"; a bo to nie marzyło im się Księstwo Góralskie?

A więc na ludowo i z przytupem. Makary (Szymon Rząca) pogryza kiełbasę wyciągniętą zza pasa. Jakie to śmieszne, jak się aktorzy na scenie za kiełbasy łapią… A jak baba trzyma męża za antenkę beretu… Czerwone pomponiki doszyte w strategicznych miejscach slipów to już w ogóle euforia na widowni! Ale żeby spektakl był atrakcyjny również dla młodzieży, Kempinsky sięga po skojarzenia filmowe – trochę kina akcji (włącznie z tematem z „Mission Impossible"), ale też trochę staroci („Janosik", „Czterej pancerni i pies").

Kempinsky ma dziwną obsesję na punkcie Moniki Strzępki. Na swój blog przekleja wszystkie złośliwe teksty o tęczowym waginecie. Śmiałam się przed premierą z tego kontekstu (dodatkowym był – a jakże – „sejm niewieści" w dyrektorskim domu), ale po wyjściu z teatru pomyślałam, że gdyby reżyser nawiązał do Strzępka gate („o jeden gong za daleko"), jego spektakl przynajmniej byłby charakterny. Tymczasem powstała przykra papka, która jest modelowym przykładem teatralnego bezguścia.

Pewnie, można uogólnić i uznać, że Kempinsky za Fredrą wyśmiewa zakusy na władzę i demaskuje mechanizmy rewolucji i kontrrewolucji. A nawet że zagrzewa do pojednania. Pewnie reżyser by chciał, żeby tak jego spektakl odbierano, bo przecież martwi się, że jako piewca klasyki uważany jest za PiS-owca. Urszula, Barbara i Agata zostały przez niego wystylizowane na partyjny aktyw, a Grzegotka występuje w roli ich rzecznika prasowego. Dokleić Pawłowi Tucholskiemu uszy i byłby Urban. Ale ponieważ Kempinsky kazał Grzegotce migać, nasuwa się skojarzenie z „Wiadomościami" TVP.

Najbardziej ucierpiał Fredro. Żal też aktorów, że musieli się przyłożyć do powstania tego gniota. Reżyser wpakował ich w aktorskie gagi. Tercet egzotyczny – Tobiasz (Bogusław Suszka), Kasper (Łukasz Stawowczyk) i Błażej (Radosław Osypiuk) – nawzdycha się, nakręci wokół własnej osi i natrzęsie tyle, że pot po czołach im spływa. Paweł Tucholski wychodzi z siebie, żeby rozbudować płaską rolę koniunkturalisty Grzegotki. Podobała mi się Sara Lityńska jako zadziorna Kasia. Paszczenko, Dróżdż i Badowska to sceniczne zwierzaki, więc wyszły z tego cyrku obronną ręką.

Tymczasem reżyser odtrąbił sukces, informując na Facebooku: „Przyjaciołom ku radości, a wrogom na pohybel, premiera w Łodzi zakończyła się owacjami na stojąco!!!". Ktoś przytomny skomentował, że w Łodzi nie wstają do oklasków tylko w kościele (skoryguję: w Teatrze Jaracza). Publiczność śmiała się jak na kabaretonach.

Ale chyba bardziej martwi mnie to, że obejrzałam w weekend kolejną fetowaną w „Jaraczu" kopię. Spektakl „Gwałtu, co się dzieje!" w reżyserii Kempinsky’ego (przedstawienie Teatru Mroffisko działającego przy Centrum Kultury Studenckiej Politechniki Śląskiej, którego Kempinsky jest dyrektorem artystycznym) jest od lipca w repertuarze Akademickiego Teatru „Remont" w Gliwicach. Ze zdjęć wywnioskować można, że koncepcja ta sama – góralszczyzna (na Zagłębiu może i bardziej bawi). Grzegotkę gra inny aktor, ale w takiej samej spódnicy i nawet z taką samą lodówką turystyczną zamiast koszyczka.

Irytuje mnie, że Michał Chorosiński najwyraźniej uważa Łódź za prowincję. Zamiast produkować tu spektakle, które jeździłyby po całej Polsce i na które przyjeżdżano by do Łodzi z innych miast, ściąga gotowe przedstawienia. Była „Zemsta", był „Hobbit", teraz „Gwałtu, co się dzieje!". Smutne.

Tytuł oryginalny

Prostackie rżenie, patriarchalne podśmiechujki. Fredro w Teatrze Jaracza w Łodzi

Źródło:

„Gazeta Wyborcza - Łódź” online

Link do źródła

Wszystkie teksty Gazety Wyborczej od 1998 roku są dostępne w internetowym Archiwum Gazety Wyborczej - największej bazie tekstów w języku polskim w sieci. Skorzystaj z prenumeraty Gazety Wyborczej.

Autor:

Izabella Adamczewska

Data publikacji oryginału:

11.12.2023