„Proces Eligiusza Niewiadomskiego” w reż. Bartosza Szydłowskiego w Teatrze Łaźnia Nowa w Krakowie. Pisze Kamil Pycia na blogu Teatralna Kicia.
Szydłowski w mojej głowie funkcjonuje od dawna jako ten chłop od teatru politycznego, który stara się diagnozować i ostrzegać. Czasem wychodzi mu to lepiej, czasem gorzej, jak każdemu zresztą, bo nie ma reżysera, który wypuszcza same hity. Niemniej, liczyłem na dużo biorąc pod uwagę, jaka otoczka nabudowała się wokoło najnowszego spektaklu w Łaźni Nowej. W Święto Niepodległości premierował spektakl o Niewiadomskim – mordercy pierwszego prezydenta Polski Gabriela Narutowicza. Symboliczna data i mocny temat dodatkowo podbity współczesnym kontekstem i trwającym od wielu lat rykiem na temat rosnących w siłę ruchów prawicowych i nacjonalistycznych i to nie tylko w naszym kraju. „Proces Eligiusza Niewiadomskiego” miał spory potencjał na bycie ważnym przedstawieniem, dodatkowo apetyt zaostrzała doborowa gwiazdorska obsada.
Widzowie przemykają przez małą scenę Łaźni Nowej obserwując salę sądową i aktorów przechadzających się po niej to tu, to tam; docelową stacją dokującą dla publiczności jest jednak widownia dużej sceny, na której przez lwią część trwania „Procesu…” będziemy oglądali transmisję rozprawy odbywającej się w zamkniętej sali obok nas. I w tym momencie walczą we mnie dwa wilki – jeden raczej rozumie co Szydłowski chciał osiągnąć tym zabiegiem. Wytworzono swoiste wrażenie zdystansowania widzów od wydarzeń sali sądowej; reżyser najwyraźniej chciał uśpić czujność i powiedzieć „spokojnie, to tylko stara sprawa i stare niepokoje, jak film pokazywany w telewizorze, możesz być spokojny i bezpieczny, widzu” i zupełnie akceptuję takie podejście. Jednak z drugiej strony jako widz jestem totalnie rozjuszony, bo gdybym chciał oglądać ekran to włączyłbym sobie Teatr Telewizji albo poszedł na jakiś odklejony spektakl Garbaczewskiego, bo czułem się bardzo mocno jak w 2013 roku na „Poczcie królów polskich” wcześniej wspomnianego twórcy, przez co nie miałem ani przyjemności obcowania na żywo z doskonałymi aktorami, ani poczucia “wow”, że proponowany zabieg jest czymś nowatorskim. Więc summa summarum – rozumiem, ale dla mnie zupełnie chybione. Żeby też nie było, ostatnia sekwencja spektaklu rozgrywa się w końcu na żywo przed nami na niewielkim skrawku sceny i jest agresywna, rozbuchana, domykająca sprytną klamrą całość, jednocześnie pokazując, że ta stara sprawa, którą mieliśmy się nie martwić ma jak najbardziej wpływ na nas obecnie. Przeszłość w pełni tworzy przyszłość - jedno wynika z drugiego. Obrazuje tworzenie się kultu jednostki i fakt, że ideologie najlepiej rosną na ofiarach. Ciekawie zainscenizowana przemowa żony Niewiadomskiego przekomicznie w moim odczuciu nawiązywała do wystąpień Eriki Kirk po udanym zamachu na jej męża, którego śmierć rozgrzała bardzo mocno środowiska konserwatywne w USA; może nie aż tak bardzo jak wizualizuje to Szydłowski w finale swojego spektaklu, ale jednak słychać było poruszenie.
Reżyser do spółki z Łukaszem Drewniakiem (odpowiedzialnym za adaptację tekstu na scenę) przedstawiają nam rekonstrukcję realnego procesu Niewiadomskiego i oddają bardzo dużo przestrzeni scenicznej głównemu oskarżonemu, aby mógł opowiedzieć o swoich motywacjach i celach. Mocno widać, że nie mamy do czynienia z człowiekiem szalonym, ale z kimś, kto bardzo głęboko uwierzył w swoje racje ignorując fakt, że stoją one w sprzeczności z przyjętymi normami. Wypowiada się jasno i klarownie opisując nawet najbardziej niespotykane teorie spiskowe, obwiniając o wszystko Żydów, mniejszości narodowe i tak dalej. Mamy tutaj swoiste projektowanie i poszukiwanie wroga. Ciekawym punktem spektaklu jest także zestawienie siły prawa w kontrze do anarchizmu w postaci Niewiadomskiego. Niemniej jednak, im głębiej w spektakl, tym mocniej okazuje się, że twórcy postanowili opowiedzieć kolejny raz to samo: o tym, że Polska jest podzielona, trzeba się znowu połączyć w jeden naród, potrzebne nam porozumienie ponad podziałami, żeby powstrzymać zło bla bla bla. Wszystko to było już niestety wałkowane wiele razy. Co gorsze, nie pada ze sceny żadna propozycja JAK to zrobić. Wiem, że nikt nie ma obowiązku dawać recept na problemy, ale mam wrażenie, że samo mówienie ze sceny „NIECH KTOŚ COŚ ZROBI” nie prowadzi do niczego, zwłaszcza, że mówi się to na pewno do ludzi już przekonanych, bo wątpię, żeby ktoś, do kogo kierowany jest ten spektakl, wybrał się na niego i doznał olśnienia w trakcie. Jednocześnie patos narasta momentami tak bardzo, że aż mnie skręcało z krindżu; chociażby finałowe nagranie z warszawskiej Zachęty - podchodziło to już niemalże pod filmy propagandowe z tej złej Korei.
Jest jednak ogromna wartość dodana „Procesu Eligiusza Niewiadomskiego” – mianowicie Krzysztof Zarzecki w tytułowej roli. Ten spektakl należy do niego i zjada wszystkich razem z kosteczkami (no, może Adam Ferency staje mu jedynie w gardle). Zarzecki pięknie wygrywa mimiką, wzrokiem czy też tikami emocje, a wręcz myśli kłębiące się w głowie oskarżonego. Masterklasa, chociażby dla niego warto zobaczyć to przedstawienie, bo to, co proponowane jest ze sceny, zapada bardzo mocno w pamięć.
Zestawiając te wszystkie elementy wychodzi spektakl, który byłby zajebistym podcastem kryminalnym, bo na poziomie opowiadania historii zbrodni radzi sobie super, jednak w momencie, kiedy stara się angażować politycznie i opowiadać o czymś więcej, nawiązywać do współczesności, grzęźnie po kolana w bagnie niemocy. Jednocześnie - co paradoksalne –jest to chyba jeden z najbardziej spójnych treściowo i estetycznie spektakli Bartosza Szydłowskiego przez co nie doprowadził mnie na skraj i oglądało mi się go z niesłabnącym zaangażowaniem, pomimo całej tej otoczki oczywistości. Według mnie to troszkę stracona okazja, bo temat był nośny i można było z tego zrobić coś naprawdę mocnego, gdyby pozwolić sobie na więcej niż jedynie mówienie, że w pokoju jest słoń. Czas na ostrzeganie o radykalizacji już minął; jedyne przed czym trzeba by ostrzegać to przed aktorstwem Tomasza Karolaka, bo boleśnie się przekonałem w trakcie przebiegu tego spektaklu, że memy o nim nie są robione na wyrost.